Minęły już dwa miesiące od naszego wyjazdu z Polski. Z jednej strony to dużo, z drugiej bardzo mało – zależy jak na to spojrzeć. Nasza podróż dostarcza nam wielu wrażeń i jest okazją do wielu przemyśleń, a skoro czas Świąt i Nowy Rok skłania do refleksji, postanowiliśmy paroma spostrzeżeniami się podzielić.
Odwiedzony przez nas do tej pory teren – czyli Turcja, Syria i Liban (dalej „tu”/„tutaj”) ma wiele cech wspólnych i próżno by wymieniać wszystkie… Chcielibyśmy jednak podzielić się choć kilkoma obserwacjami, stwierdzając przy tym, że to co dla nas jest oczywiste, dla kogoś innego takie nie jest i odwrotnie. I jak banalnie by to nie brzmiało, to tak właśnie jest.
Wielka wspólnota klapka
Przede wszystkim obowiązuje tu powszechne korzystanie przez wiele osób z jednej pary kapci łazienkowych, zwanych klapkami. Dla nas oczywiste jest, że z cudzych klapków się nie korzysta, szczególnie idąc pod prysznic -wpojony od czasów chodzenia z klasą na basen strach przed grzybicą, czyhającą w każdej (poza własną) łazience zrobił swoje ! Tutaj jest jednak inaczej. Gdy gościła nas pewna turecka rodzina, pozwolono nam skorzystać z prysznica. Prysznic to często wielkie pomieszczenie, wyłożone kafelkami, które na jednej ze ścian ma po prostu przymocowaną baterię – i tyle. Żadnych brodzików, odgraniczeń i innych bzdetów. Woda leje się prosto na podłogę, skąd ścieka do otworu – można jej w tym pomóc wielką wycieraczką. Pokazano mi łazienkę. Mówię „ok”, szczęśliwa że się umyję, na migi pokazuję, ze muszę coś jeszcze wziąć z plecaka. Wyjmuję więc MOJE klapki na co gospodyni z zupełnie szczerym wyrazem twarzy pokazuje, że nie potrzeba tych MOICH klapków, bo przecież jest już jedna para w łazience. Dla mnie było oczywiste, że skorzystam z moich własnych, dla niej, że użyję ich pary, z której korzysta przecież cała rodzina. Jedna para pod prysznic, druga para do kibelka w stylu narciarz. Wszędzie są te klapki. W jednym z hoteli był nawet napis informujący, że „w trosce o suche stopy naszych gości, pożyczamy klapki”. Sterta ich leżała w recepcji:)
Woda kolońska po jedzeniu
Woda kolońska przed wyjazdem kojarzyła mi się z perfumą, którą panowie stosują po goleniu – to chyba oczywiste, nie? Nie! Podróże rzeczywiście kształcą i uczą innego patrzenia na rzeczy nam znane. Otóż woda kolońska jest tu powszechnie stosownym środkiem „myjącym i dezynfekującym”, z którego korzysta się zarówno przed, jak i (nawet częściej) po posiłku. Leje się to na ręce i wciera. Można to uczynić samemu lub ktoś zrobi to za nas – np. pan przyjmujący pieniądze po posiłku, poleje nam na ręce perfumę. Można też jej użyć do natarcia się za uszami. Jeden z gościnnych Syryjczyków ofiarował nam taką wodę kolońską – w półlitrowej butli z grubego szkła. Radości naszej nie było końca;)
Krawężniki w stylu fitness
Królują tu wysokie krawężniki – zamiast zajęć na stepie, wystarczy spacer po mieście. Krawężnik potrafi sięgać do kolana (a mierzę metr siedemdziesiąt więc kolano jakoś nisko nie jest). Czasami oszaleć można od tego włażenia i schodzenia co chwilę, szczególnie gdy trzeba przy tym jeszcze wymijać: zaparkowane chaotycznie samochody, najróżniejsze stoiska z artykułami przemysłowymi lub spożywczymi, które wystawione są również przed sklepami, leżące sterty cegieł lub innych materiałów budowlanych, obierki i inne śmieci, błoto, kałuże, itp. Teraz chyba nie trzeba tłumaczyć, dlaczego dzieci nosi się tu na rękach, a nie wozi w wózkach.
„Cześć” z opóźnionym zapłonem
Oczywiste było dla mnie, że chcąc się przywitać, pozdrawiam daną osobę widząc ją od przodu. Tu nie jest to wcale takie oczywiste, a często jest zupełnie inaczej. Wielokrotnie zdarza nam się, że idziemy (tak, to się zdarza wielokrotnie) i ktoś idzie z naprzeciwka. Idzie i nie okazuje po sobie w żaden sposób, że będzie chciał nas pozdrowić. To i my nic nie okazujemy po sobie, bo trochę jednak jesteśmy powściągliwi (musi z zimnej Europy). I dopiero gdy nas minie, słyszymy gromkie „Hello”,” Welcome”.Odwracamy się, by się upewnić czy to na pewno do nas. Tak, do nas… Czasami słychać te „hello” lub w lokalnej wersji „(h)elo” gdzieś hen daleko. To patrzymy, odwracamy się – jest rzeczywiście gdzieś daleko za nami rączka, która do nas macha zza płotu.
Cukru, że łyżka staje
No dobra, o tym że będziemy pić herbatę słodzoną nie wiem skąd ale wiedzieliśmy więc się na to przyszykowaliśmy (obydwoje nie słodzimy). Ale czasami ilość cukru przechodzi nasze najśmielsze oczekiwania. Zdarza się, rzadko bo rzadko, ale się zdarza, że ktoś się zapyta czy nam posłodzić. Jednak nawet w takiej sytuacji nasza odmowa zazwyczaj na nic się zdaje, bo herbata i tak jest słodka… Jadąc „pustynną strzałą” zaszalałam i kupiłam kapucino. Po pierwszym łyku gęba mi się wykrzywiła od słodyczy. Pan serwujący napoje spojrzał na mnie szczerze przejęty i zapytał się, czy dodać jeszcze cukru?
I tak to w tej naszej drodze. Wiadomo jest, że wyjeżdżając w taką podróż człowiek wmawia sobie, szykuje się na to, że na pewno będzie inaczej niż się spodziewa, że warto rzeczy brać takie jakie są, bez ich oceniania. Czasami jednak zaskakujące jest, jak różne mamy podejście do wielu spraw. Jak to, co dla nas oczywiste, dla kogoś innego takie nie jest i odwrotnie. I tak naprawdę jest.