Jest w Syrii miejsce, gdzie katolicki ksiądz modli się po arabsku, pozdrawiając wiernych słowami „Salam alejkum!”. Jest to też miejsce w którym spotykają się przedstawiciele największych kultur świata i gdzie spełnia się sen o ekumenizmie i prawdziwym dialogu między religiami. To klasztor Mar Musa, zagubiony wśród gór i piasków syryjskiej pustyni.
Przybywają tu chrześcijanie, muzułmanie, buddyści, szintoiści, także niewierzący. W murach niewielkiego klasztoru spotkaliśmy ludzi z: Syrii, Libanu, Francji, Niemiec, Rosji, Malezji, Japonii, Korei Południowej, Wielkiej Brytanii, Szwecji, Hiszpanii, Iraku, Stanów Zjednoczonych, Iranu, Algierii. Ludzie, głównie młodzi choć nie tylko, pragną zazwyczaj odpocząć w trakcie swej podróży od zgiełku miast, poszukujący także duchowych doświadczeń. Niektórzy przybywają tu na jedną noc, inni zostają na kilka miesięcy – klasztor nie ma żadnej bramy która broniłaby dostępu do wnętrza, wszyscy witani są tutaj jednakowo gościnnie.
Centralną postacią tego miejsca jest ojciec Paolo. Ojciec Paolo posiada dar zwięzłego i treściwego wypowiadania swoich poglądów. Niemal każde zdanie jakie wypowiada wydaje się trafiać wprost w sedno. W krótkich zdaniach potrafi zawrzeć tak wiele treści, że nawet krótka dyskusja z nim potrafi pchnąć myśli dyskutantów na nowe tory. Mógł mówić przez trzy minuty, ale dla mnie każda chwila w której zabierał głos, była źródłem refleksji przez następnych kilka godzin.
Jest Włochem, który po przybyciu do Syrii odnalazł na pustyni drogę Chrystusa. Od 1982 roku opiekuje się klasztorem Mar Musa, 60 kilometrów od Damaszku, w oddalonej od ludzi pustynnej dolinie. Od prawie trzydziestu lat trafiają do tego miejsca ludzie poszukujący miejsca do refleksji, medytacji lub kontaktu z podobnymi sobie obieżyświatami. Tutaj spełnia się marzenie ojca Paolo o dialogu między kulturami, narodami i religiami.
Godziny posiłków to niezmiennie okazja do rozmów. Poruszane są tematy religijne, filozoficzne, światopoglądowe. Zadziwiające, jak wiele punktów widzenia możne zostać zaprezentowanych podczas prostej, zdawałoby się, dyskusji. Zapytałem, czy życie w towarzystwie przybywających tu podróżników, zmieniających się twarzy i lekkiego chaosu jaki wnoszą coraz to nowi ludzie w klasztorne życie nie jest dla niego męczące? Opowiedział:
- Widzisz, kontakt z młodymi ludźmi, przybywającymi z całego świata jest nieprawdopodobną i piękną przygodą. To nie są po prostu spotkania – to moje codzienne życie od trzydziestu lat. A zmiana, która się w nas dokonuje w tym miejscu, dokonuje się również w przybywających tu muzułmanach czy buddystach.
Atmosfera panuje tu swobodna, ale nie oznacza to braku reguł. Każdy powinien solidarnie pomagać w pracy i przygotowaniu posiłków, nie ma też mowy o wieczornych zabawach. O dziesiątej wieczorem mieszkańcy kładą się do snu, mężczyźni i kobiety w osobnych salach. Najbliższe ludzkie osiedla są oddalone o prawie 30 kilometrów, do klasztoru nie kursują zaś żadne autobusy. To sprawia, że nie trafiają tu przypadkowi ludzie. Ci którzy już dotrą, muszą o własnych siłach pokonać 366 kamiennych schodów dzielących bramę wjazdową od położonego wysoko w górze budynku. A gdy zechcą wejść, muszą schylić głowę, przechodząc przez maleńkie drzwi. Brak uwagi i pokory w niskich korytarzach może się skończyć, jak w moim przypadku, opatrywaniem głowy.
Życie w Mar Musa regulowane jest godzinami wieczornych mszy i medytacji oraz porami posiłków. Przebywający tu gość nie ma żadnych narzuconych obowiązków, choć wszyscy szybko wdrażają się do prac kuchennych i gospodarczych. Jeśli zechcesz – możesz siedzieć cały dzień w bibliotece, wybrać się na spacer w okoliczne góry, gotować, medytować, modlić się lub cokolwiek innego. Jeden ze spotkanych przez nas Francuzów zamieszkał w Mar Musa, by przez rok wdrażać tu ekologiczną uprawę roślin. Własne plony zapewnią klasztorowi większą samowystarczalność, a przyjazna środowisku uprawa jałowej ziemi zapobiegnie jej pustynnieniu. Już teraz ojcowie oferują przyjeżdżającym sery i jogurt z mleka hodowanych w sąsiedztwie kóz.
Najczęstszym zajęciem mieszkańców jest jednak rozmowa. A tematów do dyskusji nie brakuje, gdyż pod jednym dachem zbierają się tutaj przedstawiciele dziesiątków kultur, religii i narodów. Wieczorne nabożeństwa odbywają się w kościele, którego ściany i kolumny zdobią prawie tysiącletnie freski. Wieczorem, gdy na zewnątrz panuje ciemność i pustynny chłód, zbierają się na nich również nie-chrześcijanie, by wspólnie rozważać słowa Pisma.
Katolicka msza święta w Syrii, kojarzonej z islamem? A jednak. Chrześcijanie stanowią znaczny procent ludności. Co więcej, mówiąc od wieków językiem arabskim, mają rzadki przywilej rozumienia modlitw ich braci muzułmanów – i vice versa. Msze święte odprawia się więc po arabsku. Znane nam z polskich kościołów „Pan z wami!” tutaj rozbrzmiewa jako „Salam alejkum!” czyli „Pokój Wam!”. Bóg zaś to oczywiście „Allach”. Tutaj można przekonać się, że „Arab” nie oznacza automatycznie „muzułmanin” W Syrii może oznaczać równie dobrze „katolik” lub „prawosławny”.
Klasztor Mar Musa jest częścią kościoła syryjskiego. Gdy apostołowie, zgodnie z ostatnim poleceniem Chrystusa, rozeszli się nauczać, trafili do różnych miejsc Imperium Rzymskiego. W Jerozolimie nauczali po hebrajsku, w południowej Syrii po aramejsku, w Aleksandrii po koptyjsku, w Konstantynopolu po grecku, w Armenii – po ormiańsku. Gdy Bliski Wschód opanowali Arabowie tutejsza ludność przejęła ich język. W Syrii i Libanie ten sam język rozbrzmiewa więc w kościołach i meczetach, o czym niewielu Europejczyków wie. Zaś miejsca takie jak Mar Musa są żywą lekcją tolerancji i szacunku dla każdej tradycji i wiary.
Zapytałem ojca Paolo czy wśród muzułmanów również znajdują się gotowi do podjęcia dialogu.
- Naturalnie, wielu z nich chce tego samego co my. Modlimy się po arabsku, gdyż jest to język kościoła wschodniego, ale także dlatego, że jest to język islamu. Dzięki temu możemy tworzyć wspólnotę z muzułmanami. Tym językiem przekazujemy im naszą miłość. I także wśród muzułmanów wielu jest ludzi szukających tego poczucia harmonii, darzących miłością chrześcijan.
Spytałem co sądzi o ludziach broniących się przed obcymi religiami, jak to ma miejsce w Europie.
- Każda religia która uważa, że posiada monopol na oświecenie i odmawia uznania innej wiary, przestaje być religią. Staje się sektą, gdyż to sekty dzielą ludzi na lepszych i gorszych, wyrzucając poza swój nawias tych drugich, nie znających „jedynej prawdy”. Każda religia musi dopuszczać pluralizm. Mamy w naszym Kościele tradycję syryjską, grecką, łacińską, armeńską. Jest bardzo istotne dla Kościoła, aby był różnorodny – w języki, tradycje i sposoby chwalenia Boga. Jeśli więc ktoś twierdzi, że można być katolikiem, opierając się na jednej tylko tradycji, w tym samym momencie przestaje być katolikiem. Tu, w Syrii, jesteśmy kościołem wschodnim. Kościół nie jest jednością. To szkoda, bo podzielił go nie pluralizm poglądów i tradycji, ale brak wspólnoty duchowej i szacunku dla innych. Wielka szkoda, że tak się stało. Ale Kościół musi być różnorodny. Tak samo pożądana jest różnorodność religii, bo każda z nich wzbogaca naszą ludzką duchowość. Ja, ksiądz katolicki, staję w obliczu tego faktu od lat, spotykając przybywających tutaj ludzi. W każdej religii zawarta jest prawda, dlaczego więc będąc katolikiem, nie mógłbym być równocześnie muzułmaninem lub buddystą? Czemu miałbym odmawiać innym głoszenia swojej prawdy i budowania świątyń, skoro my głosimy naszą prawdę i prowadzimy misje na całym świecie?
Wspomniałem na koniec o protestach związanych z budową Ośrodka Kultury Muzułmańskiej w Warszawie. Odpowiedział krótko:
- Chrześcijanie powinni słynąć z gościnności. To wstyd jeśli miasto, pretendujące do miana europejskiego, nie ma meczetu. Nawet jeśli nie ma tam muzułmanów – czy nie warto postawić meczetu jako oznaki sympatii i szacunku wobec naszych gości?
W gościnnym klasztorze spędziliśmy kilka dni odpoczywając. Kusiła nas perspektywa spędzenia tu Świąt, jednak uznaliśmy, że nadszedł czas i pora ruszać na wschód. Opuszczamy Syrię, udając się w stronę Kurdystanu.