Geoblog.pl    shangrila    Podróże    Droga do Shangri-la    Dolina Qadisha
Zwiń mapę
2010
15
gru

Dolina Qadisha

 
Liban
Liban, Bcharré
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6895 km
 
Okolica Doliny Qadisha to dla nas dom Mansour, najstarsze libańskie cedry w „Arz el Rab” oraz Qornet es-Sawda, najwyższy szczyt Libanu. A było to tak…

Po relaksie w Amchit przyszedł czas na Dolinę Qadisha. Złapaliśmy minibusa do rozjazdu dróg, skąd na wschód, do Bsharre, jechaliśmy już tylko autostopem. Nie mieliśmy pojęcia czy działa coś takiego w Libanie, czy nie. Okazało się, że na krótkie dystanse (choć i kraj nie jest za wielki, więc te dystanse zazwyczaj są krótkie) autostop funkcjonuje i to świetnie. Przy drodze liczne kapliczki, kierowcy czyniący przy nich znak krzyża oraz samochody z przewieszonymi przez środkowe lusterko różańcami – takie widoki towarzyszyły naszej podróży. Dojechaliśmy do Bcharre gdzie jak zwykle pojawił się rutynowy problem pt.: „A gdzie my będziemy dziś spać”. Nasze sokole oczy wypatrzyły jakieś płaskie miejsce – co przy gęstej zabudowie na stromiźnie wcale nie było takie łatwe. Jednak gdy tam zeszliśmy, pojawił się nowy problem. Nasze świetne miejsce z widokiem na dolinę było ogrodzone, a obok stał dom. Dobra, to trzeba pójść to tego domu i zapytać się, czy możemy rozstawić namiot. Do domu drzwi były otwarte, a w salonie starsza pani oglądała telewizję. Pukamy i pukamy, w końcu pani nas zawołała, myśląc zapewne, że to ktoś ze znajomych. Gdy nas zobaczyła jej zdziwienie, ku naszemu zdziwieniu, wcale nie trwało długo, a nasza rozmowa po angielsku wyglądała mniej więcej tak:

- „Dobry wieczór, chcielibyśmy się dowiedzieć czy możemy rozstawić tu namiot” oznajmiamy.

- „Co byście chcieli?” Dopytuje się starsza pani, z widocznym na twarzy grymasem niedosłyszenia naszego pytania.

- „Chcielibyśmy tu spać. Mamy namiot ze sobą – nieśmiało kontynuujemy – czy możemy go tu rozstawić?” Pytamy i pokazujemy na wcześniej upatrzone miejsce.

- „A po co macie spać w namiocie? Ja mam duży dom i wolny pokój. Możecie spać przecież u mnie”.

- „To nie problem?” Patrzymy na siebie i nie wiemy co dalej mówić.

- „A jaki to problem? Przecież jesteście takimi samymi ludźmi jak i ja. Kto wie, może i ja kiedyś będę przejeżdżać przez Wasz kraj i potrzebować miejsca na nocleg”.

Nie śmieliśmy odmówić.

Na trzy dni zamieszkaliśmy w domu Mansour, która przyjęła naszą wizytę jak coś najbardziej naturalnego na świecie. Nie dopytywała się o nasze imiona, o to skąd jesteśmy i co robimy. Obdarzyła nas niesamowitym zaufaniem, którego nigdy wcześniej nie spotkaliśmy oraz wielką swobodą. Mogliśmy u niej po prostu być, zaparzyć herbatę, gdy mieliśmy na to ochotę, zjeść to co ona przygotowała lub przyrządzić coś samemu. W rogu kuchni, przy figurce Maryi stale paliła się świeczka, a w całym mieszkaniu wisiały lub stały obrazki z wizerunkami Świętych. „Czujcie się jak u siebie w domu” i „Witajcie w Libanie” powtarzała Mansour, obdarzając każde z nas wielkim uśmiechem.

Bcharre to mała miejscowość, która służy za bazę wypadową do pobliskich atrakcji. My na pierwszy ogień wybraliśmy jaskinię Qadisha oraz rezerwat cedrów. Jaskinia była zamknięta. Nawet ominięcie pierwszej kraty nie pozwoliło do niej wejść :( . Z kolei sam rezerwat nie jest miejscem, które poraża swoją wielkością. Należy jednak przyznać, że jest ono bardzo sympatyczne i ciekawe, szczególnie gdy człowiek dowiaduje się jak te drzewa są stare, ważne dla historii kraju oraz jak czasochłonne jest ich rozsadzanie. I przecież to jest właśnie symbol Libanu!

Drzewa te to najstarsze okazy cedrów w Libanie, niektóre z nich liczą nawet 1500 lat. Okoliczni mieszkańcy nazywają je przez to „Arz ar-raab” (Boże Cedry). Drzewa które porastały kiedyś szczyty gór Liban, zostały przez wieki wycięte przez Fenicjan, którzy wysyłali je do Egiptu lub Izraela (król Salomon z ich drewna budował świątynię w Jerozolimie). Miejsce, gdzie rosną obecnie cedry, uznane jest za zabytek narodowy, administrowany przez organizację przyrodniczą. Za wstęp nie jest pobierana stała opłata, strażnik pilnujący wejścia prosi natomiast o drobną dotację na rozwój rezerwatu, jej wysokość zależy od możliwości i hojności zwiedzającego.

Kolejnym, a pierwszym górskim, celem w naszej podróży, był Qornet es-Sawda (po angielsku zwany również Black Horn), czyli najwyższy szczyt Libanu – 3088 m n.p.m. Przewodnik opisywał podejście na wierzchołek jako trzygodzinny spacer, co nie do końca jest prawdą. Pierwsze dwie godziny to męczące podejście w upalnym słońcu, ponad 500 metrów w górę, wzdłuż lin wyciągów narciarskich. Powyżej doliny znaleźliśmy się na wysokim płaskowyżu otoczonym górami. Krajobraz wokół nas zasługiwał na nazwę księżycowego, wędrowaliśmy wśród grzbietów porośniętych rzadko rosnącymi, kolczastymi roślinami i trawą. Kilka godzin zajęło nam dotarcie do właściwego szczytu i to tylko dlatego, że w pobliżu górnej stacji wyciągu znaleźliśmy porzuconą przez kogoś mapę okolicy z zaznaczoną drogą na Qornet! Góry dokoła były bliźniaczo podobne, brakowało więc ewidentnych punktów orientacyjnych, daliśmy jednak radę. Zaś ze szczytu nie zeszliśmy, ale z wielką klasą zjechaliśmy na pace terenowej Toyoty. Jak się okazuje najwyższy wierzchołek Libanu i całego Bliskiego Wschodu, jest osiągalny za pomocą czterech kółek (terenowych), co zaoszczędziło nam kilku godzin marszu. Nie będziemy opisywać tutaj całej drogi przez góry. Mamy nadzieję, że już niedługo będziecie mogli poczytać o niej na łamach jednej z zaprzyjaźnionych gazet górskich.

Z Bcharre chcieliśmy przedostać się do Baalbek, na drugą stronę gór. Droga, która tam prowadzi, o tej porze roku ( czyli w grudniu) powinna być już nieprzejezdna, o czym zapewniali miejscowi. Jednak ze względu na brak opadów śniegu cały czas można nią było jeździć – chcieliśmy więc z tego skorzystać, by nie musieć jechać naokoło przez Bejrut. Problem był tylko w częstotliwości przejeżdżających tą drogą samochodów. Zdawało się, że nic, po prostu nic nią już nie jeździ… Ale stwierdziliśmy, że będziemy twardzi i na pewno coś akurat będzie jechało i na pewno będą tam dla nas miejsca :)

Trzeba było jednak wcześniej pożegnać się z Mansour. Wiedzieliśmy, że jest bardzo religijną osobą więc w podziękowaniu za gościnę daliśmy jej taką małą ikonę, która naprawdę przyjechała z Rzymu. Wzięliśmy z Polski trochę różnych upominków, by czasem móc komuś coś ofiarować. Jednak gdy w Warszawie zobaczyłam, że Łukasz pakuję tę ikonę, to muszę przyznać, że naprawdę się zdziwiłam i zastanawiałam komu my ją właściwie damy… Gdybyście widzieli radość Mansour! Tego poranka była też u niej jej znajoma starowinka. Gdy zobaczyła ikonę i dowiedziała się skąd jest, od razu ją ucałowała i z nadzieją zapytała się, czy nie mamy jeszcze jednej… Serce mi się ścisnęło, bo pomyślałam o tych licznych różańcach, które moja ciocia przywoziła z Rzymu, a które święcił jeszcze Jan Paweł II. Ale przecież nie można wszystkiego przewidzieć. Gdy rozmyślaliśmy o przedostaniu się do Baalbek też nie przewidzieliśmy, że będziemy tam o wiele wcześniej, niż planowaliśmy – kuzyn Mansour nas tam po prostu zawiózł. Stwierdził, że przecież nic tą drogą nie jeździ, a okolica Baalbek jest niebezpieczna, więc żeby się o nas nie martwić, to nas tam zawiezie. A gdyby miał czas, to by z nami pojeździł po całym Libanie, ale niestety ma swoje sprawy – oznajmił. Tak oto znaleźliśmy się w Baalbek, w dolinie Bekaa.

Dolina Bekaa to inna rzeczywistość, jakby powrót do północnej Syrii. Wyjechaliśmy z gór Libanu, zamieszkałych przez katolickich maronitów, gdzie kobiety z chustami na głowach zdarzają się jedynie wśród turystek, w miejsce zdominowane przez muzułmanów, w którym kobieta bez nakrycia głowy jest rzadkością. Po raz pierwszy od opuszczenia Hamy usłyszeliśmy tu śpiew muezina. Na noc zatrzymaliśmy się w Hotelu Jupiter (popularne miejsce w znośnej cenie, choć pokoje o tej porze roku zimne), po czym na kilka godzin zniknęliśmy wśród ruin starożytnego Baalbek. A już nazajutrz wracaliśmy przez góry, tym razem w stronę Bejrutu.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (1)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
zula
zula - 2011-02-11 12:41
Wspaniale jest dawać Komuś radość !
 
 
shangrila
Oli i Łukasza podróż wokół Azji
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 179 wpisów179 371 komentarzy371 1073 zdjęcia1073 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
25.09.2010 - 30.01.2013