Geoblog.pl    shangrila    Podróże    Droga do Shangri-la    Wyzwolić święty oddech
Zwiń mapę
2012
01
mar

Wyzwolić święty oddech

 
Tajlandia
Tajlandia, Ko Phangan
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 33300 km
 
„Podczas pierwszej sesji nie dzieje się nic wielkiego. Dopiero podczas drugiej wychodzą na jaw twoje ukryte demony. To rzeczy, które wolałbyś trzymać głęboko w ukryciu przed sobą” – takie słowa usłyszeliśmy od Moniki, jednej z naszych gości. Mając je w pamięci spotkałem się z Andy’m. Czy powinienem był się bać?

Jak podchodzicie do tego, co nazywają czasem zjawiskami nadprzyrodzonymi? Do opowieści o reinkarnacji, wyższych stanach świadomości, „kosmicznej jaźni” i tym podobnych? Mając dwanaście lat pasjami połykałem wszystko na temat niezidentyfikowanych obiektów latających, święcie wierząc w ich istnienie. Im starszy się stawałem, tym bardziej brało górę sceptyczne podejście do świata. Nie, nie odrzucam wszystkiego co nowe i nieznane – kiepskie byłoby to podróżowanie, gdyby jeździć po świecie z przeświadczeniem, że czego nie da się zmierzyć i zobaczyć to mrzonki. Spędzając czas w „Monte Vista” zdarzało nam się słyszeć z ust różnych osób historie, które zastanawiają, ale każą być ostrożnym. Któregoś popołudnia wspomniana Monica opisała sesję hipnozy, podczas której udało się jej cofnąć do poprzedniego wcielenia. Takie opowieści, dla wielu kompletnie nieprawdopodobne, w naszym centrum wcale nie były rzadkością. Preferuję jednak odrobinę sceptycyzmu w życiu i krytyczne (nie krytykanckie!) podejście do świata.

Bywają jednak sprawy, które trudno mi wyjaśnić, rzeczy, które każą spytać się samego siebie: co tak naprawdę wiemy o człowieku? Co wiemy o sobie samych?

Tamtego popołudnia spotkaliśmy się z Andy’m, aby w zacisznym pokoju, sam na sam, spróbować techniki „sacred breath” – tybetańskiej metody pozwalającej na kontrolowanie oddechu. Z początku nie brzmiało to dla mnie jak nowość. W codziennych lekcjach jogi świadome panowanie nad wdechem i wydechem było ważną częścią nauki. „Święty oddech”, jak wytłumaczył mi Andy, uwalnia jednak ukryte w nas emocje, efekty jakich doświadczamy w naszym ciele mogą więc być dość nieoczekiwane. Oboje stwierdziliśmy, że chcemy spróbować. Sam wolałem iść na spotkanie bez jakichkolwiek oczekiwań, na wszelki wypadek nie pytałem więc Oli o jej wrażenia z sesji, która miała miejsce rano.

„Zasada jest prosta” – powiedział, gdy położyłem się na kanapie w jednym z pokoi. „Oddychasz rytmicznie, nie za głęboko, nie za szybko. I cokolwiek się dzieje skupiasz się tylko na oddechu. Możesz czuć różne rzeczy, myśli mogą pojawiać się i znikać. Ty musisz tylko oddychać.” Kluczowy był ściśle określony rytm wdechów i wydechów oraz ich głębokość. Dłuższą chwilę zajęło mi opanowanie właściwego tempa. Gdy się to udało, starałem się skoncentrować wyłącznie na nim.

Przez kilka minut nie działo się nic. Lekko otwarte usta wyschły szybko, oddychałem rytmicznie, ale nie mogłem wytrzymać, by co jakiś czas nie oblizać ust. Nie było to przyjemne, choć po jakimś czasie wrażenie zniknęło. Leżałem z zamkniętymi oczami, zdając sobie sprawę gdzie jestem i obecności Andy’ego w pokoju, nie przywiązując do tego wagi. Równomiernie napełniałem i opróżniałem płuca. Po jakimś czasie, może było to 10 minut, wyczułem mrowienie w kończynach. Nie był to dreszcz zimna lub strachu, po prostu delikatne „mrówki” przebiegające po dłoniach i stopach, bardzo powoli rozszerzające się na łydki i przedramiona. Fragmentem mojego umysłu obserwowałem je, gubiąc na chwilę rytm. Takie chwile zapomnienia zdarzały się kilka razy, zawsze wydawały się szybkie jak myśl.

Po pewnym czasie w głowie zaczęły pojawiać się obrazy. Nie statyczne sceny, ale krótkie epizody, coś co zdarzyło się lub mogło się zdarzyć. Za każdym razem wydawały się zupełnie realne. Trwały, na ile potrafiłem to zmierzyć, kilka sekund, by zniknąć, a ja przypominałem sobie wówczas o sesji i podejmowałem oddech ponownie. Z obrazami było dokładnie tak, jak z wieloma snami. Wystarczy bym na sekundę otworzył oczy lub pomyślał o czymś innym i już zapominam wszystko. Jakieś zdarzenie pojawiało się i znikało, a ja już kilka sekund później nie potrafiłem go przywołać, choćby w zarysie. Wracałem wtedy do monotonnego cyklu wdech-wydech. Czasem przypominał mi o nim siedzący u szczytu kanapy Andy. Mrowienie chodzące cały czas po skórze nie znikało, rozeszło się na wszystkie kończyny, plecy i brzuch. I tak trwało. Po jakimś czasie usłyszałem polecenie „rozluźnij oddech”. Delikatny dreszcz zniknął w miarę, jak uspokajałem pracę płuc. Czułem się dobrze, zrelaksowany i wypoczęty, jak po długim śnie. Tak, jakby wysiłek związany z intensywnym, godzinnym oddychaniem zniknął.

- Co czułeś? – spytał Andy. Opisałem pokrótce wrażenie mrowienia i pojawiające się obrazy-sny, których nie potrafiłem przywołać. Zapytał wtedy:

- Czy czułeś, że przerywałeś oddychanie?

- Tak, za każdym razem kiedy pojawiał się ten obraz, ale zaczynałem od razu, gdy znikał.

- A wiesz ile czasu nie oddychałeś?

- Krótko. Chyba trzy – cztery sekundy.

- Liczyłem z zegarkiem w ręku. Najdłuższy raz to pięćdziesiąt kilka sekund.

Na chwilę zaniemówiłem. Byłem pewien, że nawet na moment nie zasnąłem i niemal każdej chwili kontrolowałem ciało, poza krótkimi pauzami spowodowanymi przez ulotne myśli. Każda z nich trwało, w moim umyśle, dwa – trzy wdechy, a więc nie dłużej niż pięć – sześć sekund. Tymczasem gdzieś pomiędzy okresami wzmożonej koncentracji, podczas których panowałem nad każdym oddechem, przydarzyły mi się prawie minutowe utraty świadomości! Choć wydawało mi się, że w pełni kontroluję swoje ciało, zapadałem w niebyt na całkiem długi czas.
Wtedy zrozumiałem słowa Andy’ego do jednego z gości, po zakończeniu podobnej sesji:

- Ktoś musi być przy tobie przez cały czas. Jeśli nie ma nikogo obok, może się zdarzyć, że zapomnisz oddychać!

Kolejnego dnia spotkaliśmy się znowu. Tym razem zwracałem większa uwagę na tempo mojego oddechu. Dreszcz który czułem wczoraj pojawił się znowu i chodził po dłoniach, stopach, brzuchu. Starałem się nie zwracać na to uwagi, skupiając na rytmie wdechów i wydechów. Wtedy zaczęło dziać się coś dziwnego. Delikatne mrowienie powoli przesunęło się ku górze, ogarniając całe ciało, aż po czubek głowy. Dreszcz stał się intensywną wibracją. Przez moje ciało przepływał jakby prąd elektryczny, sprawiający, że każdy mięsień napinał się wbrew mojej woli. Poczułem, że ręce zginają się w łokciach, zastygając w jakimś dziwnym przykurczu wyrzucone na wysokość szyi. Dłonie zastygły wykrzywione niczym szpony, każdy najdrobniejszy mięsień działał teraz niezależnie. Lewa dłoń skuliła się w pięść, dwa palce prawej wygięte były groteskowo na zewnątrz, pozostałe – ściśnięte. Po twarzy przebiegały skurcze, szyję miałem unieruchomioną. Czułem, jakby mój umysł podzielił się w tamtej chwili na troje: jedna część panowała stale nad oddechem, druga, obecna w tle, z zaciekawieniem obserwowała reakcje ciała na to niezwykłe ćwiczenie, trzecia gorączkowo dopytywała się: „Co to jest? Co tu się dzieje?”. Nagle zaśmiałem się. Raz, potem drugi. To było niezwykłe. Po prostu na krótką chwile zaniosłem się cichym, niepowstrzymanym śmiechem. Mięśnie mojej twarzy bez mojego udziału złożyły się do niego.

Trudno, nawet z perspektywy krótkiego czasu, opisać to zdarzenie. Cały drżałem leżąc na wznak, ręce dygotały mi w niepowstrzymanym skurczu, miałem wrażenie, że po włosach, niczym podczas burzy, przeskakują ładunki elektryczne. Usta miałem wyschnięte jak pieprz, ale nie czułem tego. Wpadłem w trans wywołany rytmicznym oddychaniem, nie mam pojęcia ile trwał ten stan potężnego napięcia. Chwilami zapominałem o obecności Andy’ego za moimi plecami, aż wreszcie usłyszałem jego głos: „W porządku, rozluźnij oddech”.

Musiałem włożyć świadomy wysiłek w to, by spowolnić pracę płuc i uspokoić się. Prawie natychmiast także umysł wrócił z tego przedziwnego stanu przebudzenia i jaśniej zaczął rejestrować otoczenie. Leżałem na kanapie w niewielkim pokoju z widokiem na tropikalny las i ciągnący się niżej ocean. Moje ciało było wyprostowane jak struna, ramiona przykurczone, barki i szyja jak w kleszczach. Bardzo powoli obróciłem się na bok, co udało się dopiero za którąś próbą, by poczuć, jak mocno zaciśnięte są mięśnie nóg. Musiała minąć ponad minuta, bym był w stanie rozprostować ręce i poruszyć dłońmi.

- Co czułeś? – spytał ponownie Andy. Tym razem mogłem jedynie powiedzieć, że skoncentrowałem się w pełni na oddechu i nie doświadczyłem niczego więcej.
- Czasem, podczas „świętego oddechu”, przychodzą do nas rzeczy o których wolelibyśmy nie pamiętać, domagające się ujawnienia i zrozumienia. Niekiedy reakcje na nie mogą być nietypowe, jak płacz czy śmiech właśnie – powiedział. – Ale jeśli nic więcej nie czułeś – to też w porządku.

Przez kilka minut dochodziłem do siebie. Jeszcze wieczorem czułem, jak silnie napięty był mój kark podczas tego ćwiczenia. Cały czas zastanawiałem się jednak co takiego mnie spotkało?

Przyśpieszone oddychanie, prowadzące do wyrzucenia z krwi niemal całego dwutlenku węgla, spowodowało hiperwentylację i zmianę stężenia elektrolitów w krwi. Mogło to być przyczyną drżenia i skurczów mięśni. Tak wygląda tybetański oddech, jeśli sprowadzić go do czystej fizjologii. A jak wytłumaczyć to, co wywołuje? Jak ujawniają się skrywane emocje, które podobno dają o sobie znać podczas takich sesji i to nieraz dość gwałtownie?

Doświadczenie „świętego oddechu” było niezwykłe. Poszukiwałem później informacji na temat w internecie – bez rezultatu. Tak jakby nikt nigdy nie pisał na ten temat. A jakie jest Wasze zdanie o podobnych zjawiskach? Czy przeżyliście kiedyś coś podobnego albo słyszeliście o tej technice? Jeśli tak podzielcie się!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (1)
  • zdjęcie
Komentarze (1)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
zula
zula - 2012-03-14 20:43
Czytając pomyślałam ,że gdyby był przy mnie Andy to bym poddała się próbie .
Po dalszym zastanowieniu stwierdziłam ,że boję się reakcji mojego organizmu ...ale temat bardzo interesujący ! .
 
 
shangrila
Oli i Łukasza podróż wokół Azji
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 179 wpisów179 371 komentarzy371 1073 zdjęcia1073 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
25.09.2010 - 30.01.2013