Geoblog.pl    shangrila    Podróże    Droga do Shangri-la    Co i jak zobaczyć w Katmandu?
Zwiń mapę
2011
19
cze

Co i jak zobaczyć w Katmandu?

 
Nepal
Nepal, Boudhnath Stupa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 19642 km
 
Mieszkając w Katmandu straciliśmy prawie cały impet jaki towarzyszył nam w tej podróży. Przyznajemy się bez bicia – oczekiwanie na wizy do Pakistanu, które nie wiemy kiedy się skończy (i czy w ogóle) odbiera nam wszelką energię do dalszego działania. Przez ostatnie pół roku jechaliśmy przed siebie, nie zatrzymując się w żadnym miejscu na dłużej niż kilka dni. Przyzwyczailiśmy się do szybko zmieniających się twarzy, krajobrazów, pogody. Minęły ponad dwa miesiące od naszego przybycia tutaj. Nadzorowanie ambasady Pakistanu wymaga regularnej obecności w mieście, to zaś spowodowało jedną z najgorszych rzeczy jaka mogła przytrafić nam się w tej podróży: kompletny zanik ciekawości. Wydaje nam się chwilami, że w Nepalu widzieliśmy już wszystko (wiadomo, że nieprawda to), nic nas nie rusza i najchętniej siedzielibyśmy w hotelu, namiętnie korzystając z tutejszego WiFi. Aparat fotograficzny częściej tkwi w pokrowcu niż w naszych dłoniach. Co się stało? Musimy napisać prawdę: po prostu nie chcemy tu być. Niestety, wygląda na to, że posiedzimy tu jeszcze trochę, co drugi dzień dzwoniąc bezskutecznie do ambasady Islamskiej Republiki Pakistanu.

Dość na razie tych smętów. Mimo ogólnej niechęci do wychylania nosa za drzwi hotelowego pokoju, zajrzeliśmy w kilka miejsc w Katmandu i wokół niego. Każde z nich jest ważne, każde jedyne w swoim rodzaju. Dziś nieco o czterech miejscach wartych odwiedzenia w stolicy kraju.

1. Ikona Nepalu

Oczy Buddy znajdujące się na stupie Boudhanath znajdziecie w każdym albumie, kalendarzu lub przewodniku. Wielka Stupa jest jedyną w swoim rodzaju mandalą, konstrukcją symbolicznie przedstawiająca niebo i ziemię, zbierającą w sobie świętą energię. Miejsce to jest najważniejszym w Nepalu miejscem pielgrzymek buddystów. W przeszłości, gdy szlaki handlowe prowadzące do Tybetu stały przed tutejszymi kupcami otworem, ludzie zmierzający na północ modlili się tu o bezpieczną podróż przez niebezpieczne przełęcze Himalajów, zaś przybywający stamtąd – składali podziękowania za bezpieczne zakończenie drogi. Od chwili, gdy z okupowanego przez Chiny Tybetu zaczęły tu docierać tysiące uchodźców, teren wokół stupy zaczął skupiać buddyjskie klasztory. Spotkać tu więc można wyznawców tej religii z całego świata: Nepalczyków, Tybetańczyków, przybyszów z indyjskiego Ladakhu, Azji Południowo-Wschodniej, buddystów zen z Japonii, Europejczyków. Nazwa Boudhanath oznacza „mądrość”. Buddyści twierdzą, że przybywających tu wiernych obdarza ona ochroną, oczyszcza i spełnia ich życzenia.

W Indiach i Nepalu odkryliśmy oboje, że lubimy bardzo miejsca związane z buddyzmem. Udziela nam się atmosfera spokoju, obecna w sąsiedztwie stup i klasztorów. I choć najświętsze miejsce nepalskich buddystów otoczone jest mnóstwem sklepów i restauracji, niczym nie różniących się do „thamelowych”, harmonia tłumu zgodnie okrążającego wielką budowlę zgodnie z ruchem wskazówek zegara, zapach kadzideł i dźwięk młynków modlitewnych powodują, że jest to miejsce jedyne w swoim rodzaju.

Stupa otoczona jest także licznymi świątyniami, choć niektóre są dobrze schowane przed oczami zwiedzających. Warto zajrzeć i tam, by, prosząc o spełnienie życzeń, zapalić siedem maślanych lampek i zakręcić wysokim na kilka metrów młynem z wyrytym na nim tekstem mantry. Podczas ostatniej wizyty w sąsiedztwie stupy dwóch mnichów, po krótkiej rozmowie zaprosiło mnie do swojej świątyni, gdzie przycupnęliśmy razem w wąskiej ławeczce, u stóp kilku posągów Buddy. Starszy z nich poprosił mnie nagle, bym usiadł przed nim, sam zaś wyjął ze schowka buddyjska księgę, złożoną z mnóstwa wąskich kartek, związanych razem między drewnianymi okładkami. „Jak masz na imię?” – zapytał młodszy mnich, a gdy odpowiedziałem, powiedział: „To będzie błogosławieństwo dla ciebie”.

Starszy zaczął w tym momencie recytować jakiś tekst. Słów jego nie sposób było zrozumieć, monotonna modlitwa działała jednak uspokajająco, jakby usuwając z głowy wszelkie zmartwienia. Słuchałem go z zamkniętymi oczami. Duchowny dotknął mojej głowy jakimś przedmiotem, z niewielkiego naczynia wylał mi na dłoń nieco wody, po czym świętą księgą dotknął mojego czoła i ramienia, nie przestając recytować. Na koniec zaś zawiązał mi na szyi biały pas tkaniny. Co mówił? Nigdy się tego pewnie nie dowiem, pozostaje jednak mieć nadzieję, że ta krótka ceremonia pomoże w naszych staraniach…

Będąc w Katmandu po prostu trzeba zobaczyć to miejsce i nawet jeśli przebywając w stolicy Nepalu będziecie mieli mało czasu, przyjedźcie tam koniecznie! Mikrobusy do miejscowości Boudha odjeżdżają z centralnie położonego Ratna Park. Przejazd kosztuje 20 rupii i nie dajcie sobie wmówić że więcej! Wejście na teren otaczający stupę jest płatne 150 rupii, ale strażnicy nie wyławiają z tłumu nikogo poza „białymi”, którzy jako jedyni są zmuszani do płacenia. Jeśli, tak jak my, nie macie ochoty na zostawianie tam haraczu, możecie spokojnie ominąć kasę przy głównym wejściu i dostać się do stupy małą uliczką zaczynająca się na prawo od głównej bramy.

2. Świątynia małp

Leżące na zachodzie miasta wzgórze Swayabhmunath jest ciekawą mieszaniną akcentów buddyjskich i hinduistycznych. W Nepalu często zresztą bywa tak, że w jednym miejscu znajduje się miejsce kultu obu tych religii. Tutaj, w sąsiedztwie stupy przypominającej tą w Boudhanath, znaleźć można świątynię bogini płodności Hariti. Na każdym kroku można spotkać jedynych stałych mieszkańców tego miejsca, jakimi są małpy, karmiące się składanym w ofierze jedzeniem. Właśnie ze względu na nie Swayabhmunath nazywane jest często Świątynią Małp. My jednak zapamiętamy to miejsce jako niewątpliwy sukces Oli w walce z systemem.

Od długiego czasu wkurza nas nepalski zwyczaj ściągania od cudzoziemców opłat za zwiedzanie wyższych kilka razy niż od miejscowych. Podwójnie denerwujące jest też to, że NIKT z przybywających w to miejsce nie płaci ani rupii za wstęp – strażnicy pilnujący wejścia do miejsc takich jak to wyłuskają z tłumu każdego „białego”, przepuszczając w tym samym czasie setkę „lokalsów”. Z tymi „lokalsami” to też wielka ściema – oprócz Nepalczyków trafiają się i Hindusi, jednak także ich nikt nie prosi o pieniądze. Po raz kolejny poczuliśmy się więc jak chodzące portfele. Teraz jednak stwierdziliśmy, że nic z tego.

Do świątyni Swayabhmunath prowadzą od wschodniej strony długie schody, będące testem sprawności dla pielgrzymów. Na ich szczycie znajduje się stupa, przedtem jednak mija się punkt kasowy, którego obsługa już zaciera ręce na nasz widok. Turyści płacą 200 rupii. Postanawiamy z kamiennymi twarzami przejść obok strażnika mając nadzieję, że nie zauważy lub nie zareaguje. Jest jednak czujny.

Ola idzie pierwsza, ja kilka kroków za nią. Widząc Europejkę funkcjonariusz podrywa się i krzyczy „Madame! Madame!”. Przez moment udaje nam się go zignorować, jednak gdy dogania Olę nie możemy udawać że nie słyszeliśmy.

„Słucham?”
„Trzeba zapłacić proszę pani. Dwieście rupii.”
„Ale ja nie mam tyle.”

Odpowiada jej niepewne milczenie. Nepalczyk chyba nie może sobie wyobrazić, że spośród tysięcy trafiających tu co roku gości znalazł się ktoś bez kasy! My jednak twardo obstajemy przy naszym. Nie mamy tyle pieniędzy i nie zapłacimy.

„To proszę porozmawiać z kasjerką.”

Kierujemy się w stronę kasy. W okienku zastajemy znudzoną dziewczynę, zajętą czytaniem książki.

„Dzień dobry, chciałam powiedzieć, że nie mam tyle, aby zapłacić za bilet. Co mam zrobić?”. Dziewczyna rzuca na nas niewidzące spojrzenie, po czym bez słowa wraca do lektury. Jakbyśmy byli powietrzem.

„OK, porozmawiałam z nią” – mówi Ola do strażnika. Raźnym krokiem mijamy go i wchodzimy na szczyt wzgórza. Odprowadza nas niepewnym spojrzeniem, ale nie mówi ani słowa.

Do Świątyni Małp szliśmy pieszo. Leży ona w odległości spacerowej od Thamelu, ok 20 – 30 min. piechotą.

3. Nepalski pogrzeb

Położona nad rzeką Bagmati (choć słowo „rzeka” niezbyt dobrze opisuje owo „coś” płynącego przez stolicę) świątynia Pashupatinath jest mniej popularna wśród zwiedzających, choć warta zachodu. Dla Nepalczyków i przybywających tu tłumnie Hindusów jest to najważniejsze w całym kraju miejsce kultu Sziwy. Dla turystów będzie to raczej efektowny punkt obserwacyjny na płonące stosy kremacyjne, które można tu bezkarnie je fotografować – w przeciwieństwie do Waranasi nie jest to zakazane. Do Pashupatinath warto wybrać się także, by uzbrojonym w aparat, polować na sadhu, świętych mężów, czczących tu boga Sziwę. Przynajmniej w teorii. Wielu przedsiębiorczych facetów, którzy wyczuwają koniunkturę, przywdziewa pomarańczowe szaty i obwiesza naręczami koralików i amuletów, po czym żąda konkretnej jałmużny w zamian za zdjęcia. Takich ludzi spotkać można również w Waranasi czy innym miejscu popularnym wśród turystów. Także w Katmandu spotkacie ich wielu. Z ubóstwem i ascezą nie mają może wiele wspólnego, trudno jednak odmówić im fotogeniczności. Jeśli chcecie robić tam zdjęcia, przygotujcie z góry po 20 rupii dla każdego złowionego aparatem sadhu.

Przy drzwiach głównej świątyni wita przybyszów tabliczka z napisem „Hindu only!”. My mogliśmy więc zajrzeć tylko przez bramę, by podziwiać wielki posąg złotego cielca. Warto o tym zakazie pamiętać, gdyż za wstęp pobierana jest niebagatelna opłata 500 rupii (i z każdym rokiem coraz więcej), jednak przy kasie nie wspomina się o tym, że główna część kompleksu jest dla cudzoziemców niedostępna. Za tą kwotę otrzymuje się wyłącznie wstęp na nadrzeczne ghaty, gdzie obserwować można obrzędy pogrzebowe. Gęsto rozstawione punkty kasowe można jednak ominąć. My okrążyliśmy cały kompleks od południa, przechodząc nad rzeką, po czym niepozorną ścieżką w gąszczu znajomo wyglądających zielonych hm… roślinek, weszliśmy w las. Stamtąd, idąc obok szeregu świątynek i czortenów, dociera się nad brzeg Bagmati, skąd obserwować można całopalny pochówek. Ten, kto spędzi na brzegu odpowiednio dużo czasu, może obejrzeć ceremoniał od początku do końca. Ciało nieboszczyka ułożone na noszach obmywa się w wodzie rzecznej, niesie na ułożony już stos, który każdy z żałobników okrąża. Kobiety lamentują, często tak głośno, że słychać je wyraźnie z drugiego brzegu. Mężczyźni zachowują spokój i powagę. Jeden z synów zmarłego (lub zmarłej) podpala kilka lampek, które układa się pod cała konstrukcję. Ubrani na biało mężczyźni, zatrudnieni w świątyni, podtrzymują ogień dokładając szczapki drewna, a gdy płomień obejmie cały stos, układają na ciele zmarłego zmoczone w rzece wiązki słomy. Osłaniają je całkowicie, być może po to, by oszczędzić żałobnikom widoku palącego się ciała. Po trzech godzinach to, co zostaje ze stosu, trafia do rzeki. Bagmati jest czarna niczym smoła jeszcze zanim osiągnie świątynię, nie przeszkadza to jednak nepalskim dzieciakom pluskać się radośnie w rzece. Dziesięć metrów dalej resztki czyjegoś ciał trafiają do wody, ale żadne z nich wydaje się tego nie dostrzegać. Niczym w Waranasi, życie i śmierć przenikają się tu na każdym kroku.

4. Bogini – dziecko

Najstarszą częścią Katmandu i sercem miasta jest zagubiony między nowszymi dzielnicami Durbar Square. Nosi tę sam nazwę, co zabytkowy plac w Bhaktapurze i pod wieloma względami dorównuje mu urodą. Był ostatnim miejscem do którego trafiliśmy w Katmandu, tradycyjnie wymijając kasę. Było to zresztą bardzo łatwe – w nepalskich miastach punkty spotkać je można jedynie przy głównych ulicach prowadzących do lokalnych atrakcji turystycznych. Strażnikom najwyraźniej nie chce się stać przy każdym zaułku, prawie nigdy nie ma więc problemu z dotarciem dokądś bocznymi uliczkami.

Zaznaczamy od razu – nie mamy nic przeciwko płaceniu za zwiedzanie miejsc takich jak to. Ktoś przecież musi je utrzymywać, sprzątać, remontować. Bez dyskusji płacimy także za wstęp do obszarów chronionych, z tego samego powodu. Wkurza nas jednak obserwowanie jak spośród tłumu odwiedzającego codziennie Durbar Square, Boudhanath czy inne znane miejsce, wyławiani są zagraniczni przybysze i zmuszani do płacenia stawki wielokrotnie! przekraczającej normalny bilet wstępu. Bardzo nam to nie w smak, również dlatego, że nie chcemy napełniać kieszeni Maoistom. Rozpoczęliśmy więc w tym kraju zdecydowany bojkot wszelkich opłat wstępu i na razie całkiem nieźle nam idzie. I na całe szczęście nie tylko my tak robimy!

Centralny plac Katmandu nie ma niestety tego uroku, co Bhaktapurze, głównie przez ruch kołowy, który bez ograniczeń panoszy się w całej stolicy. Jeśli więc będąc w Nepalu odwiedzicie opisywaną już przez nas starówkę Bhaktapuru [link], ta w Katmandu nie jest już obowiązkowa. No, chyba że zamierzacie stanąć twarzą w twarz z żyjącym tu bóstwem.

Na skraju Durbar Square wznosi się świątynia, będąca siedzibą Kumari – jednego ze wcieleń nepalskiej bogini Durga, otaczającej opieką Nepal. Zostaje nią za każdym razem mała dziewczynka w wieku około czterech lat. Opiekunowie świątyni wybierają ją na podstawie 32 kryteriów opisujących jej urodę. Wybranka, która uznana zostanie za tą właściwą, zamieszkuje wraz z rodziną w świątyni Kumari Devi, gdzie codziennie na krótki czas ukazuje się wiernym i ciekawskim turystom. Mała bogini opuszcza schronienie zaledwie kilka razy w roku, niesiona w uroczystej procesji. My nie mieliśmy szczęścia by ujrzeć ją na ulicach, przypadkowo zawitaliśmy jednak do świątyni na krótko przed tym, jak ukazała się odwiedzającym.

Gdy weszliśmy w progi jej „domu”, na dziedzińcu czekało już kilkadziesiąt podekscytowanych osób. Nepalczycy dyskutowali po cichu, przewodnicy ostrzegali swoich klientów, że fotografowanie Kumari jest surowo zakazane. Po dziesięciu minutach oczekiwania okno na piętrze świątyni otworzyło się i wyjrzało z niego małe, na oko sześcioletnie dziecko, odświętnie ubrane i z twarzą pokrytą makijażem. Przewodnicy złożyli dłonie w geście pozdrowienia mówiąc przy tym „Powiedzcie >namaste!< do Kumari!”. Ludzie wokół nas także posłusznie złożyli dłonie, mała zaś, znudzona powtarzającym się pewnie codziennie rytuałem, rozejrzała się i zniknęła bez słowa. Mogłaby choć pomachać ręką, wygłosić coś niezrozumiałego, co otaczający nas Niemcy i Japończycy wzięliby za błogosławieństwo, mrugnąć porozumiewawczo… W sumie całość był nawet zabawna. Gdybyśmy mogli chociaż zrobić kilka zdjęć… Ale niestety, zakaz to zakaz, a lokalnych tabu łamać nie wolno.

Jeśli sądzicie że katmandyjska Kumari ma lekkie życie, musicie wiedzieć jeszcze jedną rzecz. Jej boski status nie jest dożywotni – dziewczynka traci go wraz z pierwszą miesiączką, która oznacza dorosłość i konieczność znalezienia nowego wcielenia Durgi. Bogini staje się zwykłą śmiertelniczką, do końca życia jest jej jednak wypłacana hojna emerytura.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (10)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
 
shangrila
Oli i Łukasza podróż wokół Azji
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 179 wpisów179 371 komentarzy371 1073 zdjęcia1073 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
25.09.2010 - 30.01.2013