Wylądowaliśmy więc w Banaz, gdzie u Alişa i jego gościnnej rodziny spędzamy dwie noce. Po przyjeździe z północnej Turcji i pokonaniu stopem kilkuset kilometrów wyżyn tureckiej Anatolii, zostaliśmy przyjęci w ich domu. Od razu poznaliśmy jego rodzinę – żonę, jej mamę i dwie córki (Nuray i Nilay). Aby obejrzeć gości z zagranicy zjawia się także ojciec gospodyni, mieszkający w tym samym domu. I po raz kolejny przekonujemy się, jak ważne są więzi rodzinne w Turcji. Rodzice naszego kierowcy mieszkali w tym samym domu, piętro niżej. Rodzinne spotkania były więc normą, także teraz, gdy zjawili się nieoczekiwani goście. Dostrzegliśmy też, że także Aliş podtrzymuje typowy dla Turcji szacunek dla starszych. Gdy zjawiła się jego sędziwa mama, przywitał ją w szczególny sposób: najpierw całując wierzch jej dłoni ustami, potem zaś dotykając tego miejsca czołem. Takie powitanie odbywało się na naszych oczach już kilkukrotnie, przy różnych okazjach, i to także między mężczyznami, na przykład dziadkiem i wnukiem.
Aliş zdradził nam, że wrócił do domu po 26 dniach jazdy wokół Turcji i zostaje tu na zaledwie 4 doby. Rozmowa przy kolacji okazała się trudna, gdyż tylko on i jego starsza córeczka, Nuray, znali kilka angielskich słów. Wspomagaliśmy się więc mową gestów i podręcznym słownikiem angielsko – tureckim.
Dla tureckiej rodziny goście są świętem, zaś gościnność wydaje się być wpisana w filozofię tego narodu. Gdyby z taką samą radością, z jaką witano nas, przyjmowało się gości w każdym polskim domu! Osoba przybywająca z podróży, po zaproszeniu zawsze może liczyć na ciepły posiłek, często także nocleg. W Banaz od razu dostaliśmy osobny pokój. Kolacja jest okazją do zadawania dziesiątków pytań. Turystyka i podróżowanie z plecakiem w Turcji nie istnieją – osoba z plecakiem jaką zobaczycie w tym kraju niemal na 100% będzie obcokrajowcem (nas raz wzięto za Żydów – „Gdy Was zobaczyłem” - powiedział do nas jeden mężczyzna - „od razu pomyślałem, że jesteście z Izraela, bo u nas to głównie oni jeżdżą z plecakami”). Taki sposób życia był dla naszych gospodarzy nowością, od razu musieliśmy zaspokoić ich ciekawość co do tego jak długo jesteśmy w drodze, co widzieliśmy, dokąd zmierzamy, ale także: czy jesteśmy małżeństwem, a jeśli nie to czy i kiedy będziemy, czy mamy dzieci, co robią nasi rodzice i co myślą o naszej podróży, skąd mamy na to pieniądze, gdzie pracujemy i tak dalej. Większość z tych pytań ma charakter osobisty, nauczyliśmy się jednak, że tu są normą. Trzeba pamiętać, że dla przeciętnego Turka odpowiedzi na te pytania są wyznacznikiem sposobu ı filozofii życia. Za ich pomocą nasi rozmówcy – gospodarze u których mieszkamy czy wiozący nas kierowcy – mogą zrozumieć ludzi z Europy używając znanych sobie kryteriów.
Gość, jeśli odwzajemni się serdecznością (staraliśmy się, choć przy naszej znajomości tureckiego jest to bardzo trudne!) zaczyna być traktowany jako „swój” niemal ktoś bliski. Młodsza z córek Alişa, Nilay, zaczęła mówić do Oli „abla”, co oznacza „starszą siostrę”.
Po nocy spędzonej u nich udaliśmy się do Pamukkale. Nasi gospodarze wymogli na nas przedtem obietnicę, że wrócimy do nich po odwiedzeniu tego miejsca, co oczywiście zrobiliśmy. Już po dwóch dniach Aliş odbierał nas z rąk kierowcy, którego zatrzymaliśmy ponad sto kilometrów wcześniej i który nadłożył szmat drogi by nas dostarczyć do Banaz. Po kolejnym spędzonym tam wieczorze, dowiedzieliśmy się, że nazajutrz jesteśmy zaproszeni do szkoły, w której uczy się Nuray. Przez chwilę przeraziła nas wizja stanięcia przed tłumem ciekawskich dzieci i opowiadania o swojej podróży oraz dlaczego zawitaliśmy do ich miasta. Na szczęście wszystko poszło gładko.
Szkoła w Banaz okazała się niewielkim, bardzo kolorowym budynkiem, z niewielkimi klasami. Przed wejściem trafiliśmy na rodzaj apelu, który tego dnia zainaugurował zajęcia. Stanęliśmy przed grupą około trzydziestu tureckich dzieci, które wlepiały w nas oczy niczym w obraz. Nie bardzo wiedzieliśmy jak potoczą się sprawy, na szczęście wspomogła nas nauczycielka angielskiego. Z jej pomocą mogliśmy odpowiedzieć na kilkanaście prostych pytań jakie zadali nam uczniowie: ile mamy lat, skąd jedziemy i gdzie byliśmy. Chwilę rozmawialiśmy z nauczycielami, którzy pytali nas o wrażenia z pobytu w ich kraju oraz zadawali pytania typu: gdzie są ładniejsze i lepsze szkoły, w Polsce czy w Turcji? W pewnej chwili rozmowa zaczęła zahaczać o politykę, padło bowiem pytanie „czy Turcja powinna wejść do Unii Europejskiej?”. Wiedzieliśmy, że całe grono pedagogiczne oczekuje od nas odpowiedzi twierdzącej. A na zakończenie naszej wizyty, cóż… wylądowaliśmy na dywaniku u dyrektora szkoły. Tu konwersację prowadzili rodzice Nuray, my raczej kiwaliśmy głowami nie rozumiejąc ani słowa z tego, co o nas mówią. Taki los inostrańców…
Opuściliśmy Banaz pełni, po raz kolejny, ciepłych wspomnień o tureckiej gościnności. Ola stała się bogatsza o wełniane kapcie, zrobione przez mamę gospodyni oraz turecką chustę. Ale bez obaw, to nakrycie głowy noszą tutaj tylko co bardziej religijne i tradycyjne kobiety, więc nie musi jej jeszcze nosić na co dzień