Ci którzy znali nasze plany mogli zdziwić się nieco czytając ostatnie wpisy o Turcji. Pierwotny plan tej podroży zakładał bowiem, że po odwiedzeniu okolic Van udamy się na północ, do Doǧubayazıd, gdzie przekroczymy granicę z Iranem. Nasz plan uległ jednak drobnej modyfikacji i znaleźliśmy się z powrotem w pobliżu południowej granicy kraju. Teraz możemy uchylić rąbka tajemnicy. Jedziemy do Iraku. No, prawie – do irackiego Kurdystanu, autonomicznego regionu na północy kraju, najbezpieczniejszego miejsca w regionie!!!
Dla większości ludzi jedynym źródłem informacji o Iraku są zastraszające informacje, w których wylicza się liczbę zabitych i rannych w zamachach bombowych i strzelaninach. Rzeczywiście, Irakowi daleko do spokoju. Na dwa dni przed naszym przyjazdem w stolicy kraju zginęły w eksplozji bomby dwie osoby, zaś dwa miesiące wcześniej grupa ekstremistów weszła do kościoła, zabijając 45 obecnych w nim osób. Wyjazd do Iraku, na pierwszy rzut oka, zakrawa na szaleństwo.
Niewiele jednak mówi się o północnej części kraju, która od lat pozostaje najspokojniejszym jego regionem. Co więcej, iracki Kurdystan poziomem bezpieczeństwa przewyższa przygraniczne tereny Turcji, po których niedawno się przemieszczaliśmy. W wyniku wojny w Zatoce Perskiej, iracka północ, powyżej 36 równoleżnika, stała się strefą zakazaną dla lotnictwa tego kraju. Kiedy w 1991 roku Kurdowie wypchnęli armię iracką ze swoich ziem, zajmowany przez nich region zyskał autonomię. Do ogłoszenia niepodległości nigdy nie doszło, Kurdom wystarczyła jednak możliwość samodzielnego decydowania o swoich losach. Od prawie 10 lat posiadają oni własny rząd, sprawujący władzę w regionie. Owa niezależność powoduje, że region ten, choć formalnie pozostaje częścią Iraku, wolny jest od napięć, a wojna w 2003 roku i późniejsza okupacja amerykańska nie poczyniły tu żadnych szkód.
Chociaż centralny i południowy Irak pozostają niedostępne, wjazd do Kurdystanu nie stanowi problemu. Przez kilka ostatnich lat trafiali tu także Polacy, którzy nie potrzebują irackiej wizy – na granicy otrzymuje się pozwolenie na pobyt nie przekraczający 10 dni. W razie potrzeby okres te można przedłużyć na miejscu, w jednym z miast. Ważna uwaga – terenem bezpiecznym w Iraku jest wyłącznie obszar zamieszkały przez Kurdów. Jeśli weźmiecie mapę Iraku, połączcie linią prostą miasta Mosul i Kirkuk, a następnie przedłużcie linię w obie strony aż do granicy. Na północ i wschód od niej teren jest spokojny i zdecydowanie nie warto wychylać się poza jego południową granicę. Miasta leżące w tamtym kierunku, jak wspomniane Mosul i Kirkuk czy leżący dalej Bagdad, są bardzo niebezpieczne i wizyta tam oznacza realne ryzyko porwania lub otrzymania kulki w plecy. Otrzymane na granicy pozwolenie nie zezwala z resztą na wyjazd poza Kurdystan.
Gdy planowaliśmy naszą podróż, rozważaliśmy wizytę w irackim Kurdystanie, ale nie byliśmy do końca przekonani czy to na pewno dobry pomysł (media robią swoje). Na szczęście w klasztorze Mar Musa spotkaliśmy Judy, studiującą w Damaszku Angielkę, która dwa miesiące wcześniej odwiedziła Kurdystan. Opisała go jako spokojny i przyjazny region oraz udzieliła kilku wskazówek dotyczących przyjazdu tutaj. Do tego uzyskaliśmy kilka „kontaktów”, zapewnienie o bezpieczeństwie w tym regionie od samego ojca Paulo, przeczytaliśmy relacje w internecie i podjęliśmy decyzję: Jedziemy!
By dostać się do irackiego Kurdystanu należy przekroczyć granicę turecko-iracką Silopı- Habour. Jednak jest to przejście tylko i wyłącznie samochodowe. Oczywiście, że o tym wiedzieliśmy (w końcu przeczytaliśmy te relacje) ale udawaliśmy, że nie wiemy, szczególnie że przejechanie taksówką jest drogie (podobno około 20 TL). Gdy dojechaliśmy na stopa do granicy, śmiałym krokiem, z przygotowanymi paszportami, podeszliśmy do budki celnika. Ten spojrzał na nas i oznajmił, że musimy wziąć taksówkę. Okazaliśmy wielkie zdziwienie oraz zupełną bezradność. Jak to, taksówkę? Gdy tak staliśmy myśląc co dalej, podjechał do kontroli samochód osobowy. Celnik zawołał nas i wskazał na samochód. Nie znając tureckiego próbowaliśmy dogadać się z kierowcą. Rzucił nawet jakąś cenę, na co pokazaliśmy że mamy tylko 1,5 TL. On tylko się zaśmiał i machnął ręką, żebyśmy… wsiadali. Przejechanie granicy zajęło nam około 1,5 godziny. Po jednej stronie rząd samochodów osobowych, po drugiej rząd setek tirów chyba ze wszystkim, z czego McGyver zrobiłby helikopter. Latarnie, kable, rury grubsze i cieńsze, pręty, worki z cementem. W końcu dojechaliśmy do kontroli irackiej, gdzie człowiek, który wie jak wygląda przejście polsko-ukraińskie w Medyce, doznaje szoku kulturowego. Może być kulturalnie? Może. Odprawa paszportowa w irackim Kurdystanie to wielka poczekalnia z wygodnymi fotelami i telewizorami. Paszport zostawia się w jednym okienku, po czym zasiada się w takim fotelu i czeka na jego odbiór. Nikt nie przebija się łokciami, nie krzyczy, a celnik nie dłubie w nosie z wyrazem pogardy dla swojej pracy (jak widzieliśmy na granicy syryjsko-libańskiej;). Czas oczekiwania umila serwowana każdej osobie herbata. Przy odbiorze dokumentów padają proste pytania, typu gdzie się jedzie i po co. Po takich „formalnościach” można już wjechać do irackiego Kurdystanu.
Nasz kierowca, nie dość że przewiózł nas przez granicę i zawiózł do Zakho za darmo, to jeszcze ofiarował mi (Oli) najsłodsze na świecie rękawiczki! Miał je przewieszone przez lusterko. Niestety dla niego zachwyciłam się nimi. Naprawdę chciałam tylko je pochwalić! Jak komuś mówię, że ma ładne zasłony, to przecież wcale nie chcę mu ich zabierać. Skończyło się na tym, że dostałam rękawiczki, a wszelkie próby oddania mu ich były bezcelowe… Jak się okazało Omar, bo tak miał na imię ten pan, jechał do Iraku tylko po to, by tam zatankować. Ale za to w jakim stylu!
Tuż za granicą znajdowała się chałupnicza stacyjka benzynowa, która składała się z daszku z blachy falistej i wielkiego pojemnika z paliwem oraz podjazdu, na który samochody wjeżdżały jednym tylko, przednim kołem. Kiedy samochód znajdował się w tej dziwnej pozycji, mężczyzna z obsługi wtykał w bak wąż zakończony metalową rurą i zaczynał tankowanie. Ta dziwna metoda pozwoliła wlać do zbiornika więcej oleju, niż pozwalał na to układ paliwowy. Rura, którą właściciel wprowadzał do baku, unieruchamiała blokadę zabezpieczającą samochód przed „przetankowaniem”. Podobne obrazki można zobaczyć na granicy polsko-ukraińskiej. Tylko że tam do blokowania baku używa się prymitywnego śrubokręta.
Jak już wspomnieliśmy Omar dowiózł nas do Zakho gdzie pojawił się rutynowy problem noclegu. Wysiedliśmy w pobliżu tzw. Mostu Abrahama, skąd blisko było do jakiegoś hotelu. Miejsce było tak syfiaste, że zęby bolały, a włosy stawały dęba. Śpimy w różnych warunkach, potrafimy znieść wiele, ale coś takiego, jak ten hotel i to w cenie 20 USD za pokój, to było jednak za dużo. Prawdę mówiąc nawet za darmo byśmy nie chcieli tam spać! Zaczęliśmy więc nowe poszukiwania. Na szczęście Kurdowie są bardzo przyjaźni i pomocni. Gdy tak błąkaliśmy się po ulicach Zakho, zatrzymał się przy nas wielki samochód osobowo-terenowy (tylu takich samochodów nie widzieliśmy nawet w Libanie!), z którego młody mężczyzna zapytał się, czy nie potrzebujemy pomocy. Oczywiście, że potrzebowaliśmy! Zaczęła się rozmowa, której podsumowaniem było zaproszenie nas do domu na nocleg:) Taram!
W domu pozwolono nam skorzystać z łazienki.
Ola: Objaśniono mi co i jak, bo to nie zawsze jest oczywiste, ofiarowano mi nawet kurdyjską kieckę zamiast szlafroka. Po prysznicu, czysta i pachnąca usiadłam w pokoju dla kobiet i dzieci. Piliśmy herbatkę, oglądaliśmy telewizję, dzieci kolorowały obrazki. Sielanka trwała.
Łukasz: Po Oli była moja kolej na prysznic. Myję się i czysty, i pachnący wychodzę z łazienki, trzymając w ręku moje brudne skarpetki. Podchodzi do mnie gospodarz i coś mówi, po czym zabiera mi te skarpetki.
A teraz mrożąca krew w żyłach historia!
Ola: Siedzę w tym pokoju dla kobiet i dzieci, gdy nagle do pokoju wchodzi gospodarz ze skarpetkami Łukasza i kładzie je przed jedną z dziewczynek i coś mówi. Dziewczynka bez słowa bierze skarpetki i idzie z nimi do łazienki. Lecę do „męskiego” pokoju i mówię: „Łukasz, co jest grane z tymi skarpetkami?” Łukasz na to: „No właśnie nie wiem, gospodarz wziął je ode mnie, myślałem, że może jakieś pranie robią.” Pobiegłam do łazienki by jej pomóc, bo nie mogłam patrzeć jak musiała je prać. A siedziała tam w kucki, pod kranem od prysznica, z miseczką i nawet nie zapaliła sobie światła, tylko małymi rączkami szorowała Łukaszowe skarpety. Gdy skończyłyśmy, wróciła do swojej kolorowanki.
Reszta wieczoru to kolacja i długie rozmowy w łamanym angielskim z rodziną Hassana. Już pierwszego wieczoru zaznaliśmy gościnności Kurdów i dowiedzieliśmy się wiele o realiach ich kraju. Ale o tym w następnych częściach tej historii :) .