Geoblog.pl    shangrila    Podróże    Droga do Shangri-la    Jesteśmy w Nepalu!
Zwiń mapę
2011
01
kwi

Jesteśmy w Nepalu!

 
Nepal
Nepal, kakarvitta
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 18015 km
 
Darjeeling opuściliśmy ostatniego możliwego dnia, kiedy kończyły nam się indyjskie wizy. Po raz kolejny daliśmy się zapakować w samochód terenowy i krętą drogą górską zjechaliśmy do Siliguri. Na miejscu zaatakowali nas taksówkarze, domyślnie proponujący nam podwiezienie do granicy nepalskiej. „Bardzo daleko, trzydzieści kilometrów!”. Cóż, tyle to sami mogliśmy wydedukować patrząc na mapę. Po krótkich poszukiwaniach zorientowaliśmy się, że autobus do granicy odjeżdża nie z dworca, który przeznaczony jest dla kursów dalekobieżnych, ale z nieoznaczonego przystanku po tej samej stronie drogi, kawałek dalej na północ. Chwila oczekiwania i oto pojawił się nasz transport. Stojący w drzwiach pomocnik kierowcy krzyczał: „Paniktanki!”. Czyli jesteśmy w domu. Zajęliśmy miejsca, zapłaciliśmy 15 rupii za bilety i pojechaliśmy.

Odległość do granicy pokonaliśmy w godzinę. Na miejscu ostatnie „no, no” do rykszarzy proponujących podwiezienie nie wiadomo po co, gdyż indyjski posterunek znajdował się trzysta metrów dalej. Oficer dyżurujący w małym baraczku dał nam do wypełnienia dwa sążniste formularze, w których musieliśmy wyspowiadać się ze wszystkich danych osobowych, nie wyłączając zawodu. Od pewnego czasu postanowiliśmy bojkotować tę dziwną formę zbierania danych osobowych, wpisując fałszywy adres zamieszkania i wykształcenie.

Na stronę nepalską prowadził długi most nad wyschniętą rzeką. W obu kierunkach przemierzali go Hindusi i Nepalczycy których, co dziwne, nikt nie wydawał się zatrzymywać do kontroli. Za mostem stał budynek nepalskiej straży granicznej i zaczynało się miasteczko Kakarvitta. Wizy otrzymaliśmy po kilkunastu minutach czekania, wypełniając wniosek przy świetle latarek, prąd bowiem zgasł niespodziewanie tuż po naszym przybyciu. Kłopotem okazała się opłata. Mieliśmy jedynie indyjską walutę, której wieczorem nie sposób już było wymienić. Myśleliśmy już o powrocie do banku na przeciwległa stronę mostu, na szczęście po chwili wahania strażnik oznajmił, że możemy zapłacić w rupiach indyjskich. Niestety, nie starczyło nam funduszy na wizę trzymiesięczną, więc naszą 30-dniową będziemy musieli przedłużyć w Katmandu.

Tuż za przejściem natknęliśmy się na lokalnego „przewodnika”. „Rety, kolejny hotelowy naganiacz” – brzmiała nasza myśl. Ale nie. Mężczyzna dobrze władał angielskim i szybko objaśnił nam, gdzie znajduje się punkt wymiany pieniędzy, dworzec autobusowy i uliczka przy której stoją hotele. Szybko wymieniliśmy walutę i daliśmy się namówić na wizytę w „jego” hotel. Robił dobre wrażenie, baliśmy się jednak, że w zamian za tani nocleg jego właściciel zacznie zmuszać nas do wykupienia u niego biletu na turystyczny, a więc droższy i bardziej komfortowy od publicznego, autobus do Katmandu, chcieliśmy więc obejrzeć jeszcze kilka innych. W tym momencie nasz przewodnik stał się bardziej nachalny, co tylko skłoniło nas do odwrotu. Stojąc na schodach głośno perswadował, że na pewno do niego wrócimy, gdyż miejsce to polecane jest przez „Lonely Planet”! Zbywając go głośnymi „OK” i „dziękujemy” zaczęliśmy poszukiwania.

Kakarvitta znajdowała się na początku drogi prowadzącej na zachód Nepalu i zdawała się składać z samych hoteli. Na parterze każdego znajdowała się restauracja, w której przesiadywały rodziny, jak się okazało mieszkające w hotelikach, które były jednocześnie ich domem i miejscem pracy. Obejrzeliśmy kilka, z których większość straszyła brudem lub ceną i wróciliśmy do miejsca które pierwotnie nam wciskano. Ku naszemu zdziwieniu właściciela już nie było, a pod jego nieobecność recepcjonista zażądał za ten sam pokój sumy ponad dwukrotnie wyższej. Wzruszywszy ramionami udaliśmy się do najtańszego i najczystszego z hoteli jakie znaleźliśmy.

Poranek to wizyta w banku i śniadanie w barze. To ostatnie wyprowadziło nas z równowagi, trafiliśmy bowiem do miejsca które jako żywo przypomniało nam najgorsze momenty z pobytu w Indiach, gdy traktowano nas jak nadzianych turystów. Porcja curry i kilka chlebków chapati miała kosztować 20 rupii. Gdy wstaliśmy od stolika cena wzrosła do 30. Kiedy próbowaliśmy wyjaśnić to nieporozumienie, przypominając, że cena na początku była niższa, wszyscy nagle przestali zwracać na nas uwagę udając że nas nie dostrzegają. Kilka razy powtórzone „Halo!” nie zadziałało i dopiero gwałtowny ruch w stronę właściciela, wyglądający trochę jakbyśmy chcieli go zaatakować, wyprostował sytuację. Cena wróciła do pierwotnej wysokości, a my wyszliśmy zgrzytając zębami. Czy to tylko zbieg okoliczności, że bar prowadziła rodzina hinduska, a nie nepalska? Ktoś pewnie będzie wyzywać nas od rasistów i ciemnogrodu, ale dla nas był to kolejny przykład podejścia do „białego” w kraju, który właśnie opuściliśmy.

Przed przyjazdem do Katmandu chcieliśmy odwiedzić nieuczęszczane przez nikogo obszary wschodniego Nepalu, nie myśleliśmy więc o bilecie do stolicy. Rano zlokalizowaliśmy autobus jadący w stronę Hille, miasteczka odległego od granicy o niespełna sto kilometrów, leżącego w głębi Himalajów. Rejon ten, przez lata opanowany przez walczącą z rządem partyzantkę maoistowską, pozostawał białą plamą od chwili, kiedy Nepal otworzył się na świat. Kolejny nieznany rejon świata jest więc przed nami.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (1)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
marianka
marianka - 2011-04-27 09:30
Gratuluje i trzymam kciuki! Wspaniala wyprawa!
 
 
shangrila
Oli i Łukasza podróż wokół Azji
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 179 wpisów179 371 komentarzy371 1073 zdjęcia1073 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
25.09.2010 - 30.01.2013