W stolicy Iranu zatrzymaliśmy się u Mariam i Massuda, młodego małżeństwa mieszkającego w Shahr-e-Rey, południowej dzielnicy, uchodzącej za jedną z ostoi konserwatyzmu tego wielkiego miasta. I choć nawet w domu, który dla każdego Irańczyka jest ostoją swobody, Mariam nie odkrywała głowy. Oboje nie mieli też nic wspólnego ze zwolennikami twardogłowego kleru i fanatycznego prezydenta jacy trzęsą krajem. To właśnie takim jak oni ludziom, którzy chcieli dzielić się z nami refleksjami na temat rzeczywistości w jakiej przyszło im żyć, zawdzięczamy pełniejsze zrozumienie Iranu. Resztę dopowiadaliśmy sobie sami, oglądając miasto i jego mieszkańców. Zapraszamy Was do lektury naszych „pocztówek z Teheranu”.
Kobieta na jezdni
Pierwszego dnia w nowym mieście jedziemy do mieszkania naszych gospodarzy. Massud prowadzi samochód, gdy wtem dostrzegamy stojący pośrodku ulicy samochód i kilka osób przed nim. Na mokrej jezdni leży kobieta ubrana w czador, widać jedynie twarz. Obok płaczące dziecko. Dwa metry przed nią stoi samochód, którego kierowca zamarł z przerażeniem w oczach. Pierwsza myśl – wypadek. Podbiegamy. Szybko okazuje się, że młody kierowca jest niewinny. Kobieta poślizgnęła się na mokrym asfalcie, on zaś w ostatniej chwili zdążył wyhamować. Kobieta jest przytomna, choć w lekkim szoku. Pierwszy odruch każe wziąć ją pod ramię, pomóc wstać i odejść na chodnik, ale na sekundę przed powstrzymuję się przed wyciągnięciem ręki. Nie jesteśmy w Polsce. Nie sposób przewidzieć, jak zareagowałaby na tak bezpośredni kontakt fizyczny z mężczyzną. Może zaczęłaby krzyczeć albo odmówiłaby przyjęcia pomocy? Przez chwilę nie wiem co robić, na szczęście Mariam bierze sprawy w swoje ręce i pomaga poszkodowanej podnieść się. Błahy wypadek przypomina, że kontakt fizyczny w Iranie jest sprawą dużo większej wagi niż w Europie.
Ruch uliczny
Kierowcy to zmora Iranu. Nawet osoba podróżująca wcześniej po Azji będzie zaskoczona chaosem panującym na drogach. Świeżo przybyła z Europy będzie stała przerażona na chodniku, bojąc się przejść i rozpaczliwie czekając na zmianę świateł, które nigdy nie zadziałają. Drogi Syrii, Libanu i Iraku powinny nas były przygotować na starcie z irańskim ruchem. Przygotowały tylko częściowo.
Na drogach Iranu obowiązuje jedna zasada: nie ma żadnych zasad. Brak kierunkowskazów, wymijanie na czwartego na dwupasmowej jezdni, wymuszanie pierwszeństwa, przejeżdżanie na czerwonym świetle – wszystkie to jest normą. Pieszy nie ma żadnych praw i przechodząc przez jezdnię nie wolno liczyć na to, że jakikolwiek pojazd się zatrzyma. Warto, przynajmniej na początku, obserwować miejscowych, którzy z gracją wciskają się pomiędzy sznury jadących pojazdów. Metoda ta może wydawać się okropna, zwłaszcza, gdy znajdziemy się nagle pomiędzy dwiema kolumnami rozpędzonych maszyn, ale tak właśnie wygląda ta gra. Widząc pieszego na pasach samochód nigdy nie zwolni. Kierowcy uznają, że to w interesie pieszego jest jak najszybsze usunięcie się z ich drogi. Mało kto korzysta z lusterek wstecznych uznając, że liczy się tylko to, co przed nim.
Widząc stłoczone na dwupasmowej ulicy cztery rzędy samochodów, niemal dotykających się klamkami i maskami, trudno uwierzyć, że ktokolwiek mógłby wyjść z tego szaleństwa obronną ręką. Tymczasem podczas naszego pobytu w Iranie zaledwie dwa razy byliśmy świadkami wypadków, dość zresztą niegroźnych. Zdarzało nam się kląć na teherańczyków. Spójrzmy jednak na to zjawisko z drugiej strony: ludzie którzy potrafią prowadzić w takim chaosie muszą być naprawdę świetnymi kierowcami.
Dodatkowym elementem tego horroru są motocykle, bardzo popularny w Iranie środek transportu. Ich kierowcy chętnie jeżdżą pod prąd i z lubością używają chodników, lawirując między ustępującymi im w popłochu pieszymi. Kto nie jest dość szybki, zostanie obtrąbiony. Przerażające, dla człowieka z Zachodu, jest obserwowanie jak uprzejmi na co dzień Irańczycy z rykiem wymijają stojącego na środku drogi staruszka z laską, który daremnie próbuje przedostać się na druga stronę ulicy.
Statystyki podpowiadają, że Iran ma najwyższy ze wszystkich krajów na świecie współczynnik śmiertelności na drogach. I nie pomaga nawet to, że zgodnie z irańskim prawem to kierowca jest zawsze winny. Co roku ginie na tutejszych drogach 30 tysięcy osób, drugie tyle odnosi obrażenia. I to w kraju, którego prezydent uzyskał doktorat z zarządzania ruchem drogowym.
Strzała Iranu
Powstał ponad 40 lat temu i do dziś pozostaje jednym z popularniejszych modeli aut w tym kraju. Ponad półtora miliona tych samochodów jeździ wciąż po irańskich drogach. Ich nazwa w języku perskim – Paykan – oznacza „strzała” i trudno sobie wyobrazić bardziej ironiczną nazwę dla tego modelu. Pudełkowaty w kształcie, produkowany wyłącznie w białym kolorze, był przez dekady obiektem marzeń każdej irańskiej rodziny. Stał się też obiektem wielu dowcipów, które dobrze opisują jego działanie.
Choć tani i popularny, jego wpływ na zanieczyszczenie powietrza jest ogromny. Różne źródła podają różne dane, według ostrożnych samochód ten spala 15 litrów/100 km, według innych – nawet 30 litrów. Podobno gdyby rząd Iranu ofiarował każdemu właścicielowi Paykana nowy samochód, zaoszczędził by tyle na paliwie, że zwróciłoby mu się to po trzech latach. Iran posiada drugie co do wielkości, po Arabii Saudyjskiej, zasoby ropy na świecie. Przez lata ceny paliwa w tym kraju pozostawały śmiesznie niskie, co pozwalało na jego marnotrawstwo. Jednak na dwa tygodnie przed naszym przybyciem prezydent Ahmadineżad ogłosił 7-krotną podwyżkę cen benzyny, co posiadaczy Paykana może przyprawić o ból głowy. Ilość zanieczyszczeń jaką łącznie produkowały „strzały Iranu” zdecydowały o zakończeniu ich produkcji w 2005 roku. Za pomocą pokaźnej dotacji rząd nakłonił ich producenta do zamknięcia fabryki. W skali globalnej nie rozwiązało to jednak problemu, linia montażowa została bowiem w całości sprzedana do Sudanu.
O Paykanie krążyło szereg anegdot, z których dwie dobrze oddają specyfikę jego użytkowania:
- Co zawierają dwie ostatnie strony instrukcji Paykana?
- Rozkład jazdy autobusów.
- A po co w Paykanie ogrzewana jest tylna szyba?
- Żeby nie marzły ręce podczas jego pchania.
Metro
Metro w Teheranie to miejsce, w którym można odpocząć od hałasu i szaleństwa ulic. Podziemna kolej w stolicy Iranu bije na głowę swój warszawski odpowiednik. Cztery linie, przecinające w różnych kierunkach pięciomilionową aglomerację, stały się dla nas podstawowym środkiem transportu.
Wsiadanie do wagonu na jednej z początkowych stacji może być szokiem. Kulturalni i gościnni Irańczycy zapominają nagle o zasadach irańskiej etykiety i zmieniają się na jedną chwilę w rozjuszone stado, które z cała mocą napiera na drzwi, łokciami zapewniając sobie miejsce, by w biegu dopaść miejsca siedzącego. Człowiek znajdujący się w środku takiego tłumu czuje się jakby porwał go wodospad. Pozostaje wtedy włączyć się w potok ludzi i nie dać się zadeptać. Gdy wagon jest już pełny wszyscy stają się nagle spokojni i cisi, zaczynają się przyciszone rozmowy, czytanie gazety lub drzemka.
Obowiązuje częściowa segregacja płciowa. Pierwszy i ostatni wagon zarezerwowane są wyłącznie dla kobiet. Mężczyznom wstęp jest tam wzbroniony, o czym przypominają napisy w farsi i angielskim. Kobiety mogą jednak, jeśli zechcą, podróżować w męskich wagonach. Pary zazwyczaj podróżują razem. Obserwowaliśmy, że mężczyźni mają niekiedy opory przed siadaniem obok obcej kobiety. Kiedy jest to możliwe, siadamy więc na zewnętrznych siedzeniach tak, by Ola zajmowała miejsce tuż obok drzwi wyjściowych.
Gdy tłok w zwyczajnych wagonach staje się nie do zniesienia, żeńskie wagony okazują się całkiem dogodnym rozwiązaniem i także Ola nie raz z nich korzystała. Co ciekawe, w autobusach miejskich segregacja jest pełna. Kobiety z tyłu, mężczyźni z przodu, oddzieleni poręczą i nawet małżeństwa muszą siadać osobno.
Teherańskie metro to nieodłączni obnośni sprzedawcy. Można tu nabyć długopisy, szczoteczki do zębów (szczególnie rano ;) urządzenia do masażu, słodycze, baterie, latarki kieszonkowe, pirackie płyty z filmami, kolczyki, bransoletki, spinki, szale, spodnie dresowe, skarpetki, wkładki do butów, majtki, itp., itd. Acha, w żeńskich wagonach również biustonosze oraz koronkowe majteczki (dopisek Oli, Łukaszowi nie dane było tego ujrzeć). Co ciekawe, zawsze znajdzie się ktoś kupujący. Jak kupić stanik bez przymierzania, podróżując między stacjami Imam Chomeini, a Taleqani?
Dowcipy polityczne
A propos segregacji. Przed wyborami prezydenckimi w 2009 roku, po których rząd brutalnie zdusił opozycję, krążył w Iranie też i taki kawał:
- Dlaczego prezydent Ahmadineżad ma przedziałek?
- Żeby oddzielić wszy żeńskie od męskich.
Chusty, czadory i awans społeczny
W swojej znakomitej książce „Czwarty pożar Teheranu”, Marek Kęskrawiec podzielił stolicę Iranu na dwie części: leżącą na północ i południe od placu Enqelab, centrum miasta. Podróżując po stolicy, głównie w sprawach wizowych, łatwo dostrzegliśmy różnicę między tymi dwiema połówkami. Po południowej stronie miasta dużo częściej widuje się kobiety w czadorach, czyli czarnych strojach skrywających całą sylwetkę i odsłaniających jedynie twarz i dłonie. Te chodzące w chustach noszą je ściślej nasunięte na czoło. Południowa część miasta jest też wyraźnie mniej zamożna.
Północ Teheranu to jakby inny świat. Czador jest tu widokiem znacznie rzadszym, zaś kobiety chętnie odsłaniają włosy, często narzucając szal lub chustę jedynie na upięty z tyłu głowy podrasowany kok. Stroje często dyskretnie figurę, rzucając wyzwanie ideałom Rewolucji Islamskiej. Ta część miasta, położona u stóp ośnieżonych gór Alborz, to także nowoczesne apartamentowce i galerie handlowe, w których tłok i atmosfera hedonizmu są nie mniejsze niż w „Złotych Tarasach” w sobotnie popołudnie. Na ulicach młodzi ludzie trzymają się za ręce lub obejmują, a mijające nas dziewczyny, widząc cudzoziemców, mówią „Hello!”.
Ceny nieruchomości w Teheranie, jak zapewnili nasi znajomi, dorównują warszawskim lub je przewyższają. W tym mieście awans społeczny mierzy się odległością, jaką pokonuje się podczas przeprowadzki z południa na północ. Im bliżej gór mieszkasz, tym lepiej.
Wódka
Była, jest i będzie! W kraju, gdzie alkohol jest zakazany, a za handel narkotykami grozi stryczek, można kupić wszystko. Sąsiedni Afganistan, ze swoimi plantacjami maku i konopi, to niewyczerpane źródło heroiny i haszyszu. A gdy chcesz spróbować czegoś lżejszego, na przykład wina lub whisky, wystarczy udać się na znaną wtajemniczonym ulicę. Butelka alkoholu to 300 000 riali czyli 30 dolarów. Wybór jest pełny, wystarczy namierzyć źródło.
Podczas wycieczki w góry, na północ od miasta, poznaliśmy Amina, który opowiadał o imprezie urządzonej przez jego znajomych. W położonym z dala od Teheranu domu bawiło się 200 osób. Młodzi ludzie, na co dzień zasłonięci i odseparowani, wskoczyli w stroje kąpielowe i wspólnie bawili się w basenie. Była też wódka i haszysz. Niestety, w każdym systemie zdarza się szpicel, więc wstęp na imprezy ograniczony jest do grona zaufanych znajomych.
Telewizja
Telewizja, zarówno ta zakazana, odbierana przez satelitę, jak i rządowa, są źródłem niezliczonych informacji i dobrą lekcją irańskiej rzeczywistości. Około 70% Irańczyków ma satelitę i tą drogą może odbierać informacje niedostępne w oficjalnych mediach. Zazwyczaj służy ona jednak do oglądania zagranicznych stacji muzycznych. Nasi znajomi, by sprawić nam przyjemność, ustawiali często polskie stacje (widzieliśmy Adasia na konkursie 4 skoczni ;) . Wieczorne wiadomości w irańskich kanałach to przegląd indoktrynacji, jakiej poddawani są, zwykle nieskutecznie, mieszkańcy tego kraju. Żadne z nas nie zna perskiego, dlatego skupiamy się raczej na paskach informacyjnych u dołu ekranu, które – uwaga, uwaga! – są anglojęzyczne. O drugiej w nocy nadawane są też wiadomości w języku angielskim.
Spora część informacji dotyczy syjonistycznych terrorystów, jak określa się tutaj rząd Izraela. Co chwilę podawane są wzmianki o kolejnych ofiarach izraelskich wojsk wśród ludności palestyńskiej albo o zlikwidowaniu na terenie Iranu szajki dziesięciu szpiegów, przekazujących poufne informacje „reżimowi syjonistów”. Kolejne migawki to grzmiące wypowiedzi ministra spraw zagranicznych przeciwko sankcjom nałożonym na Iran przez Stany Zjednoczone. Akurat gdy wjeżdżaliśmy do Iranu, pod Orumiyeh rozbił się samolot pasażerski Iran Air lecący z Teheranu. Zginęło 77 osób. Rozpaczający żałobnicy przeplatali się w wiadomościach z marszami żałobnymi mieszkańców miasta i stanowiskiem rządu, że za katastrofę odpowiadają właśnie sankcje ekonomiczne. Biorąc pod uwagę, że Iran nie ma dostępu do wielu produktów, mogących mieć także zastosowanie militarne, nie było to całkiem pozbawione sensu.
Potem przychodzi kolej na współpracę z Chinami. Najbardziej dynamiczna gospodarka świata pożądliwie patrzy na Irańskie złoża ropy, do których dostępu nie mają państwa zachodnie. Wspólne projekty naftowe i peany na cześć nowego partnera gospodarczego zajmowały połowę wiadomości. Potem przychodziła kolej na współpracę z Rosją, następnie sojusz militarny z afrykańskim Dżibuti, wreszcie zacieśnienie więzów handlowych z Pakistanem. Skromna wzmianka na koniec oznajmiała, że Islamska Republika Iranu zaczęła tworzenie cyberpolicji, której zadaniem będzie monitorowanie działań użytkowników sieci i ściganie przestępców.
Irańczyk który zechce posłuchać nieocenzurowanych wiadomości ze świata, może włączyć „BBC Farsi” lub „Voice of America”, obydwie nadawane w języku perskim. W ostatnich dniach ta pierwsza maglowała do znudzenia antyprezydencką rewolucję w Egipcie. Druga z telewizji, adresowana do przeciwnych rządowi obywateli, skupia się na wydarzeniach wewnątrz kraju. W milczeniu słuchaliśmy informacji o tym, że rząd irański wezwał władze Egiptu do powstrzymania się od przemocy wobec swoich obywateli. Dokładnie tego samego dnia tutejszy wymiar sprawiedliwości wykonał wyrok śmierci przez powieszenie na kobiecie uczestniczącej w demonstracjach w 2009 roku. Jako oficjalny powód podano udział w międzynarodowej szajce handlującej narkotykami.