To już koniec. Stawiam pomału ostatnie kroki.
Wczorajszą noc spędziłem w Borşy, miasteczku u podnóży Gór Rodniańskich w północnej Rumunii. Miejsce jakby znajome - osiem i pół roku temu, podczas przejścia Łuku Karpat, zszedłem tutaj z gór, zlany deszczem. Wczoraj rano zostawiłem na miejscu mojego noclegu swój koc. Nie będzie mi już potrzebny, niech więc dobrze służy komu innemu. Mój plecak przestał ważyć nawet 10 kilogramów. Wyszedłem na drogę i zacząłem machać na samochody jadące ku zachodowi.
Cokolwiek robiłem tego dnia wydawało mi się, że dzieje się to w uniesieniu. W uniesieniu obserwowałem jesienne kolory Gór Marmaroskich i strzeliste wieże drewnianych cerkwi. W uniesieniu wysiadłem z samochodu i uniosłem w górę ręce, widząc znajomą uliczkę w Sygiecie. W uniesieniu maszerowałem w stronę stacji by sprawdzić czy stary parowóz nadal stoi w miejscu, w którym fotografowaliśmy go dwa lata temu. Przez chwilę miałem ochotę uścisnąć ukraińskiego pogranicznika, który patrząc na mój paszport, jako pierwszy celnik w tej podróży potrafił wypowiedzieć „tymczasowy”. Wszystko w euforii i uniesieniu, bo czułem się jakbym miał przekroczyć granice Polski już za chwilę i już za chwilę spotkać się z dawno niewidzianymi osobami.
Przez lata wyobrażałem sobie jak może wyglądać podróżowanie przez bezdroża Azji. Wymyślałem miejsca jakie zobaczę i ludzi których spotkam. Nie wyobraziłem sobie tylko jednego: jak to jest WRÓCIĆ.
Wracam z trzy razy mniejszym plecakiem niż ten z którym wyjeżdżałem. Z tysiącami zdjęć, zapamiętanych chwil, widzianych twarzy. Wydaje mi się, jakby minione dwa lata trwały zaledwie dwa tygodnie, kalendarz podpowiada jednak co innego. Choć nie wierzyłem że to się może stać – wracam innym człowiekiem. Jedna podróż kończy się, inna zaczyna, a w mojej głowie dojrzewa właśnie sterta pomysłów na kolejne. Gdybym chciał zrealizować je wszystkie, nie miałbym na nic innego czasu przez najbliższych piętnaście lat. Mam nadzieję, że już niedługo zobaczycie tu zapowiedź kolejnej!
Kiedy to przeczytacie będę już w drodze z Lwowa do Przemyśla, może nawet w pociągu do Warszawy. Trzeba wrócić na jakiś czas do normalnego życia, chociaż to właśnie bycie w drodze stało się dla mnie tym „normalnym życiem”, o tamtym, poprzednim, udało mi się niemal zapomnieć. Ciekawe jak to będzie – obudzić się w zaścielonym łóżku i uświadomić sobie, że już nigdzie nie jadę i nie muszę bać się o termin mojej wizy. Na pewno interesująco :)
Plecak czeka u mojego boku, pora kończyć ostatni rozdział. Za chwilę pójdę na przystanek marszrutek jadących do granicy i po raz ostatni wyciągnę mój paszport z kieszeni. Pozwólcie więc, że podziękuję tutaj Wam wszystkim. Tym, którzy towarzyszyli nam w tej drodze myślami, śledząc nasze historie. Tym których pomocy oraz życzliwości doświadczyliśmy w drodze. Tym którzy wspierali nas w ciężkich chwilach. Tym którzy uświadomili nam, że nasz sposób patrzenia nie jest jedynym możliwym. Naszym bliskim, przyjaciołom, znajomym, czytającym – po prostu wszystkim.
Koniec? To dopiero początek :)