Bejrut, nazywany jest przez niektórych „Paryżem Bliskiego Wschodu”. Przyjeżdżających tutaj witają ekskluzywne butiki, drogie restauracje i lśniące blaskiem tysięcy świateł centra handlowe. Jednak stolica Libanu, choć pod względem przepychu mogłaby konkurować z największymi miastami Europy, ma także swoją ciemną stronę, której nie pokazuje bogatym turystom przyjeżdżającym tu z całego świata.
Kiedy po kilku tygodniach podróży przez Turcję, Syrię i Liban trafiliśmy do tego miasta przeżyliśmy szok. Centralna dzielnica, położona między północnym a zachodnim wybrzeżem to tętniąca życiem metropolia, przepełniona sklepami, restauracjami i hotelami światowej klasy. Kiedy pierwszego wieczoru wyszliśmy na bulwar biegnący wzdłuż północnego wybrzeża, ujrzeliśmy wystawę historycznych zdjęć miasta, z cytatem zaczerpniętym z BBC: „Odrodzenie Libanu: kraj przeżywa bezprecedensowy boom turystyczny”.
Trudno było w to wątpić patrząc na setki ludzi różnych narodowości korzystających z wieczornego chłodu. Wokół nas przechadzali się mieszkańcy miasta, obok nich zaś przybysze z Europy, Rosji, Półwyspu Arabskiego i Japonii. Hotele pracowały na pełnych obrotach, zaspokajając gusta przyjezdnych. Z witryn sklepów błyskały w naszą stronę nazwy światowych marek. Hugo Boss, Dolce & Gabana czy Yves Laurent nie kojarzą się z Bliskim Wschodem? Nie szkodzi, w Bejrucie mają się znakomicie.
Przechodząc obok licznych restauracji i pubów mogliśmy jedynie oblizywać się ze smakiem. Pod względem cen mogłyby one konkurować z lokalami Paryża, Amsterdamu czy Brukseli. Żadna nie narzekała jednak na brak klientów, także Libańczyków. Choć miasto jest zatłoczone, a kłopoty z parkowaniem mogą przyprawić o ból głowy, przeciętny mieszkaniec Bejrutu jeździ wielkim samochodem terenowym godnym krezusa. Tak jakby w ciągu zaledwie kilku lat jakie minęły od zakończenia wojny z Izraelem, kraj wspiął się na wyżyny ekonomicznej prosperity.
Centrum miasta…
…i wypalony budynek nieco dalej
Wygląda na to, że mieszkańcy Bejrutu robią wszystko, by przesłonić koszmar jaki targał ich krajem przez ostatnie dziesięciolecia. Bliski Wschód nigdy nie należał do miejsc stabilnych politycznie, Liban zaś jak soczewka skupia w sobie problemy regionu leżącego na styku trzech kontynentów: Azji, Afryki i Europy.
Do miasta przyjechaliśmy ze wschodu, z leżącej po drugiej stronie gór doliny Bekaa. Otoczona górami jest spiżarnią Libanu, tam bowiem znajdują się najżyźniejsze gleby w kraju. I choć w kraju liczba chrześcijan i muzułmanów jest zbliżona, grupy te nie są rozmieszczone równomiernie: pierwsi zamieszkują głównie obszary górskie i wybrzeże, drudzy – tereny w głębi lądu. Dolina Bekaa jest słabo kontrolowana przez rząd, zaś w wielu miejscowościach większe wpływy posiada Hezbollah niż oficjalne władze. Pozory siły starają się one utrzymywać przy pomocy posterunków wojskowych rozstawionych na drogach co kilkanaście kilometrów, jednak ich jurysdykcja bywa iluzją. A tam, gdzie rząd nie daje rady, opiekę nad ludnością sprawuje partia, której jednym z głównych celów jest zniszczenie państwa Izrael. Budując szkoły i szpitale zdobywa serca ludzi, pozyskując tym samym tysiące oddanych zwolenników. Na ulicach Bejrutu patrzy z plakatów twarz prezydenta. W wioskach u podnóży gór kardynała chrześcijańskich maronitów. W okolicach Baalbek jest to Hassan Nasrallah, przywódca Hezbollahu.
Patrole na ulicach to nie tylko domena wschodniej części kraju. Po przyjeździe do stolicy naszym oczom ukazał się, stojący na rogu ulicy za osłoną worków z piaskiem, transporter opancerzony. Z jego wieżyczki uzbrojony w pistolet maszynowy żołnierz bacznie lustrował okolicę. Powoli przyzwyczailiśmy się do faktu, że każdego większego skrzyżowania w mieście pilnuje wojskowy pojazd z uzbrojoną załogą. Wojskowi traktują swoją pracę poważnie i nie pozwalają na fotografowanie. Gdy pewnego dnia buszowałem z aparatem w okolicy dworca, polując na ciekawe kadry, niczym spod ziemi wyrósł patrol, prosząc bym przedstawił zrobione przed chwilą zdjęcia. Okazało się, że nie zdając sobie z tego sprawy, uwieczniłem stojący w cieniu pojazd. Na szczęście obyło się bez oddawania karty z aparatu, kilka klatek musiałem jednak skasować w obecności wojskowych.
Posterunek na glownej ulicy miasta
Kilka dni później wracaliśmy z plecakami do hotelu, w ciemnej uliczce zaczepił nas patrol tajniaków. Kilku facetów w kurtkach przeciwdeszczowych, nie pokazując legitymacji czy oznaki, poprosiło nas o pokazanie paszportów i otwarcie bagaży celem ich sprawdzenia. Nie wiedząc z kim mamy do czynienia odmówiliśmy i wycofaliśmy się z zaułka. Chwilę później spostrzegliśmy, że okolice głównego meczetu w mieście pełne są podobnych typów. Tego dnia odbywał się tam pogrzeb kogoś ważnego i to wystarczyło, by okolica zaczęła przypominać warszawskie ulice podczas stanu wojennego.
Choć podobne środki ostrożności mogą dziwić, trzeba pamiętać że jeszcze w latach 90. zeszłego wieku w Libanie trwała prawdziwa wojna domowa. Spór wokół powiększającej się liczby palestyńskich uchodźców na terenie kraju i przyznawanej im autonomii, przerodził się w regularne walki między bojówkami chrześcijańskimi a muzułmańskimi. Zapoczątkowana w 1975, za sprawą zamachu dokonanego przez przedstawiciela radykalnej organizacji chrześcijańskiej, była istną rzezią, która kosztowała życie dziesiątków tysięcy ludzi. Bejrut został na wiele lat rozdzielony na dwie części, zaś po obu stronach powstałej „zielonej linii” dyszeli nienawiścią członkowie wrogich obozów.
Dziś na próżno szukać w mieście dawnej granicy. Wzajemna niechęć wygasa, choć zapewne powoli. Jednak religia w Libanie to nie tylko wiara. Wyznanie każdego człowieka określa tutaj jego przynależność etniczną i kulturową, jego historię i tradycję. Chrześcijanie to ci, których przodkowie zamieszkiwali te ziemie w czasach Chrystusa, przez wieki żyjący z dala od świata. O tym, że w Ziemi Świętej żyją obok muzułmanów także chrześcijanie, odkryli dopiero w XI wieku krzyżowcy. Muzułmanie to późniejsi przybysze, którzy mszcząc się za krzywdy doznane podczas wypraw krzyżowych, odsunęli pierwotnym mieszkańców tego kraju w głąb trudno dostępnych gór. Nawet dziś w dolinach otaczających Qornet es-Sawda, najwyższy szczyt Libanu, nie znajdziemy meczetu, a jedynie kościoły i stojące na zakrętach dróg kapliczki. Za to w Baalbek, na kilka meczetów, stoi jedna katedra chrześcijańskiego kościoła maronitów. Fascynujące jest uczestniczenie w mszy świętej odprawianej po arabsku, gdy kapłan pozdrawia wiernych słowami „Saalam aleikum” (pokój z wami).
Gdy kraj, otrząsający się z chaosu wojny, stał się atrakcyjnym celem wyjazdów, otrzymał nowy cios ze strony Izraela, traktującego go jako kryjówkę terrorystów dokonujących ataków na jego tereny. Do dziś straszą w Bejrucie szkielety budynków zniszczonych przez izraelskie naloty. Minęły jednak cztery lata, a po starych bliznach nie ma prawie śladu – stolica Libanu przypomina wielki plac budowy, na którym realizują się wizje największych architektów świata. Wystarczy jednak wyjść poza centrum miasta, by odkryć miejsca zapomniane przez wszystkich. Tuż obok naszego hotelu, w pobliżu portu i zaledwie pół godziny spacerem od ekskluzywnych hoteli w centrum, ujrzeliśmy stojący obok autostrady opuszczoną fabrykę. Wielkie okna były szczelnie zabite dechami, nie na tyle szczelnie jednak, by nie dostrzec, że we wnętrzu dawnej hali jakaś rodzina urządziła sobie mieszkanie. Wewnątrz suszyło się pranie, grał telewizor, a wszystko to zaledwie dziesięć metrów od ruchliwego węzła dróg, gdzie hałas już po chwili był trudny do wytrzymania.
Mieszkańcy Bejrutu doświadczają też permanentnie skutków niedorozwoju infrastruktury, spowodowanego wojną. Doświadczyliśmy tego i my szykując się w hotelowym pokoju do pójścia pod prysznic. W pewnej chwili światło w całym kwartale ulic zgasło, a w łazience woda gdzieś zniknęła. Taki scenariusz powtarzał się przynajmniej dwa razy dziennie, a dla mieszkańców miasta był czymś normalnym. Większość dobrych hoteli, fabryk, a nawet niektóre osiedla posiadają własne agregaty, kiedy więc zabraknie energii przestawiają się na diesel. Na ulicach słychać wówczas cichy pomruk maszyn, wokół których rozchodzi się woń spalin. Niestety, nasz hotel nie należał do najlepszych, nie posiadał więc także zapasu wody. Tego wieczoru poszliśmy spać wcześniej, rezygnując z kąpieli.
Taki właśnie jest Bejrut, stolica maleńkiego państwa o trudnej historii. Kraj ten, jak i wiele innych, pełen jest kontrastów i sprzeczności, jednak jego piękno i gościnność mieszkańców nie mają sobie równych.