Pierwszy tydzień na Bliskim Wschodzie za nami. W ciągu tych kilku dni mieliśmy okazję poznać różne oblicza Syrii, te przyjazne i te nieco mniej. Jaki jest ten kraj? Od początku zadajemy sobie to pytanie, a odpowiedź wcale nie jest jednoznaczna.
Na pierwszym miejscu musimy wspomnieć o wielkiej gościnności Syryjczyków. Po opuszczeniu Turcji sądziliśmy, że żaden inny naród nie przebije jej mieszkańców życzliwością dla gości. Szybko okazało się, że Syria jest przynajmniej tak samo niezwykła. Na siedem spędzonych w tym kraju nocy tylko ostatnia zastała nas w hotelu i to tylko dlatego, że po tygodniu spędzonym w czyichś domach chcieliśmy mieć wreszcie nieco swobody i prywatności. Gdyby nie to, także ostatniego wieczoru bez kłopotu znaleźlibyśmy miejsce pod czyimś dachem. W tym kraju odległość dzieląca ludzi jakimś magicznym sposobem znika w ciągu minuty, a osoba, która jeszcze przed chwilą była ci zupełnie obca, zaprasza cię do swojego domu, gości kolacją, przedstawia całą rodzinę i spore grono znajomych, na koniec zaś – zmusza do pozostania na kolejną noc.
Tak było po opuszczeniu Aleppo, gdy po półtorej godziny jazdy mikrobusem znaleźliśmy się w Marrat al Numan. Mapa wskazywała, że w mieście znajduje się hotel, zapytaliśmy więc pierwszego z brzegu mężczyznę gdzie go szukać. Zapytany odparł (po rosyjsku, gdyż angielskim nie władał), że w całym mieście hotelu nie uświadczysz, ale on ma duży dom i chętnie nas ugości. Tak oto trafiliśmy do Omara, lokalnego biznesmena. Omar oddał nam do dyspozycji mieszkanie które, jak to określił, trzymał „dla gości”. Wkrótce poznaliśmy jego żonę, Rosjankę, oraz ich dwoje dzieci. Przez cały kolejny dzień Omar woził nas po „wymarłych miastach” w sąsiedztwie Marrat, wieczorem zaś zawiózł do swoich znajomych.
Gościnność Omara była niezwykła i chwilami wręcz krępująca. Czuliśmy, że musimy się niemal bronić, nasz gospodarz był bowiem gotów spełnić każde nasze życzenie, jakby próbował nam czytać w myślach. Był to ten rodzaj serdeczności, do którego nie jesteśmy absolutnie przyzwyczajeni. W naszej kulturze każdy gospodarz pozostawi swojemu gościowi minimum prywatności, nawet we własnym domu. Tym razem musieliśmy przyjmować wizyty Omara, który wczesnym rankiem lub późnym wieczorem odwiedzał nas, niekiedy w towarzystwie kolegów, próbując rozmawiać lub proponując, że zrobi dla nas zakupy w pobliskim sklepie…
W Syrii na każdym kroku doświadczyć można serdeczności ludzi, choć Europejczykowi może się ona wydawać wprost przesadna. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że sprzedawcy, przechodnie czy kierowcy co chwilę pozdrawiają cię, niekiedy zatrzymując i pytając skąd jesteś i czy podoba ci się w ich kraju? Na ulicy co chwilę słychać „Hello!” lub „Welcome!” – rzecz nie do pomyślenia w Polsce. Najczęściej słychać młodych chłopców, którzy nieporadnym angielskim próbują przyciągnąć naszą uwagę. Chwilami staje się to męczące, niczym niekończąca się litania okrzyków.
Jest to także kraj bardzo przyjazny dla naszych kieszeni. Ceny w Syrii są bardzo niskie, zwłaszcza gdy porówna je się z sąsiednią Turcją. Za pożartego na śniadanie falafela płacimy tu 20 syryjskich funtów (około 1,6 zł), za duży sok – 50 funtów (3 zł), przejechanie 150 kilometrów to wydatek rzędu 100 funtów (7 zł), zaś dwuosobowy pokój, w znanym wśród podróżników „Cairo Hotel” w Hamie – 700 funtów (45 zł). Takie ceny byłyby nie do pomyślenia w żadnym odwiedzonym przez nas kraju.
Gościnni ludzie, śmieszne ceny i mnóstwo pamiątek historycznych do zwiedzania. Miejsce to zdaje się być rajem podróżniczym, skąd więc nasze wątpliwości? Ano stąd, że jest wiele rzeczy które do Syrii głęboko zniechęcają już po pierwszym kontakcie nią.
Pierwszą jest na pewno – sorry, trzeba to napisać – brud. Już w Turcji widać było, że przeciętny mieszkaniec nie ma pojęcia do czego służy kosz na śmieci. Jednak w Syrii ilość śmieci dokoła chwilami odrzuca. W Aleppo główne ulice miasta były chyba co jakiś czas sprzątane, jednak nawet tam rynsztoki pełniły rolę śmietników. Poza miastem jest tylko gorzej – śmieci wszelkiego rodzaju wypełniają przydrożne rowy, nieliczne zagajniki, boczne uliczki osiedli. Gd trafiliśmy do leżącej bardziej na południu Hamy, udaliśmy się na spacer by zobaczyć słynne noria – drewniane koła o średnicy 20 metrów, czerpiące przed wiekami wodę do miejskich akweduktów. Płynąca tam rzeka okazała się być cuchnącym ściekiem, pełnym folii, butelek, kanistrów i Bóg wie czego jeszcze. Kierowcy na drogach wydają się nie znać kosza na śmieci – wielokrotnie widzieliśmy, jak z mijającego nas samochodu wylatuje na pobocze butelka czy papier.
Dolina Orontes w muiescie Hama – zabytkowe noria (wielkie kola czerpiace wode po jednej stronie i plastik w rzece po drugiej.
O ruchu samochodowym wspomnieliśmy przy okazji Aleppo. Na syryjskich drogach obowiązuje jedna, niepisana zasada: pieszy nie ma żadnych praw. Samochód przed którym przechodzisz nie zwolni i prędzej otrzesz się o jego maskę w desperackim odskoku na chodnik, niż zobaczysz jak jego kierowca zwalnia. Tutejszy ruch uliczny mógłby być praktycznym zastosowaniem teorii chaosu.
Esencją Syrii mogłoby być przejście graniczne z Libanem, na północ od Trypolisu. Przypominało ono bułgarskie Kapitan Andrjevo, choć w przeciwieństwie do tamtego panował na nim niemiłosierny ścisk. Na jednopasmowej drodze stały drzwi w drzwi trzy rzędy samochodów, jadące do Libanu. Naprzeciwko próbowały się wepchnąć pojazdy wracające do kraju, jakimś magicznym sposobem znajdujące dla siebie miejsce w tym chaosie. W niewielkim pomieszczeniu siedziało czterech celników, zaś dwudziestu mężczyzn bez kolejki, przepychając się, usiłowało wetknąć im w dłonie jakieś urzędowe świstki. Chwilę później zostaliśmy zmuszeni do wypełnienia tychże świtków, po uprzednim wykupieniu ich za sumę 550 funtów (prawie 40 zł ) od osoby. Pewnie godzinę spędzilibyśmy w tłumie kłębiącym się przed okienkami, gdyby nie pomoc kierowcy naszego busa, który po prostu wsadził je umundurowanemu strażnikowi przed nos. Zapłaciliśmy więc całkiem grubą kasę za opuszczenie kraju, którego południową część zamierzamy jeszcze odwiedzić. Na szczęście, wbrew informacjom jakie znaleźliśmy w sieci, libańskie wizy nie kosztowały nas nic. Do Libanu wjechaliśmy więc za darmo.
Czy coś jeszcze? O sytuacji kobiet w syryjskim społeczeństwie wiemy na razie niewiele i nie byłoby rozsądne wyciąganie wniosków na ten temat jedynie na podstawie sposobu ich ubierania, lub niektórych zwyczajów jakie obserwowaliśmy w odwiedzanych domach, np. separacji kobiet od mężczyzn. Ten temat będziemy starali się jeszcze zgłębić.
Trudno wreszcie zapomnieć o sytuacji politycznej, panującej w tym kraju. Od czasu przegranej wojny z Izraelem w 1963 roku, w Syrii obowiązuje stan wyjątkowy. Nie doświadczyliśmy tego w żaden sposób podczas ostatnich kilku dni, może poza widokiem jadącej przez miasto wojskowej ciężarówki z żołnierzami. Na pierwszy rzut oka może się wydawać że znajdujemy się w spokojnym kraju. Jednak czytając lokalne gazety lub oglądając lokalną telewizję nie dowiemy się, że syryjski rząd blokuje całkowicie wolne media. Nie znajdziemy tam też informacji o działaczach opozycji skazywanych na kilkuletnie wyroki za „osłabianie uczuć patriotycznych” jak nazywana jest tutaj krytyka władz. Nikt nie powie nam w końcu, że zgodnie z syryjskim kodeksem karnym mężczyzna, który zabije kobietę w imię „obrony honoru” swojej rodziny, otrzyma wyrok znacznie łagodniejszy niż za normalne zabójstwo.
O tym, że Wielki Brat ma na nas oko łatwo przekonamy się zasiadając do komputera. Okaże się wówczas, że Facebook i Wikipedia są blokowane przez rząd i kompletnie nieosiągalne. Na każdy zamek da się jednak znaleźć wytrych, a młodzi Syryjczycy używają serwerów proxy i programów oszukujących niedbale skonstruowane zabezpieczenia. Zaś strony, których blokowania w muzułmańskim kraju byliśmy niemal pewni, na przykład Playboy’a, śmigają całkiem szybko. Ot, ironia autokracji…
PS. Lokalne wiadomości pokazują Europę zasypaną śniegiem, domyślamy się więc, że w Polsce zima po raz kolejny zaskakuje właśnie drogowców :) W trosce o Wasze nerwy nie będziemy więc pisać, że u nas 25 stopni, palmy i ciepłe Morze Śródziemne na wyciągnięcie ręki. Pozdrawiamy i ślemy wiele słońca do zimnej Polski!