Geoblog.pl    shangrila    Podróże    Droga do Shangri-la    Jak dostać pakistańską wizę?
Zwiń mapę
2011
23
cze

Jak dostać pakistańską wizę?

 
Nepal
Nepal, Kathmandu
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 19648 km
 
Kwestia wizy pakistańskiej męczyła nas już na etapie planowania tej podróży. Zakładając, że będziemy poruszać się wyłącznie drogą lądową i wybierając naszą trasę tak jak to zrobiliśmy, wyszło, że na terytorium Islamskiej Republiki pojawimy się dwa razy…

Dlaczego w ogóle zaplanowaliśmy pobyt w Pakistanie, gdy w miastach tego kraju wybuchają bomby, a śmierć Bin Ladena czyni sytuację polityczną mocno niepewną? Przede wszystkim marzyliśmy oboje o odwiedzeniu Karakorum, o których słyszeliśmy wiele wspaniałych opowieści. Sytuacja polityczna w górach, położonych daleko na północy kraju jest stabilna. Tam macki ekstremistów nie dosięgają, przynajmniej na razie. Słyszeliśmy też wiele o olbrzymiej gościnności Pakistańczyków, czego potwierdzeniem był nasz przejazd przez ten kraj ostatniej zimy. Wiemy zatem, że będąc w górach dotrzemy w miejsca bezpieczne i gościnne. Drugim powodem jest fakt, że prowadzi przez niego jedyna droga lądowa z Półwyspu Indyjskiego w stronę Chin. Podróż przez Tybet wymagałaby wykupienia kosztownej wycieczki zorganizowanej, zaś wjazd do Tybetu, traktowanego przez władze chińskie z duża ostrożnością, unieważniłby naszą wizę chińską. W praktyce, aby dostać się do Chin z Nepalu, trzeba wybrać samolot. Rozwiązaniem może być podróż przez Indie, Bangladesz i Birmę, na przeszkodzie stoi tylko jeden drobiazg – do tego ostatniego kraju cudzoziemcy dostać się mogą, ale… wyłącznie drogą powietrzną. Dla osób, tak jak my podróżujących lądem, Pakistan i prowadząca do chińskiego Xinjangu Karakorum Highway jest jedyną opcją. Potrzeba jedynie wizy.

Trzeba przyznać, że nasz plan był dość zuchwały, szczególnie wobec wszelkich informacji potwierdzających że dostanie wizy do Pakistanu dla zwykłych turystów jest po prostu niemożliwe. Nie chcieliśmy się jednak uprzedzać. Zdobywając najróżniejsze informacje o problemach z wizami w Polsce, odpuściliśmy sobie wszelką próbę wyrabiania ich w ojczyźnie. Buszując w internecie dowiedzieliśmy się, że łatwiej będzie w Teheranie, Delhi czy Katmandu niż w Warszawie, więc w którymś z tych miast mieliśmy zamiar ubiegać się o upragnioną naklejkę w paszporcie. Już teraz możemy napisać, że wcale nie jest to łatwe i jedyne co możemy na tę chwilę polecić, to mimo wszystko starać się o wizę w Polsce…

Najpierw ubiegaliśmy się o wizy w Iranie i to tu zaczęły się nasze problemy. Jeżeli nie wejdzie w życie kolejna zmiana prawa wizowego, to obecnie każda osoba z zagranicy z irańską wizą turystyczną usłyszy w pakistańskiej placówce w Teheranie, że wizy wydawane są tylko i wyłącznie Irańczykom i osobom posiadającym wizę pobytową i prawo pracy w Iranie! Nikt z wizą turystyczną prawa wjazdu do Pakistanu nie dostanie. Gdy usłyszeliśmy te słowa miny nam porządnie zrzedły, szczególnie że owe prawo wprowadzono podobno na 3 miesiące przed naszym wyruszeniem w drogę, o czym pakistańskie strony internetowe jakoś dziwne wtedy milczały. Jednak udało nam się! Pisaliśmy o tym przy okazji problematycznej kwestii wizy indyjskiej, która teraz wydaje się wręcz błaha. Pomimo naszej prośby o wizę dwukrotną, dostaliśmy jednokrotne wizy tranzytowe, ale nie było co narzekać

Kolejnym miejscem gdzie ponownie staraliśmy się o wizy pakistańskie było Katmandu. Tutaj historia naszych starań o wizę jest równie długa jak sam pobyt w Nepalu. Kiedy znaleźliśmy się w stolicy złożyliśmy w tutejszej ambasadzie wnioski wizowe. Nic nie zapowiadało problemów. Owszem, powiedziano nam, że czas oczekiwania to 6-8 tygodni (jeżeli mówił to pan) lub 8-12 tygodni (jeżeli mówiła to pani) ale nic poza tym. Ponieważ w Nepalu nie ma polskiej placówki dyplomatycznej (poza konsulatem honorowym), odpadł problem zdobywania tzw. listu polecającego, którego i tak nikt chętnie by nam nie wystawił. Mimo braku tego dokumentu nasze wnioski w pięciu kopiach i z pięcioma zdjęciami przyjęto. Kobieta pracująca w ambasadzie tego kraju ostrzegła, że nasze dokumenty wysyłane są do ministerstwa w Islamabadzie i oczekują na zezwolenie. Proces ten trwa nawet 2-3 miesiące i aplikujący nie mają żadnej gwarancji sukcesu. Składając wnioski byliśmy jednak przekonani, że mając dużo czasu doczekamy się na pewno odpowiedzi, zwłaszcza, że nie byliśmy jedynymi oczekującymi cudzoziemcami. Wyjechaliśmy na treking dookoła Annapurny.

Po powrocie, a więc po miesiącu od naszej pierwszej wizyty w placówce, odpowiedzi nie było. Postanowiliśmy udać się do ambasady, by spotkać się z konsulem. Niestety na portierni nie wpuszczono nas. Pracująca w ambasadzie urzędniczka (jak ktoś będzie kiedyś miał z nią do czynienia, niech ją od nas pozdrowi…) nie pozwoliła strażnikowi nas wpuścić. Przyjęliśmy to do wiadomości i uznaliśmy, że gdy udamy się na kolejny treking i przy okazji przedłużymy o miesiąc nasz pobyt w Nepalu, jakaś decyzja musi zapaść. Gdy po naszym powrocie spod Dhaulagiri odpowiedzi nadal nie było, zaczęliśmy się już poważnie niepokoić. Schemat był zawsze ten sam: około 11 rano dzwoniliśmy do działu wizowego, gdzie ten sam kobiecy głos informował, że odpowiedzi z ministerstwa cały czas nie ma i musimy czekać. Telefon wykonany trzy dni później dawał ten sam efekt, kolejne trzy dni także i tak bez końca. Podczas jednej z takich bardziej nerwowych rozmów Łukasz usłyszał, że decyzji nie ma w stosunku do wszystkich cudzoziemców starających się o wizę, choć niektórzy z nich czekają nawet po kilka miesięcy. Jednocześnie „uprzejma” urzędniczka zapewniała nas, że aplikując w Polsce wizę otrzymalibyśmy bez problemu. Dobre sobie… Przedłużyliśmy nasz pobyt w Nepalu o kolejny miesiąc i nie zamierzaliśmy tego powtarzać, jednak gdy do wyjazdu pozostały trzy tygodnie uznaliśmy, że nasz czas bardzo się kurczy i trzeba działać energiczniej. Już nawet bardzo poważnie zaczęliśmy planować przelot do południowych Chin lub Tajlandii. Będziemy szczerzy – był to dla nas czas niezwykle nerwowy, tak bardzo, jak chyba nigdy od czasu wyruszenia z Polski. Dni mijały nam na siedzeniu w hotelowym pokoju i buszowaniu w sieci w poszukiwaniu najtańszego przewoźnika na trasie Katmandu – Bangkok. Nasze nerwy często dawały znać o sobie, także podczas mało przyjemnych rozmów. Czuliśmy się jak w klatce. Koniec terminu ważności wiz nepalskich zbliżał się wielkimi krokami i na tydzień przed tym podjęliśmy decyzję o złożeniu wizyty konsulowi Pakistanu. Uznaliśmy, że nie będzie kompromisu i nie opuścimy urzędu bez jego pozytywnej decyzji.

W poniedziałkowy poranek (w sobotę kończą nam się wizy) stanęliśmy przed bramą urzędu. Tym razem bez kłopotu udało nam się wejść na teren ambasady i znaleźliśmy się oko w oko ze znajomą urzędniczką. Po raz kolejny usłyszeliśmy, że czas oczekiwania może wynieść trzy miesiące i nikt nie da nam gwarancji sukcesu. Wysłuchaliśmy jej gatki, na koniec zaś stanowczo wypunktowaliśmy nasze położenie:

- mamy wizę do Chin i gwarancję otrzymania wizy indyjskiej,

- nie mamy pieniędzy na samolot by ominąć Pakistan,

- w Teheranie wizę tranzytową dostaliśmy bez problemu (to akurat nieprawda, ale co tam…) w ciągu trzech dni i to bez konsultowania tego faktu z Islamabadem,

- przejechaliśmy już przez Beludżystan, jeden z mniej bezpiecznych regionów tego kraju, teraz zaś zamierzamy jechać przez prowincję najbardziej bezpieczną,

- czekamy już trzy miesiące, co jest lekkim przegięciem i

- chcemy się zobaczyć z konsulem, aby wyjaśnić mu naszą sprawę.

Pracująca w biurze wizowym kobieta porozmawiała ze swoim kolegą i w końcu padła odpowiedź: „proszę poczekać”. To już coś! Jest szansa. Nie wywalili na zbite pyski za drzwi. Po półgodzinie oczekiwania zaproszono nas do gabinetu, gdzie za biurkiem siedział wąsaty urzędnik konsularny.

W jego biurze spędziliśmy ponad pół godziny na intensywnej rozmowie. Nie ma pewnie sensu przywoływać całej jej treści. Ciekawe jest, że dopiero wtedy dowiedzieliśmy się, że wizy wydawane są tylko Nepalczykom i osobom z prawem pobytu i pracy w Nepalu. Taka informacja wyprowadziła nas z równowagi! Mocno zdenerwowani zwróciliśmy uwagę, że nikt czegoś podobnego nam nie powiedział (co jest akurat prawdą) i logiczne jest, że nigdy byśmy tu tyle czasu nie siedzieli wiedząc o tym oraz byśmy nie przedłużali naszych wiz bez powodu. Ogólnie rozmowa wyglądała tak, że konsul swoje, a my swoje. Ola stwierdziła, że bez pozytywnej odpowiedzi po prostu nie wyjdzie z tego biura, koniec i kropka.

Co tak naprawdę zadziałało, nie wiemy. Może to, że konsul był na placówce rzekomo od niedawna. Może fakt, że przez jego pracowniczkę, która nie powiedziała nam, że wiz nie dostaniemy, siedzieliśmy w Nepalu już za długo, wydając pieniądze na przedłużanie pobytu. Ze wszystkich tych powodów urzędnikowi było bardzo przykro (a był szczery, to trzeba przyznać). Cały czas jednak stanowczo twierdził, że wiz w żadnym wypadku nie możemy otrzymać. Zapewnił nas, że skarci swoją urzędniczkę za wprowadzanie ludzi w błąd (pewnie dlatego nas znienawidziła) i wertował wielką księgę z przepisami wizowym, które jednoznacznie stwierdzały, że do Pakistanu wjechać zwyczajnie nie mamy prawa. My, coraz bardziej zdenerwowani, pytaliśmy go, dlaczego musieliśmy siedzieć przez ostatni miesiąc w Katmandu, skoro owe przepisy są tak jednoznaczne. Tak naprawdę nie wiemy co spowodowało, że konsul zaczął się wahać. Może przypomniał sobie o czymś, może poczuł wyrzut sumienia tym, że zostaliśmy wprowadzeni w błąd. W pewnej chwili, zamiast znowu rozłożyć bezradnie ręce i powołać się na swoje przepisy, powiedział: „Spróbuję wam pomóc”.

Opuściliśmy gabinet z iskierką nadziei w sercach. A może jednak? Chwilę później zobaczyliśmy jak wychodzi szybkim krokiem z budynku, prosząc po drodze o nasze paszporty. Jak się później okazało musiał skonsultować nasz przypadek ze swoim ambasadorem. Powtórzyła się więc sytuacja z Teheranu. Odnieśliśmy oboje wrażenie, że w gąszczu paragrafów znalazł jakiś wyjątek, który pozwolił mu na samodzielne działanie bez wiedzy ministerstwa w Islamabadzie. Gdy po półgodzinie ostatecznie wrócił obwieścił nam, że mamy przyjść z wizą indyjską oraz chińską i wtedy wydadzą nam wizę tranzytową do Pakistanu.

Tranzytową wizę indyjską wyrobiliśmy nazajutrz, w ciągu jednego dnia. Potrzebowaliśmy tylko dowód, że wyjedziemy z Indii, którym może być wiza kolejnego państwa lub bilet samolotowy. Stworzyliśmy więc ten ostatni, bawiąc się tabelkami w programie Word :) Wizę do Chin posiadaliśmy już od dwóch tygodni.

Zdobycie pozwolenia na wjazd do Państwa Środka okazało się bułką z masłem. Składając wniosek dowiedzieliśmy się, że na pierwszy pobyt w tym kraju przyznaje się jednorazową wizę na 30 dni (choroba, mogliśmy naściemniać we wniosku). No cóż, dobre i to. Po uiszczeniu kwoty 39 dolarów od osoby odczekaliśmy cztery dni robocze, po których odebraliśmy paszporty z pachnącymi nowością dokumentami. Żadnych pytań, problemów, nic. Ach, żeby tak już zostało…

W środę rano zjawiliśmy się po raz ostatni w ambasadzie Pakistanu. Ponownie wypełniliśmy wnioski wizowe, tym razem w jednym egzemplarzu i przedstawiliśmy wizy do Indii oraz Chin. Obsługująca nas Nepalka była wyraźnie zdenerwowana, być może reprymendą otrzymaną od zwierzchnika. Dziwne, jakoś wcale nie było nam jej żal. Tego samego dnia po południu otrzymaliśmy nasze paszporty z 15-dniowymi wizami tranzytowymi do Pakistanu. Kosztowały sporo, prawie 40 dolarów od osoby. To jednak pikuś w porównaniu z tym, przez co przechodziliśmy w trakcie ostatniego miesiąca. Gdy tylko paszporty znalazły się w naszych rekach uściskaliśmy się czując, jak schodzi z nas cały stres i zła energia, wieczorem zaś uczciliśmy ten sukces dobrą kolacją. Dopięliśmy swego! Postawiliśmy na swoim! Wszyscy przestrzegali, odradzali. Jednak udało się! Trzeba mieć swoje plany i marzenia, trzeba do nich dążyć i nie odpuszczać, tupnąć nogą, krzyknąć i powiedzieć sobie „uda się!”

Opisaliśmy ze szczegółami nasze przejścia nie po to, by udzielić wskazówek tym, którzy w przyszłości zechcą wyruszyć w podobną podróż, a raczej dlatego, by przestrzec, że staranie się o wizę do Pakistanu w państwie innym niż Polska jest obecnie niewykonalne. Potwierdzają to niestety smutne doświadczenia osób próbujących w różnych częściach świata. W chwili obecnej otrzymanie takiej wizy, choćby tranzytowej, po prostu się nie uda. Pisząc to nie twierdzimy bynajmniej, że jesteśmy jacyś wspaniali. Wręcz przeciwnie – pomogła nam życzliwość odpowiedniej osoby i wielka dawka szczęścia. Paradoksalnie, wsparciem dla nas mogła być też niedbałość ze strony urzędniczki w ambasadzie. Chcemy jednak podkreślić jedno: wyruszając do Pakistanu nie zostawiajcie załatwiania wizy na ostatnią chwilę lub, co gorsza, nie starajcie się o nią w innym kraju, gdyż szansa na jej otrzymanie jest bliska zera. W najlepszym razie zostaniecie zmuszeni do zmiany planów, w najgorszym – podróż Waszych marzeń weźmie całkowicie w łeb.

Zdaje się jednak, że otrzymanie wizy do Pakistanu jest całkiem proste w dwóch przypadkach. Po pierwsze wówczas, gdy wjeżdżacie tam od strony chińskiej. Odpowiedni dokument otrzymuje się wtedy na granicy (tzw. visa on arrival). Warto więc tak planować swoją trasę, by wjeżdżać do tego kraju od północy, przez Karakorum Highway. Dopóki polityka wizowa Islamskiej Republiki nie ulegnie zmianom, będzie to najprostszy sposób na wjazd do tego kraju. Pozostaje nadzieja że przepisy nie zostaną zaostrzone bardziej niż obecnie. Drugi, mniej skomplikowany i nie wykluczone że tańszy, , to nawiązanie kontaktu z lokalną agencją górską, organizującą wyprawy i trekingi w Karakorum. Z usług takich firm korzystają nie tylko grupy turystyczne, ale także himalaiści. Po ustaleniu szczegółów agencja wysyła do zainteresowanych zaproszenie, na podstawie którego wyrabiana jest w polskiej ambasadzie wiza wyprawowa. W takiej sytuacji po otrzymaniu dokumentu można po prostu zrezygnować z udziału w trekingu, wyjeżdżając na własną rękę. Czy agencja wymaga wpłacenia zaliczki przed wysłaniem zaproszenia – nie wiemy. Jest to jednak jeszcze jedna, potencjalna droga do otrzymania wizy. Spotkana przez nas niedawno para Amerykanów zdradziła nam, że obywatele ich kraju wizy do Pakistanu otrzymują dość łatwo. Muszą jedynie posiadać zaproszenie od ww. agencji, które ich kosztowało 20 dolarów od osoby. Jest to więc jeszcze jedna droga, którą warto wybadać. Jeśli będziecie mieli własne doświadczenia z wyjazdem do Pakistanu prosimy, podzielcie się nimi w komentarzach! My, ze swojej strony, także będziemy dodawać nowe informacje, w miarę ich zdobywania. I pamiętajcie: da się więcej niż się wydaje!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
 
shangrila
Oli i Łukasza podróż wokół Azji
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 179 wpisów179 371 komentarzy371 1073 zdjęcia1073 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
25.09.2010 - 30.01.2013