Geoblog.pl    shangrila    Podróże    Droga do Shangri-la    Pod Nagą Górę cz. II
Zwiń mapę
2011
06
sie

Pod Nagą Górę cz. II

 
Pakistan
Pakistan, Gilgit
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 21673 km
 
Po południu ruszyliśmy z Fairy Meadows do Bayal. To bardzo przyjemna i krótka trasa, która bardzo przypominała nam niektóre z miejsc w polskich górach. W samym Bayal, podobnie jak i wcześniej są przygotowane miejsca noclegowe dla turystów – i tu można wynająć mały drewniany domek lub rozstawić swój namiot. Nie są to już co prawda tak rozwinięte „ośrodki” jak Fairy Meadows, ale zatrzymać wciąż jest się gdzie. Tuż przed samymi kempingami należy minąć jeszcze jedną, pasterską wioskę. Przed nami idzie jeszcze paru pakistańskich turystów. Gdy tylko okoliczne dzieci ich zauważają, natychmiast wybiegają w ich stronę prosząc o „lupii, lupii”. Na całe szczęście nic nie dostają, potem podbiegają do nas. Widząc, że i my żądnych pieniędzy im nie damy, odpuszczają sobie. Dla nas szok. Nie, niestety szokiem nie było to, że dzieci o coś proszą. Takie sytuacje już znamy, są z resztą w wielu miejscach tego świata. Pobyt w Indiach czy Nepalu „przyzwyczaił” nas jednak do tego, że gdy ktoś o coś żebrze, to od swojego wystarczy mu usłyszeć jedno „nie” i rezygnuje. Gdy jednak pojawia się „białas”, to czasem nawet i 5 razy powtórzone „nie” nie daje rezultatu. Zdarzało nam się, że sami lokalni w takich sytuacjach ingerowali i dla nas przeganiali namolnych. A tu widzimy dzieci, dla których kolor skóry wciąż nie jest żadnym wyznacznikiem. Jedno „nie” i dały nam spokój. Tak, tu „wspaniały biały święty Mikołaj” z workiem długopisów, czekoladek i drobniaków jeszcze nie dotarł.

Idący przed nami Pakistańczycy chwilę po zdarzeniu nawiązują z nami rozmowę i zapraszają na obiad, który mają zjeść właśnie w tym miejscu, które nam polecono i gdzie zamierzamy spędzić noc. Są z Lahore i przyjechali tu na wyjazd integracyjny. Pracują w szeroko pojętej branży informatycznej. Sami przyznają, że pracują dla firm zachodnich, dla których taniej jest płacić im, niż zlecić tę samą pracę w swoich krajach. Miło nam się z nimi rozmawia. Zaczynamy właśnie od samego Lahore i jedzenia. Potem rozmowa schodzi na sytuację polityczną. Sami zaczęli, nam by było niezręcznie tak pytać nowo poznanych ludzi. Głównym tematem jest oczywiście domniemana śmierć Osamy, w którą nikt tu po prostu nie wierzy. Nie wierzą, że był w Abbotabad, nie wierzą, że go zabito. Wszyscy zgodnie mówią, że gdyby tak się stało, to byśmy mieli dowody, to by przynajmniej pokazano jego ciało, zamiast wrzucać je gdzieś na dno oceanu. Tylko czemu Talibowie mszczą się za tę śmierć? Ci chyba jakoś uwierzyli. Następnie wracamy na lżejsze tematy. A to relacje damsko-męskie, a tu wybieranie partnera przez rodziców, a to ogólnie wrażenia o Pakistanie. Nasi sympatyczni rozmówcy, proszą nas na koniec, byśmy pamiętali, to co dobre nas spotyka w tym kraju. Byśmy uwierzyli, że to, co podaje telewizja, to nie jest ten gościnny i pokojowy Pakistan, który właśnie odwiedzamy. Zapewniamy ich, że mogą na nas liczyć. Z resztą do tego nie trzeba nas przekonywać. Oni żegnają się z nami, my zostajemy tu na noc. Jeszcze wypytujemy się naszego gospodarza, którędy to dokładnie trzeba iść i idziemy już spać.

Po śniadaniu zostawiamy u gospodarza nasze spakowane plecaki i zgodnie z jego wskazówkami udajemy się w stronę bazy. Najpierw musimy dojść do końca wysokich drzew – widać je tam, potem wdrapać się na górkę. Tu już mamy niezwykły widok na główny lodowiec, widziany jeszcze z Raikot Sarai.

Stąd nie należy jednak na niego schodzić, tylko kontynuować trasę w górę. Potem należy odbić w swoje lewo, przejść miejsce z rzeką i znowu wdrapać się do ładnego miejsca widokowego z drzewkiem i deską służącą za ławeczkę. Stąd widać w dole boczny lodowiec, który należy przejść wypatrując kamiennych kopczyków. Z tego miejsca widać też bazę więc wiadomo, w którym kierunku iść. Trasa nie sprawia większych problemów. Ścieżki są dość wyraźnie, kopczyki w miarę widoczne. Po upojeniu się niezwykłymi widokami i posileniu się suszonym ananasem (pyszny!), przechodzimy lodowiec. Aj, mnie to ciągle te lodowce stresują, szczególnie jak nagle lód ukazuje się pod moimi stopami i/albo zaliczam jakiś poślizg. Na całe szczęście ścieżka jest dość wyraźna więc niekontrolowanych ruchów jest mało. Po przekroczeniu lodowca jeszcze chwilę podchodzimy, by wyjść na zielony teren.

Musimy go jeszcze strawersować, by dojść do bazy. Tu jest po prostu pięknie. Początkowo myślałam, że to Fairy Meadows ze względu na swoją nazwę powitają nas właśnie bajkowymi, ukwieconymi łąkami. Tam jednak kwiatów za bardzo nie było. Za to tutaj łąka w dole była po prostu niebieska, a my sami szliśmy wśród najróżniejszych kwiatków.

Niestety pogoda zrobiła się kapryśna, zaczęło padać i zrobiło się chłodno. Nanga Parbat postanowiła otulić się chmurami, zza których nawet nosa nie chciała do nas wychylić. Doszliśmy do budynku bazy. To mała, kamienna chatka, w której urzęduje człowiek, gotowy przyrządzić herbatę czy prosty obiad. Trochę pogadaliśmy, porobiliśmy zdjęcia, poczekaliśmy aż przestanie padać i ruszyliśmy z powrotem. Znowu przeszliśmy lodowiec.

Kapryśna pogoda powoli przestała kaprysić. Doszliśmy do drzewka i ławeczki, na której Łukasz postanowił sobie uciąć drzemkę, a ja poszłam oglądać widoki. I nastąpiła sytuacja jak w niezawodnych prawach Murphy’ego: gdy idziesz pooglądać widoki nie biorąc aparatu, ze względu na słabą widoczność, to akurat się wypogodzi. Gdy tylko pobiegniesz po aparat, znowu się zachmurzy. Tak właśnie było. Siedzę i kontempluję, gdy nagle cała Nanga mi się ukazuje. Tak jak jej nazwę się tłumaczy – jest cała przede mną, bez żadnej chmury, jest przede mną tak blisko Naga Góra. „Zrywam się, biegnę, wiatr po niebie dzwoni”, lecę po aparat, budzę Łukasza, wracam na moje miejsce, bo świetny widok… ale już z powrotem Nanga zaczyna się zasłaniać. Udaje mi się tylko tak ją sfotografować.

Zaczynamy schodzenie do Bayal. Tu bierzemy nasze plecaki, żegnamy się z gospodarzem i rozpoczynamy drogę w dół. Coraz odwracam się, by przyjrzeć się widokom. Mimo chmur jest tu pięknie, a całe miejsce wydaje mi się jakieś magiczne.

Przed Fairy Meadows gotujemy znów pyszny makaron ze znów pysznym włoskim sosem pomidorowym. Potem idziemy dalej, mijając grupki miastowych Pakistańczyków na wakacjach. Niektórzy podjeżdżają konikami, innym te koniki lub muły niosą bagaże, innym jeszcze bagaże niosą porterzy. Przyglądamy się tym konikom. Tak, to te same, które poprzedniego dnia dzielnie walczyły o puchar polo. My musimy przenocować gdzieś po drodze, skąd następnego dnia rano zaczniemy schodzenie tą makabryczną drogą.

Teraz nas jednak ta droga już nie przeraża. Już jesteśmy chojrakami, już mamy po dwie butelki wody każde, jesteśmy po dobrym śniadaniu i możemy iść, z resztą w dół. Przechodzimy te zygzaki, przy których ostatnio myślałam, że to już koniec, idziemy dalej dziarskim krokiem. Wtedy mija nas dżip. Dziękujemy mu jednak za usługę, kasy nie mamy, z resztą w tę stronę już o wiele łatwiej. Samochód odjeżdża, by po chwili się znów zatrzymać. Zaprasza nas do środka, obiecując, że zwiezie nas za darmo… Uszom nie wierzymy i oczywiście się zgadzamy. Jak się okazuje, kierowca to ten sam, który parę dni wcześniej dał nam wody, gdy już padaliśmy na tej trasie. W sumie to zaskoczył nas, głupio nam trochę było. W końcu to ich własny biznes, nie musiał nam pomagać. A jednak… I to jest właśnie Pakistan!

Na tym się nie skończyło. Gdy tylko znaleźliśmy się w Raikot Brigde, powiedziano nam, że na autobus trzeba po prostu czekać, bo nie wiadomo kiedy będzie, albo wynająć dżipa, by podjechać nim do kolejnej miejscowości, skąd już często odjeżdżają autobusy do Gilgit. Postanawiamy poczekać. Nie mija z 10 minut, gdy pojawia się bezpośredni autobus go Gilgit! Ale… odmawia nam, bo nie ma już miejsc. Mówię, że możemy usiąść na plecakach, to jednak nikogo nie przekonuje. Już odchodzimy od autobusu, gdy nas wołają. Jednak znalazły się dwa miejsca! Tu każdy chce pomagać, nie chce zostawiać drugiego człowieka. Tak, to jest właśnie Pakistan! Nie martwcie się chłopaki z Lahore, my tak właśnie Wasz kraj będziemy wspominać.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (7)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
 
shangrila
Oli i Łukasza podróż wokół Azji
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 179 wpisów179 371 komentarzy371 1073 zdjęcia1073 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
25.09.2010 - 30.01.2013