Geoblog.pl    shangrila    Podróże    Droga do Shangri-la    Kapadocja - skalne domy, podziemne miasta i Kurban Bairam
Zwiń mapę
2010
24
lis

Kapadocja - skalne domy, podziemne miasta i Kurban Bairam

 
Turcja
Turcja, Aksaray
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6240 km
 
Nasz pobyt w Kapadocji trochę trwał. Niespiesznie odwiedzaliśmy różne miejsca, z których każde zostawiło dodatkowe, niesamowite wspomnienia.


Wspomnienie 1-sze: Dolina Ihlary i Kurban Bajram

Na początek pobytu w Kapadocji wybraliśmy Dolinę Ihlary. Skusił nas jej opis jako miejsca mniej uczęszczanego, a wcale nie mniej wartego odwiedzenia od pozostałych atrakcji.

Tak, tylko najpierw trzeba nam było się dostać do tejże Ihlary, czyli w naszym przypadku przejechać z Konyi do Aksaray – drogą przez wielką plamę na mapie, przez kolejne „nigdzie” w naszej podróży. Stając na poboczu, wśród kurzu i śmieci, chcieliśmy napisać na kartonie: „zabierzcie nas stąd”. Zabrano na szczęście dość szybko. Z każdym kilometrem zostawialiśmy za sobą śmietnisko-slumso pustkowia, zbliżając się do słynnej, bajkowej Kapadocji.

Dojechaliśmy do Ihlary, małej miejscowości, z której, między innymi, można zacząć zwiedzanie doliny.

Dolina Ihlary (wstęp: 5 TL ~ 10 zł) to dla mnie zdecydowanie numer jeden kapadockich atrakcji! Sama dolina z płynącą jej dnem rzeką jest przepiękna. Ale to nie tylko natura tu zachwyca. Można tu oglądać wykute w skałach domy oraz kościoły. Te ostatnie zrobiły na mnie zdecydowanie największe wrażenie! W wielu zachowały się jeszcze freski, przedstawiające sceny wielu z nas dobrze znane, np.:Wjazd do Jerozolimy, Ukrzyżowanie czy Sąd Ostateczny. Niestety freski zostały w wielu miejscach muzułmańskim zwyczajem pozbawione twarzy lub zdewastowane licznymi napisami. Ale nawet wśród takich „rytów” można znaleźć ciekawe napisy, bo po grecku i na przykład z XIX wieku. Oczywiście idealnie by było, by żadnych napisów nie było, ale tego już się nie zmieni.

Spacerując doliną szliśmy głównie jej prawą stroną – tą mniej uczęszczaną, a wcale nie mniej atrakcyjną. W pewnym momencie wyszliśmy z doliny do wsi Belisrima. Polecamy ją wszystkim, którzy lubią miejsca z dala od naciąganej turystyki, tam raczej nie usłyszy się żadnego „hello, yes, come!” My przechadzaliśmy się po niej jakby niezauważalni. Panowie przed meczetem najspokojniej w świecie rozmawiali nie zwracając na nas uwagi, inni mężczyźni grali przy stoliku w grę, której nazwy nie poznaliśmy. Prawdę mówiąc to oni byli dla nas większą atrakcją niż my dla nich. Tak więc przez nikogo nie pogonieni wyszliśmy z doliny, weszliśmy do wsi, a potem z powrotem weszliśmy do doliny. To niewątpliwie jedno z tych miejsc, gdzie można „na lewo” wejść do doliny Ihlary. Warunek – z jej północnej strony!

Że do doliny nie można wejść (oficjalnie) o każdej porze to podejrzewaliśmy, ale że wyjść się nie będzie dało, to już się nie spodziewaliśmy. W kraju, w którym nawet miejski park ma swojego całodobowego strażnika, nie sądziliśmy, że z takiej atrakcji turystycznej nie będzie można wyjść. Ostatni kościół, który zwiedzaliśmy tak nas zachwycił, że wychodziliśmy z niego już po zmroku. Dochodzimy do wyjścia, a tam bramki pozamykane, wysokie ogrodzenie dookoła…Ryzykując naprawdę wiele musieliśmy je ominąć przełażąc nad pionową ścianą. Serio, serio, nie było to takie „hop siup”. Jak odkryliśmy jest niepisany zwyczaj (naprawdę nie ma o tym info, bo sprawdzaliśmy), zamykania tego typu atrakcji tuż po zachodzie słońca. Jeżeli więc nie planujecie spędzić nocy w skalnym domku oraz nie macie zacięcia lekko kaskaderskiego, warto o tym pamiętać.

Kolejnym miejscem, do którego niespiesznie zawitaliśmy była wieś Selime, oznaczana jako początek doliny Ihlary. Można tu bezpłatnie połazić po skalnych domach (niestety dość zdewastowane) oraz pooglądać tufowe stożki. Wieczorem, rozkładając namiot po drugiej stronie rzeki słyszeliśmy ciągle wystrzały. „ Pewnie jakiś poligon tu jest” – powiedziała Ola z Rembertowa * i poszliśmy spać. Nad ranem też słychać było te wystrzały, do których dołączyło nieustające szczekanie psów. W zupełnej ignorancji stwierdziliśmy, że chyba jest jakieś święto, bo przecież jest poniedziałek, a dzieciaki nie poszły do szkoły tylko sobie z petard strzelają (wersja poligonu jakoś sama upadła). I co jest z tym psem, że tak ciągle szczeka i szczeka?!

[Uwaga, tu zaczyna się część opisu związana z ubojem zwierząt – czytasz na własną odpowiedzialność! Jak się skończy też poinformujemy.]

Okazało się, że we wsi Selime obudziliśmy się w pierwszy dzień muzułmańskiego Święta Ofiar, czyli Kurban Bajram. Dzień ten upamiętnia opisaną w Starym Testamencie ofiarę Abrahama, któremu Bóg nakazał złożenie w ofierze swojego syna. Muzułmanie wierzą jednak, że to nie starszy syn, Izaak, ale młodszy Izmael, miał zostać poświęcony przez ojca. Bóg wstrzymał wówczas rękę Abrahama, każąc mu złożyć w ofierze barana. Na pamiątkę tamtego wydarzenia, muzułmanie co roku składają w ofierze jedno ze swoich zwierząt.

Jest to jedno z dwóch najważniejszych świąt dla Turków, czyli to mniej więcej tak, jakby do Polski przyjechać na Wielkanoc lub Boże Narodzenie. Tylko, że tu nie zabijają karpia, a składają w ofierze barana, krowę lub inne zwierzę. Na wielu podwórkach leżała zabita krowa, którą opatrywał cała rodzina. Tu skóra zwierzęcia, tam dziecko się przechadza. Zdawało się, że nikogo taki obraz nie szokuje, wręcz przeciwnie. A dlaczego nie było słychać ryku zwierząt? Przecież one przeraźliwie wyją? Widzieliśmy, że zwierzęta miały pozawiązywane oczy i pyski. Podczas gdy część osób kroiła świeżo ubite zwierzę, inne osoby, głównie kobiety, płukały w rzece jego żołądek. Prawdę mówiąc to właśnie ta czynność była dla nas najbardziej odrażająca, szczególnie jak widzieliśmy ilość śmieci w tej rzece. Ale nie nam to oceniać. Gdy tak szliśmy główną drogą, młoda dziewczyna zaprosiła nas do porobienia zdjęć. Na samych zdjęciach się nie skończyło. Weszliśmy na podwórze, gdzie na wielkich foliach odbywało się rodzinne krojenie zwierzęcia. Młode kobiety kroiły obok żołądek (nie wiemy, czy one też go wypłukały w tej rzece). My zostaliśmy poczęstowani czekoladkami, chlebem, pomidorami. W atmosferze rąbania mięsa odbywały się kurtuazyjne rozmowy, skąd jesteśmy, itd. Szybko rozpalono również grilla, na który wrzucono część mięsa (bez żołądka, uff!). Gdy tylko zostało przyrządzone, zostaliśmy nim poczęstowani. Co ciekawe nikt z rodziny go nie jadł – nie, nie, nie, nie myślcie, że na nas je testowali! Wytłumaczono nam, że wszyscy czekają na wspólny posiłek, na który trzeba było przyrządzić trochę więcej mięsa – w końcu były tam 4 głodne rodziny. Nie trwało to długo. A ponieważ na wspólny posiłek też nas zaproszono, to opiszemy jak to wygląda, gdyż jest to na pewno ciekawe i każdego interesuje.

[Już nie piszemy o zabijaniu zwierząt.]

Jedliśmy siedząc na podłodze. Na środku pokoju został położony wielki obrus, a na jego środku wielka taca. Na niej mięso, cebula, papryka i czosnek – wszystko grillowane. Do tego winogrona i chleb. Można używać widelca, ale nie trzeba. Wszystko można zawijać w chleb i zajadać aż się uszy trzęsą! Pyszności! By się nie zaplamić, część wielkiego obrusu kładzie się na kolanach. Ogólnie mężczyźni mieli swoją tacę, kobiety i dzieci swoją, ale zauważyliśmy, że przez naszą obecność porządek został trochę zaburzony. Po posiłku ma miejsce wspólna modlitwa. A po modlitwie zaczyna się rozchodzenie, gdyż jest to czas świąteczny i wielu krewnych trzeba odwiedzić. Czyli bierze się swoje wiadro mięsa i w drogę! My, w tym przypadku na szczęście, nie zostaliśmy obdarowani „na drogę”.



Wspomnienie 2-gie: Göreme i balony

Kolejnym miejscem, które odwiedziliśmy w Kapadocji było turystyczne Göreme. Prawdę mówiąc po naszych doświadczeniach z Pamukkale, obawialiśmy się go. Że znowu będzie tłoczno, że nie będzie można spokojnie przejść, by nie zostać zaczepionym, itp., itd. Na szczęście święto wszystko to odmieniło. Na uliczkach małego Göreme przechadzaliśmy się spokojnie, przez nikogo nie zaczepiani, mijając odświętnie ubrane tureckie rodziny.

Do samej miejscowości dojechaliśmy na wieczór. Wysiedliśmy z samochodu i naszym oczom ukazał się widok niezwykły. Nie tam, że piękna panoramka oświetlonego miasta! To nie zrobiło na nas aż takiego wrażenia jak idące w naszym kierunku trzy osoby z plecakami! Osoby okazały się być z Izraela. Żartujemy! Były z Francji i były bardzo sympatyczne. Razem znaleźliśmy miejsce na nocleg – naprawdę, w okolicach Göreme nie ma z tym problemu! Wszystkim zainteresowanym służymy radą i wskazówkami. Rozbiliśmy się na czyimś polu – ale nie obawiajcie się, było to pole winogron i żadnych plonów nikomu nie niszczyliśmy.

Nad ranem obudził nas dźwięk jakby wielkiego rozpylacza. Chwasty ktoś spryskuje? Pole wypala? Po wyjrzeniu z namiotu ukazał się naszym oczom nie wielki miotacz ognia, a jeden z najpiękniejszych widoków życia. Wokół nas było około 30 wielkich balonów, z których bogaci turyści mogą podziwiać cuda Kapadocji. A my, dzięki świetnej lokalizacji i pobudce o 7 rano, mogliśmy podziwialiśmy ich, tzn. ich środek transportu. Niektóre nawet przelatywały nad nami, ludzie nam machali, a my im i robili nam zdjęcia, a my im


Nasz nocleg „na dziko” był w okolicy tzw. Doliny Miłości – nie omieszkaliśmy więc się przyjrzeć jej ciekawym formacjom skalnym, od których dolina wzięła zapewne swą nazwę. A nie są to skalne serduszka, nie, nie, nie! To takie wielkie, no, hmm, no takie tam. Widok niesamowity! Polecamy!



Wspomnienie 3-cie: Podziemne miasto i kebab do namiotu raz

Kapadocja atrakcji oferuje wiele. Aż trudno się na coś zdecydować. Padło na Derinkuyu czyli schodzimy do podziemia. Odwiedziliśmy podziemne miasto. I tu niestety nasze (Oli i Łukasza) zdania są podzielone. Ola uważa, że nie warto (Olu, Ty ignorantko!), Łukasz że warto. Wstęp 15TL (około 30 zł). Być może pejoratywna opinia o obiekcie wynika z faktu, że dwójka naszych bohaterów oglądała go w niedzielę, która była dodatkowo ostatnim dniem bardzo długich świąt (Ogólnie Kurban Bajram trwał 4 dni, od poniedziałku, jednak kto mógł wziął wolne i miał 9 dni wypoczynku). W związku z tym spokój kontemplacji zwiedzania został zaburzony nie tylko wycieczkami, ale i licznymi grupami rodzin z dziećmi.

Deriknuyu to jedno z podziemnych miast w okolicy – tutejsi mieszkańcy, nękani licznymi wojnami jakie przewinęły się przez Turcję, wykuli w miękkich skałach wielkie kompleksy jaskiń i korytarzy, głębokie na 50 metrów i chronili się tam w czasie najazdów obcych wojsk. Długich opisów nie będzie, po prostu zdjęcia.

Po wizycie w podziemnym mieście zaczęło się kolejne zmaganie z kwestią spania. Ciekawsze dla nas są mniejsze drogi i mniejsze miejscowości, wybór padł więc na trasę z Derinkuyu do Yeşilhisar. Udało nam się dojechać jedynie do Tilköy. Grzecznie rozstawiliśmy nasz namiot, zjedliśmy prawdziwą turecką zupę z proszku, wskoczyliśmy w śpiwory. Wtem nasz spokój został zakłócony przez dźwięk motorów, samochodów. Chłopaki przejechali, a przyjechali wcale nie po to, by kontemplować gwiazdy… Na szczęście byliśmy w Turcji. Zostaliśmy więc radośnie przywitani. Młodzi mężczyźni oznajmili, że przyjechali trochę się napić i zapytali, czy nie będzie nam to przeszkadzało. Po około dwóch godzinach przynieśli nam do namiotu po kebabie i coli. I jak tu nie kochać tego kraju?


* Rembertów – jedna z wojskowych dzielnic Warszawy
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (1)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
Olena
Olena - 2015-05-20 20:12
Dziękuję za piękną opowieść. Właśnie jutro jadę zwiedzać Kapadocję i będę leciała balonem (choć nie jestem taka bogata:)
 
 
shangrila
Oli i Łukasza podróż wokół Azji
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 179 wpisów179 371 komentarzy371 1073 zdjęcia1073 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
25.09.2010 - 30.01.2013