Kolejnym, odwiedzonym miastem w Iranie był Isfahan, przez wielu podróżników nazywany najpiękniejszym miastem Iranu. Zatrzymaliśmy sie u Hameda, którego poznalismy poprzez niezastąpiony CouchSurfing.org. Nasz gospodarz przyjął nas serdecznie choć odrobinę nerwowo. Jak nam powiedział kilka miesięcy wcześniej irańska policja, korzystając z internetu, namierzyła spotkanie członków serwisu w Isfahanie. Ponieważ brały w nim udział kobiety i mężczyźni, dało to pretekst do posądzenia uczestników o niemoralne zachowanie. Skończyło się bez wiekszych reperkusji, ten incydent pokazał jednak, że goszczenie cudzoziemców w domach prywatnych jest Iranie obarczone ryzykiem. Umówiliśmy się, że w razie spotkania z policją nic o sobie nie wiemy.
W Isfahanie przypomnieliśmy sobie smak wina, które w dużych ilościach produkował Hamed. W kraju gdzie czarnorynkowa cena alkoholu osiąga 30 $ za butelkę, mógłby zrobić dobry interes sprzedając swój wyrób. Nasz gospodarz jednorazowo wytwarzał 200 litrów, a sprzedaż tylko 1/3 ilości zwracałaby mu koszty produkcji. Działalnośc taka jest oczywiście obarczona ryzykiem – jego znajomy zapłacił karę 6000 $ za produkcję alkoholu. Ciekawa było jego zdziwienie, gdy mu powiedzieliśmy, że w Polsce też robimy sami wino, choć oczywiście nie w takich ilościach ;) . „A po co robicie wino, skoro w waszym kraju alkohol jest legalny i można go wszędzie kupić?” Przez chwilę naprawdę nie wiedzieliśmy jak to wytłumaczyć.
Hamed otwarcie wypowiadał się przeciwko systemowi. To co stało się w Iranie określał jako „kradzież rewolucji” przez ludzi, którzy zniewolili swoich rodaków, jako pretekstu używając religii. Nie wierzył jednak że jego pokolenie dokona zmiany – on sam zamiast zmian chciał tylko prywatności. „Moje mieszkanie, wino, książki – to wystarczy” mówił. Wspomniał, że w 2009 roku brał udział w dwóch demonstracjach, ale tylko do czasu gdy zobaczył, że bojówkarze z grupy basidżów, paramilitarnej siły wspierającej reżim, zabijają ludzi. Wtedy przestał wychodzić na ulicę.
Nasz pobyt w Isfahanie to prawie trzy dni, podczas których spacerowalismy w centrum miasta, nad rzeką oraz w rejonie placu Chomeiniego. Gdzie jak gdzie, ale właśnie tutaj widać w całej okazałości piękno szyickich świątyń. Wizyta w Wielkim Meczecie była niezapomnianym przeżyciem i śmiało możemy powiedzieć, że zobaczyliśmy najpiękniejszy meczet świata.
Dzięki Hamedowi odkrywaliśmy też zakątki, do których nie trafiają zazwyczaj turyści. Jeśli kiedykolwiek traficie do tego miasta, koniecznie wypijcie herbatę i wypalcie sziszę w małej restauracji na tyłach bazaru, po wschodniej stronie placu. Wejście niepozorne, bo należy wejść na podwórko jakby warsztatu. Zajrzyjcie też w zaułki krytego bazaru, gdzie rzemieślinicy na oczach klientów malują i wytwarzają cuda z metalu, z których słynie to miasto. A gdy pogoda będzie łądna przejdźcie się do parku nad rzeką, gdzie gromadzą się mieszkańcy i poróbcie zdjęcia. W Isfahanie ludzie są bardziej otwarci i chętniej (co nie znaczy że bardzo chętnie) zgadzają się na robienie im zdjęć niż w innych miastach Iranu.
Zauroczeni Isfahanem po raz kolejny wróciliśmy do Teheranu… Do mieszkania Ruth i 3 kotów.