Geoblog.pl    shangrila    Podróże    Droga do Shangri-la    Miasto zoroastrian i nasz irański pech
Zwiń mapę
2011
20
lut

Miasto zoroastrian i nasz irański pech

 
Iran
Iran, Yazd
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10026 km
 
Nasz pobyt w Iranie zaczął się przedłużać, a że jest to państwo policyjne, nie chcieliśmy ryzykować przebywania na jego terenie bez ważnej wizy (co i tak, choć nieświadomie, nastąpiło). Podobno w samym Teheranie procedura przedłużania wizy, choć teoretycznie prosta jak drut, potrafi trwać nawet tydzień. Nie chcieliśmy przekonywać się o tym na własnej skórze i wizytę w Iranie postanowiliśmy przedłużyć w Jazd, jednym z miast przyjaznych, podobno, turystom. Przy okazji chcieliśmy połączyć przyjemne z pożytycznym i zobaczyć to, co Jazd ma do zaoferowania, czyli świątynie zoroastrian.

Po nocnej podróży autobusem nasze kroki skierowaliśmy do urzędu policji turystycznej – nic bardziej miłego z samego rana… Okazało się jednak, że jej siedziba nie jest wcale tam, gdzie być powinna wg przewodników (ach, kochamy te aktualizacje, które nie następują), ale całkiem daleko od centrum. Po około 20 minutach jazdy taksówką dojechaliśmy do gmachu mundurowych, do których sympatią w Iranie naprawdę nie pałamy. Jeśli ktoś z Was będzie przedłużał wizę turystyczną w tym kraju, poniższy opis pozwoli Wam może przebrnąć przez to nieco mniej boleśnie niż nam.

Sprawa wydawała się prosta: mamy zapłacić 20 dolarów w Banku Melli, który w Iranie jest odpowiednikiem Narodowego Banku Polskiego. Wszystkie urzędy i ambasady mają tam swoje konta, więc załatwiając cokolwiek w tym kraju niechybmie tam traficie. Irański „miś z okienka” wyraźnie mówi: 20 dolarów oraz wrócić w sobotę z kopiami stron ze zdjęciem i wizą irańską oraz przynieść po dwie fotografie. Okey! Idziemy do banku, płacimy. Bank Melli jest zawsze blisko, trzeba tylko poprosić kogoś o pomoc w wypełnieniu polecenia przelewu, bo ma być w farsi. Tam gdzie trafiliśmy panował niemiłosierny tłok, a system komputerowy właśnie padł, ale udało się. Jest czwartek, nasze wizy właśnie dziś się kończą, a niemili urzędnicy kończą pracę za godzinę i zaczynają weekend. Po wypełnieniu naszej powinności udajemy się na zwiedzanie miasta.

Pod względem urody Jazd mógłby konkurować z Isfahanem. Ten drugi to miasto bajecznie kolorowych meczetów, w pierwszy zachowała sie jednak tradycyjna zabudowa. Cały dzień można stracić krążąc w zaułkach pomiędzy niskimi domami koloru wyschniętej gliny. Od czasu do czasu zadziera się głowę, by obejrzeć to z czego Jazd słynie najbardziej – wystające nad miasto wierze wiatrowe zwane badgir. Znajdujące się pośrodku pustyni miasto cierpi latem z powodu upałów sięgających 45 stopni. Ulgę w taki skwar przynosiły wysokie konstrukcje wyłapujące każdy, najlżejszy nawet podmuch wiatru i kierujące go do wnętrza domostwa. Tam często znajdowała się niewielka sadzawka która dodatkowo chłodziła powietrze. Ot, darmowa i skuteczna klimatyzacja.

Jazd to również zaratustrianie, być może pierwsza religia monoteistyczna jaka zaistniała na świecie, jeszcze przed judaizmem. Niegdyś oficjalne wyznanie państwa perskiego, pod wpływem islamu i długiej dominacji arabskiej zmniejszyło swój obszar do niewielkiego regionu w środkowym Iranie. Obiecywaliśmy sobie trochę podczas wypadu do Jazd, że poznamy nieco zwyczaje tej religii i zobaczymy świątynię, w której płonie oczyszczający, „wieczny” ogień, podtrzymywany w tym miejscu od kilkuset lat. Niestety, gdy wreszcie dotarlismy do świątyni, budynek okazał się być zamknięty. Daremnie pukaliśmy do bramy. Wieczorem wybraliśmy się jednak do dwóch Wierz Milczenia, na szczytach których składane były ciała zmarłych zoroastrian. Wierząc, że nie wolno naruszać czystości ziemi, wyznawcy tej religii dokonywali pochówku powietrznego, składając zwłoki na szczycie kamiennej wierzy, gdzie drapieżne ptaki zamieły je w kupkę kości. Obecnie nikt już nie nosi zmarłych na szczyt wierz by dopełnić tego rytuału, jednak zoroastrianie wciąż wierzą, że zwłoki nie mogą skalać ziemi i swoich zmarłych chowają w grobach wyłożonych betonem (co prawda nie rozumiemy dlaczego beton nie kala ziemi).

Sobota. Znowu z rana – ach, uwielbiamy takie poranki, udajemy się do urzędu, gdzie okazuje się że 20 dolarów to jest opłata za przedłużenie jednej wizy, a nie dwóch. W związku z czym jedno z nas ma nieopłacony dalszy pobyt i całą sobotę przebywało w Iranie nielegalnie, co kosztuje, bagatela, 30 dolarów. Krew nas zalewa, a żadne argumenty nie trafiają do tępej gęby po drugiej stronie lady – mamy zapłacić i tyle. Acha, i jeszcze zdjęcia Oli jest złe – ma mieć zasłonięte włosy. Żadne próby negocjacji nie działają. Jak grochem o ścianę. Poddajemy się, z resztą nie mamy wyboru. Idziemy zapłacić i do fotografa. Islamska Republika Iranu zyskuje tego dnia od nas jeszcze 50 dolarów, a Ola staje się bogatsza w 6 prześlicznych zdjęć w muzułmańskim stylu. W biurze oddajemy mundurowemu resztę papierów i zdjęcia i słyszymy: „Ok, come tommorow”. Że co?! O ty draniu, pracować ci się nie chce! Ola się opanowuje i bardzo spokojnym acz nalegającym tonem mówi, że my musimy przecież dziś wrócić do Teheranu. „Ok, sit down and wait”. 3 godziny w sumie byliśmy w tym urzędzie. Urzędnik za ladą jak się okazało mógł to zrobić tego samego dnia, ale chciał nas po prostu spławić. W południe wyszliśmy z urzędu z przedłużonym pobytem o dwa tygodnie i prawdziwą awersją do wszelkich służb tego kraju.

Jeśli jednak utrata 50 dolarów wydawala nam się prawdziwym pechem, szybko zmieniliśmy zdanie. Tego wieczoru nasz komputer, za pomocą którego tworzymy niniejszą opowieść, został pokonany przez bardzo złośliwego wirusa złapanego jeszcze przed przybyciem do Iranu. Kolejne 24 godziny minęly na oczekiwaniu, aż naszego znajomego znajomy informatyk postawi go na nogi. Spędziliśmy więc w Jazd dodatkowy dzień i noc gryząc palce w obawie o nasze dane. Większość mielieśmy na szczęście skopiowane. Jednak przywracanie do życia naszego komputera po niestety niedokońca udanej operacji zajęło kilka dni pracy i pewnie miesiąc szarpania naszych nerwów.

W nocy wsiedliśmy w autobus i po raz kolejny wróciliśmy do Teheranu. Wiedzieliśmy, że nie chcemy mieć już nic wspólnego z mundurowymi i pseudo informatycznymi w tym kraju.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (2)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
PawelK
PawelK - 2011-03-01 13:36
he he nice. Powodzenia w dalszej drodze.
z wirusami to szczegulnie uwarzajcie w Cambodzy. Ja wiozlem skurczybyka az do afryki w dysku przenosnim.
 
PawelK
PawelK - 2011-03-01 13:36
he he nice. Powodzenia w dalszej drodze.
z wirusami to szczegulnie uwarzajcie w Cambodzy. Ja wiozlem skurczybyka az do afryki w dysku przenosnim.
 
 
shangrila
Oli i Łukasza podróż wokół Azji
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 179 wpisów179 371 komentarzy371 1073 zdjęcia1073 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
25.09.2010 - 30.01.2013