Geoblog.pl    shangrila    Podróże    Droga do Shangri-la    W rajskiej dolinie wśród Kalaszy
Zwiń mapę
2011
22
lip

W rajskiej dolinie wśród Kalaszy

 
Pakistan
Pakistan, Chitrāl
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 21339 km
 
W stronę Chitral

Na głównym dworcu autobusowym w Rawalpindi (czytaj: hałaśliwym placu na poboczu drogi) autobus pojawił się spóźniony o dwie godziny. Sprzedawca biletów wypytywany co chwila odpowiadał, że pojazd jest już w drodze. Dopiero o jedenastej w nocy wyjechaliśmy w długą podróż do Chitral, na północny zachód kraju. Miejsca dostaliśmy ciasne i już po chwili wiedzieliśmy, że ta droga będzie długa. Jechaliśmy w rejon leżący przy granicy z Afganistanem. Po zasięgnięciu języka wśród osób znających teren i po przejrzeniu świeżych wiadomości z forów internetowych za nasz kolejny cel obraliśmy tę właśnie część kraju. Tym z was, którym sama nazwa „Afganistan” jeży włos na głowie musimy wyjaśnić: od początku naszej podróży przez Pakistan czujemy się tu całkowicie bezpiecznie. Co więcej, także zachodni sąsiad Pakistanu, znany jako gniazdo terroryzmu i ziemia ogarnięta wojną, nie jest cały strefa walk. Bliskość granicy afgańskiej nie oznacza więc w tym przypadku niebezpieczeństwa, wręcz przeciwnie – tereny, w które jechaliśmy były kiedyś dobrze znane podróżującym po Azji.

Chitral to niewielkie miasto położone w górach Hindukuszu, od zachodu otoczone przez afgański Nuristan, od północy – przez Korytarz Wahański. Z tamtych kierunków nie spodziewaliśmy się niczego złego. Jedyna droga prowadząca tam z centrum kraju wiodła jednak skrajem doliny Swat, okrytej zła sława od czasu, gdy oddziały talibów uznały, że miejsce to świetnie nadaje się na kryjówkę. My, na szczęście, przejeżdżaliśmy przez góry z dala od niebezpiecznego obszaru, choć wyczuwało się wiszący w powietrzu niepokój. Około drugiej w nocy za szybą autobusu mignął napis „Welcome to Swat”. Na drodze co kilka kilometrów mijaliśmy wojskowe posterunki. Kierowca i pasażerowie wyglądali jednak na zrelaksowanych, braliśmy więc z nich przykład. Nad ranem znaleźliśmy się w Dir. Stąd do Afganistanu mieliśmy zaledwie dwadzieścia kilometrów. Jakież było nasze zdumienie, gdy za oknami pojawił się nagle tłum kobiet w burkach, narzutach zasłaniających dokładnie całe ciało, pozostawiających jedynie niewielką kratkę w miejscu oczu. Pozbawione osobowości postacie, niczym duchy szły poboczem drogi, a były ich dziesiątki! Strasznie żałujemy, że nie mamy żadnego zdjęcia, wyciąganie aparatu mogłoby być jednak nieco ryzykowne.

Autobus z trudem wspinał się wąską drogą przez doliny Hindukuszu, aż późnym rankiem wdrapaliśmy się na przełęcz Lawari La (3118 m). Po drodze czekało nas jeszcze kilka prób cierpliwości w postaci posterunków, z których jeden zatrzymał nas na godzinę. Zdawało nam się, że sprawdza jednego z pasażerów. Później długi zjazd w dolinę i po prawie szesnastu godzinach od wyruszenia dotarliśmy do Chitral. Miasto, małe i zakurzone, nie oferuje nic ciekawego poza ładnym meczetem, do którego nie zdążyliśmy niestety zajrzeć, oraz bezpośrednim kontaktem z interesująca mieszanką etniczną pakistańskiego pogranicza. Oprócz ciemnowłosych i ciemnookich Pakistańczyków wielu tutaj mieszkańców Hindukuszu, o zadziwiająco płowych włosach i błękitnych oczach. Kobiety na ulicach prawie się nie pokazują, a jeśli już, to odsłaniają jedynie oczy lub narzucają burki. Przyjdźcie do Chitral, a poczujecie lekki oddech Afganistanu na plecach.

Na miejscu zatrzymaliśmy się w hotelu Al-Farooq, polecany jeszcze przez księgę gości hotelu w Lahore i udaliśmy na posterunek policji celem zdobycia pozwolenia na przebywanie w sąsiednich dolinach górskich. Dobrze, nie będziemy trzymać Was w niepewności i wyjaśnimy cel naszej drogi, choć niektórzy z was zgadli już zapewne po tytule. Znaleźliśmy się w tym miejscu, by odwiedzić Kalaszy, górski lud zamieszkujący kilka izolowanych dolin Hindukuszu, gór leżących na pograniczu pakistańsko-afgańskim. Zagadkowi, o niejasnych korzeniach, prowadzą tu od wieków tradycyjne życie, opierając się dominacji wszechobecnej kultury islamskiej. Tym co zazwyczaj przyciąga do nich ludzi podróżujących przez Pakistan są niezwykłe stroje noszone przez kobiety Kalaszy.

Posterunek policji w Chitral odnaleźliśmy bez kłopotu. Zastaliśmy szefa policji w dobrym humorze, grającego w karty z kilkoma swoimi ludźmi. Równie niekłopotliwe było otrzymanie permitów na pobyt w dolinach Kalaszy. Zmroziła nas jedynie informacja, że przez cały czas towarzyszyć nam będzie ochroniarz. Słyszeliśmy o tym, że lokalna policja ma w zwyczaju przydzielać każdej grupie przybyszów uzbrojonego funkcjonariusza, co wcale nam się nie podobało tym bardziej, że w księdze gości w naszym hotelu znaleźliśmy bardzo negatywną opinię o takiej „straży przybocznej”. Spacerowanie wśród domów w towarzystwie uzbrojonego w kałasznikowa gościa nie wyglądało zresztą na najlepszy sposób poznawania kultury Kalaszy, postanowiliśmy więc zniknąć z miasta następnego dnia wcześnie rano. Niestety tego popołudnia w naszym hotelu pojawił się młody mężczyzna, który przedstawił się jako nasz „security”. „Dziękujemy, nie potrzebujemy ochrony” – brzmiała nasza odpowiedź. Policjant wycofał się niepewnie i już myśleliśmy, że mamy spokój. Niestety, do czasu. Opuściliśmy „Al-Farooq” nazajutrz rano i już zaczęliśmy szukać miejsca, z którego odjeżdżał autobus w góry, nasz duch opiekuńczy zmaterializował się obok nas. Nie było rady, po krótkiej dyskusji udaliśmy się na posterunek. Tam stanowczo oznajmiliśmy szefowi policji, że ochrony nie chcemy i nie potrzebujemy. „To rozkaz z góry, nic nie mogę zrobić” – brzmiała odpowiedź. „Jeśli nie chcecie ochrony wracajcie do Peszawaru i tam rozmawiajcie z władzami”. Oczywiście, już wracamy, całą dobę w autobusie! Po godzinie wymogliśmy na nim obietnicę, że policjant który ma nam towarzyszyć nie będzie chodził za nami krok w krok, ale zatrzyma się w jednym miejscu. Tym uspokojeni pojechaliśmy.

Kalasze zamieszkiwali kiedyś rozległy teren obejmujący duża część Hindukuszu, od Afganistanu aż po Karakorum. Obecnie ich społeczność, licząca kilka tysięcy osób, przetrwała z trzech dolinach leżących na południe od Chitral: Bumburet, Birrir i Rumbur. Naszym celem była ostatnia z nich, gdzie kultura Kalaszy jest najlepiej zachowana, i jedyna gdzie stanowią oni większość mieszkańców. Dostanie się na miejsce nie jest łatwe: do każdej z dolin jeździ najwyżej jeden autobus dziennie. Musieliśmy podjechać do leżącej godzinę na południe wioski Ayun, gdzie zaczęły się negocjacje z kierowcami taksówek. Nikt nie chciał jechać za mniej niż żelazna stawka 600 rupii, my zaś nie chcieliśmy tyle płacić. Krótki spacer między nudzącymi się na pustym placu kierowcami z początku nie przyniósł rezultatu. My swoje, oni swoje. W pewnej chwili znaleźliśmy jednak odpowiednią osobę, jakby lokalnego „załatwiacza”, który usłyszawszy naszą cenę i cel sam zaczął kręcić się wśród taksówkarzy. I oto cud, znalazł się ktoś, kto jechał w tamta stronę i zgodził się na nasze warunki. Już po chwili siedzieliśmy w samochodzie wraz z naszym policjantem i jeszcze jednym pasażerem, w drodze do doliny Rumbur. Przy wjeździe czekał nas jeszcze jeden posterunek i opłata 200 rupii od osoby. Za co? Na bilecie stało napisane „for wellfare of Kalasha people”, trzeba być jednak bardzo naiwnym by uwierzyć, że w kraju takim jak Pakistan pieniądze trafią do tych, którzy ich potrzebują. Nie było jednak rady, zapłaciliśmy. Pół godziny później samochód dojechał do wioski Grom. Gdy wysiedliśmy naszym oczom ukazała się zielona dolina. Na niewielkich polach pracowały kobiety noszące kolorowe nakrycia głowy, tak charakterystyczne dla tej grupy. Na spotkanie wyszedł nam właściciel miejscowego guesthouse’u, Inżynier Khan, którego gościnny dom stał się naszą bazą. A więc… dotarliśmy do dolin Kalaszy!

W dolinie Rumbur

Dotarcie do dolin Kalaszy było marzeniem Łukasza od początku tej podróży. Zobaczenie jasnookich kobiet w kolorowych strojach i bajecznie wyglądających „czepkach” miało w sobie coś z odkrywania zaginionych cywilizacji. I tak też trochę poczuliśmy się podczas pierwszego spaceru przez wieś: jak Alicja po drugiej stronie lustra, w innym świecie. Zaraz po przyjeździe powitalnym poczęstunku opuściliśmy dom Inżyniera Khana i udaliśmy się na pierwszy spacer po wsi. Niewielką osadę można przejść w dwadzieścia minut, podglądając życie mieszkańców. To co od razu wpada w oko to kobiety :) Kalascy mężczyźni ubierają się normalnie, jak to Pakistańczycy, ale kobiety są tym, co decyduje o unikalności tej górskiej społeczności. Każda z nich, również do pracy, ubiera zdobioną haftem suknię, którą przewiązuje ozdobnym pasem. Kalasze uznają, że kobiety powinny zakrywać głowy. Nie oznacza to jednak szczelnego chowania swoich fryzur przed wzrokiem obcych. Kobiety Kalaszy splatają swoje włosy w kilka ciasnych warkoczy, z których najbardziej charakterystyczny jest ten wychodzący znad czoła. Na głowy zaś zakładają rodzaj opaski wyszywanej kolorowymi koralikami i małymi muszelkami. Takie nakrycie głowy jest otwarte od góry i wykończone z tyłu długim, spadającym na plecy pasem, tak samo ozdobionym. Widok grupki kobiet przechadzających się po wsi jest naprawdę powalający! W dodatku są one dużo bardziej otwarte niż muzułmanki, chętnie witają się z obcymi, podając im rękę. Szybko zaczęliśmy odpowiadać na pozdrowienia w języku Kalaszy: „Iszpata baba! Iszpata baja!” – „Witaj siostro! Witaj bracie!”. Te proste słowa najlepiej oddają ciepło, jakim tutejsi ludzie obdarzają gości. Jeśli Pakistan jest wyjątkowy przez swoją gościnność, to Kalasze są pod tym względem jego najlepszymi ambasadorami.

Gdy spacerując i robiąc zdjęcia zastanawialiśmy z czym porównać miejsce w którym się właśnie znaleźliśmy przyszło nam do głowy, że po raz kolejny w czasie tej podróży odnaleźliśmy ludzi których zwyczaje i sposób życia pozostały w dużej mierze niezmienione przez lata. I przypomniała nam się natychmiast wizyta u jezydów w irackim Kurdystanie, a także pobyt w wiosce Gudżarów w indyjskim Kutch. Wtedy towarzyszyła nam podobna radość i uczucie odkrywania czegoś zupełnie nowego. Dolina Rumbur kryła w sobie niezwykły spokój, a przebywając w niej mieliśmy wrażenie jeżeli nie cofnięcia się w czasie, to jakby bycia poza nim.

Tego dnia udaliśmy się drogą między zabudowaniami za wieś, w głąb doliny. Odeszliśmy dość daleko, gdy nagle przed oczami wyrosło nam dwóch policjantów. Jeden z nich dość agresywnie zaczął pytać się gdzie jest nasza ochrona. Z początku próbowaliśmy go zlekceważyć, ale służbista bardzo poważnie traktował chyba swoje obowiązki i kazał nam wracać do Grom. Bardzo nie chętnie posłuchaliśmy go, dobitnie ostrzegając, że mamy umowę z szefem policji w Chitral i nie życzymy sobie mieć mundurowego z pałą w zasięgu wzroku. Byliśmy mocno wkurzeni sytuacją, gdy na drodze pojawił się nagle nasz osobisty anioł stróż. Ola, mocno zdenerwowana, zapytała go co z umową jaką zawarliśmy z jego szefem. Młody policjant bezradnie patrząc na nas odparł: „Taki rozkaz. Co mam robić?”. Uwierzcie, gdybyśmy mieli pod ręką lokalnego zwierzchnika policji z Chitral, zrobilibyśmy niezła awanturę. Jasne było, że nasi opiekunowie nie puszą nas samych poza wieś, mogliśmy jedynie utrzymywać ich w akceptowalnej odległości od nas.

Frustrujące były dla nas jeszcze jedna rzecz. Wiedząc jak mało turystów przyjeżdża w tę okolicę, zgodziliśmy się chętnie na w sumie dość sporą cenę jaką zaproponował nam Inżynier Khan za pokój z wyżywieniem. Tymczasem policjant jaki z nami przyjechał spał i jadł całkowicie za darmo. Gdy po powrocie zapytaliśmy gospodarza jak to w ogóle możliwe, ten odparł po prostu: „To jest Pakistan. Tutaj policja zawsze chce mieć coś za nic”. We wsi znajdował się już posterunek lokalnej policji, przysyłanie tu kolejnego mundurowego, by ten mógł na koszt miejscowej rodziny zażyć kilkudniowych wakacji było tyleż nieuczciwe co bezsensowne. Nasz gospodarz zapytał retorycznie: „Co to za policja która pilnuje porządku siedząc w hotelu? Straż zawsze oznacza kogoś z przodu lub z tyłu. Jeśli trafią tu terroryści, to czy przyjdą do mojego guesthouse’u? Trzeba ich wypatrywać ich na ulicy, a nie siedzieć w hotelowym pokoju jak on”. Trudno było zaprzeczyć. Takie jest jednak drugie oblicze Pakistanu: kraju serdecznych ludzi i zdemoralizowanych służb, które robią wszystko poza służeniem swoim rodakom. Rozmowa z inżynierem (tak nam się przedstawił i przez dłuższy czas nie byliśmy pewni czy to tytuł zawodowy czy imię!) rozjaśniła nam nieco lokalną sytuację. W 2009 roku porwany został w tej okolicy pewien Grek, pracownik organizacji pozarządowej. Grupa Afgańczyków przybyła w tę okolicę by porwać go i wymienić na swojego krewnego, przetrzymywanego w pakistańskim więzieniu. Greka, jak zgryźliwie zauważył gospodarz, ochraniało ośmiu policjantów, jednak wszyscy z wyjątkiem jednego uciekli. Ten który próbował iść za porywaczami został zabity. Przybysze z Afganistanu traktowali swojego zakładnika jak honorowego gościa i uwolnili go natychmiast po spełnieniu żądań przez Pakistan. Od tego czasu sytuacja w okolicy Chitral stała się napięta. Pogarszał ją fakt, że leżąca na południu dolina Swat, stała się miejscem walk z oddziałami talibów. Tu gdzie byliśmy nikt o żadnych terrorystach czy talibach nie słyszał, a wszelkie pytania o zagrożenia z tamtej strony granicy inżynier zbywał machnięciem ręki. Aż w pewnym momencie powiedział: „A nie, przepraszam, mamy tu pewien problem, który powraca każdego lata…” Na sekundę serca nam stanęły; a może coś tu się jednak dzieje? „Latem mamy bardzo dużo much”, z poważną miną ciągnął inżynier, „w miastach nie ma tego problemu, tutaj jest ich naprawdę sporo”. Uff, bo już zadrżeliśmy ze strachu. „Bardzo dobrze zrobiliście” – powiedział, gdy usłyszał o naszej samotnej wycieczce i próbie wykręcenia się spod opieki policji. Mimo dyskomfortu jaki odczuwaliśmy z powodu tej sytuacji, staraliśmy się jednak wykorzystać pobyt w Grom jak najlepiej. Jako znak naszej dezaprobaty dla takiego „towarzystwa” oznajmiliśmy, że my i on jemy posiłki osobno. Nie było to pewnie uprzejme z naszej strony, młody policjant spełniał bowiem rozkazy kogoś z góry, ale jego obecność była dla nas mało przyjemne i przynajmniej w taki sposób mogliśmy wyrazić swoją niechęć wobec trzymania nas na smyczy.

Nazajutrz rano zapuściliśmy się na drugą stronę doliny. Po reprymendach udzielonych policji, nasz „anioł stróż” szedł w rozsądnej odległości za nami. Kluczyliśmy między kanałami nawadniającymi, które zasilały w wodę okoliczne pola i domostwa, by przejść na drugą stronę rzeki. Tam, na skraju niewielkiego pola, spotkaliśmy dwie kobiety z dzieckiem odpoczywające po pracy. Uwierzcie, nie znamy ani słowa w języku Kalaszy czy urdu, a jednak spotkanie i rozmowa z nimi należą do najmilszych wspomnień pobytu w Rumbur. Obie panie chętnie zgadzały się na zdjęcia (w Pakistanie rzecz niesłychana!) i opowiadały o szczegółach swoich strojów. Nakrycie głowy młodszej szczególnie nas zafascynowało, nie był to bowiem zwyczajowy „toczek”, ale płaska, bogato zdobiona „narzutka” z ozdobnym pomponem na czubku.

Starsza z nich, fantastyczna kalaska babcia, szczegółowo badała także indyjską tunikę Oli, rozważając naturę elastycznych ściągaczy na rękawach. Na koniec zaś obie dały jej do potrzymania swoją najmłodszą latorośl.

Spacer zaledwie kilka minut dalej pozwolił nam odkryć kolejną, maleńką wioskę, składająca się z kilku zaledwie zagród, otoczonych prostym kamiennym murem. Domy w całej dolinie budowane były z kamienia, bardzo proste, jak proste było życie ich mieszkańców. Lokalne kobiety zerkały na nas ciekawie, ale nie podejmowały rozmowy z dziwnymi ludźmi, mówiącymi w nieznanym języku. Po raz kolejny w czasie tej podróży przekonaliśmy się, że w obcym kraju często łatwiej rozmawia się ze starszymi ludźmi, którzy mowę gestów opanowali do perfekcji.

Gdy wróciliśmy inżynier czekał już na nas z obiadem. W czasie pobytu u niego mieliśmy okazję skosztować prawdziwie domowej kuchni jego rodziny. Nasz gospodarz miał pięcioro dzieci, posiłki dla wszystkich szykowała najstarsza córka. Zaczęliśmy się zastanawiać gdzie podziewa się gospodyni, aż okazało się, że przebywa w osobnym domu „maternity house” jak nazwał go inżynier. Co tam robi? Przeczekuje swoje dni w miesiącu – wyjaśnił bez skrepowania. Czytając o Kalaszach przed przybyciem do Grom dowiedzieliśmy się, że grupa ta ma silnie zakorzeniony podział na sferę „czystą” i „nieczystą”. „Nieczyste” stają się między innymi kobiety w okresie miesiączki, które czas ten spędzają w odosobnieniu, w specjalnym domu położonym na terenie wsi. Kalasze, wbrew temu co mówią o nich niektórzy muzułmanie, nie są poganami i nie czczą bożków. Kultywują wiarę w jednego Boga, wierzą jednak, że trzyma się on z daleka od świata, sprawując nad nim nadzór z pomocą duchów obecnych na Ziemi i to modlitwa do owych istot może być skuteczniejsza niż bezpośrednio do Stwórcy.

Rozmowa o rodzinie pozwolił nam nieco lepiej poznać naszego gospodarza. Dowiedzieliśmy się w końcu, że na imię ma Nadim, jednak nikt w okolicy nie zna go pod tym imieniem. Przez sąsiadów nazywany jest „inżynierem” gdyż jako pierwszy spośród swojej wspólnoty poszedł na uniwersytet. Wszyscy przekonani byli, że zostanie inżynierem i tak też zaczęli go tytułować, choć w rzeczywistości pan Khan uczy dzieci w lokalnej szkole, dzieląc obowiązki nauczyciela i pracę w małym gospodarstwie. Wnętrze jego domu wskazywało na prostotę w jakiej żyją Kalasze, choć zauważyliśmy, że wynalazek telewizji dotarł i tutaj. Sam gospodarz chętnie pokazywał spisaną przez siebie monografię obyczajów Kalaszy oraz książki na ich temat. W jednej z nich odnalazł zdjęcie wykonane około dwudziestu lat temu, po czym z dumą pokazał je nam mówiąc: „To moja żona”. „Czy zna pan innych ludzi w tej książce?”. „Oczywiście, większość. Jest nas niewiele, może z trzy tysiące, znamy się tu prawie wszyscy”.

Inżynier Khan okazał się kopalnią wiedzy o Kalaszach, mieliśmy też szansę zajrzeć do kilku książek na ich temat jakie miał w swoim domu. Chętnie zostalibyśmy na dłużej w gościnnej dolinie, aby dowiedzieć się więcej szczegółów na temat tej niewielkiej społeczności. Może nawet zaczęlibyśmy uczyć się ich języka? Ten który słyszeliśmy dookoła brzmiał zupełnie inaczej niż pakistański urdu, nie mógł być jednak trudny, gdyż w mowie Kalasze nie istnieje w ogóle pojęcie liczby pojedynczej i mnogiej ani rodzaju męskiego czy żeńskiego. Nic tylko zacząć edukację!

W trakcie pobytu w Rumbur zastanawiała nas wyraźna przewaga liczebna napotkanych kobiet. Wiele z nich pracowało w polach lub wokół domów bez pomocy mężczyzn. Ci ostatni dość często przebywają z dala od rodzin, nawet przez pięć miesięcy w roku pilnując stad pasących się w wyższych partiach dolin. Gdy po południu udaliśmy się na kolejny spacer, tym razem w dół rzeki, mijaliśmy głównie kobiety i starszych mężczyzn pracujących w polu. Wiele osób pozdrawiało nas po drodze, ktoś przerwał nawet swoje zajęcia przy żniwach, by zaprosić nas na herbatę i pogaduchy na polnej między. Udało nam się nawet urwać naszemu ochroniarzowi, który kimał smacznie w swoim pokoju. Jednak mimo nastroju jaki panował w dolinie postanowiliśmy wyjechać. Mierziła nas obecność policjanta i źle czuliśmy się z tym, że przysłany z Chitral mundurowy je i śpi na koszt naszego gospodarza. Chociaż byliśmy jedynymi mieszkańcami guesthouse’u, księga gości zdradziła nam, że nie byliśmy jedynymi, którzy źle czując się w towarzystwie obstawy, wyjechali stąd wcześniej. Kiedy zapytaliśmy inżyniera Khana kiedy miał ostatnich gości odparł: „Nie pamiętam”. Jasne było, że troszcząca się o bezpieczeństwo turystów policja oddała lokalnej społeczności wilczą przysługę, dodatkowo przepłaszając tych, którzy byli na tyle wytrwali, by tu dotrzeć. Z żalem, ale i mocnym postanowieniem, że wrócimy tu gdy tylko sytuacja się poprawi, postanowiliśmy ruszyć nazajutrz w dalszą drogę.

Na zakończenie spytaliśmy naszego gospodarza jak wyobraża sobie przyszłość swojej skromnej społeczności. Jego dolina była ostatnim miejscem, gdzie Kalasze pozostali większością, w dwóch innych większą część osadników stanowili napływowi muzułmanie. Także wielu Kalaszy, wiedząc że w kraju takim jak Pakistan może to ułatwić życie, przechodziła na islam. W odpowiedzi inżynier stwierdził, że zmiany są nieuniknione. Jeszcze w latach 70. do wsi nie prowadziła żadna droga i długi szlak z Ayun pokonywało się pieszo. Teraz dostęp do wsi Kalaszy jest lepszy, wszystko stało się łatwiejsze. Trudno powiedzieć, czy kultura, która kiedyś rozciągała się na cały Hindukusz, a teraz obejmuje niewielki skrawek swojego pierwotnego zasięgu, będzie mogła przetrwać. Zwłaszcza, że czas w jakim przyszło im żyć nie jest łatwy, a bliskość ogarniętego przez chaos Afganistanu nie sprzyja popularyzacji tego miejsca. Przetrwanie Kalaszy z ich tradycyjnym sposobem życia stoi niestety pod znakiem zapytania. Będąc tam mieliśmy bardzo ambiwalentne uczucia. Z jednej strony cieszyliśmy się, że przez dwa dni byliśmy tam jedynymi turystami, z resztą pierwszymi od dawna. Z drugiej było nam przykro widząc, jak to, co powstało właśnie dla nich upada, jak bardzo przyjemny dom gościnny inżyniera, o niesamowitym zapachu drewna, stoi pusty. Doszliśmy nawet do wniosku, że gdyby Pakistan stał się krajem tak turystycznym jak np. Tajlandia (co mu oczywiście nie grozi…), to być może Kalaszy spotkał by ten sam los co „kobiety-żyrafy”. Stali by się wtedy atrakcją trzymaną w swoich trzech dolinach, pozowali jak lalki do zdjęć, bez możliwości ruszenia się ze swojej wsi. Z bardzo wielu powodów tak pewnie się tutaj nie stanie. Jednak zastanawialiśmy się, jakby to było, gdyby tych turystów było tu mnóstwo. Czy Kalasze byli by wciąż tak otwarci i serdeczni? Tam gdzie wchodzi masowa turystyka, a wraz z nią poważny pieniądz ginie wiele zwykłych, ludzkich odruchów. Mieliśmy poczucie, że odwiedziliśmy to miejsce w pewnym szczególnym okresie. Kalasze na szczęście nie są uzależnieni od turystów i ich pieniędzy. Mają swoje pola i zwierzęta. Bez pieniędzy odwiedzających ich gości i tak przetrwają – to jest chyba najbardziej pocieszające.

Z trzech dolin wybraliśmy Rumbur, bo jak się dowiedzieliśmy wcześniej, ta jest najbardziej „autentyczna” i śmiało możemy ją polecić. Sąsiednia dolina – Bumburet jest podobno bardzo skomercjalizowana i nastawiona na turystów, których przyjeżdża tu o wiele więcej i to z samego Pakistanu. Jak się dowiedzieliśmy, młodzi Pakistańczycy przyjeżdżą tu często rozglądać się za żoną. Dlatego też kalaskie kobiety ich nie lubią i unikają. Ale jak nam powiedziano, dla zagranicznych turystów wciąż pozostają sympatyczne.

Nazajutrz o świcie wyjechaliśmy z Grom do Chitral obiecując sobie, że jeszcze wrócimy w dolinę Rumbur, miejsca niezwykłych ludzi, istniejącego jakby poza naszym czasem.

Na koniec zapraszamy do galerii niezwykłych zdjęć z doliny Rumbur!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (25)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
zula
zula - 2011-08-12 16:59
Zdjęcia jak z ...bajki ! Wspaniałe miejsce i piekny opis - dziękuję !
 
 
shangrila
Oli i Łukasza podróż wokół Azji
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 179 wpisów179 371 komentarzy371 1073 zdjęcia1073 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
25.09.2010 - 30.01.2013