Geoblog.pl    shangrila    Podróże    Droga do Shangri-la    Z gościną w Gebze
Zwiń mapę
2010
11
lis

Z gościną w Gebze

 
Turcja
Turcja, Gebze
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 5097 km
 
Opuszczenie Istambułu okazało się niełatwe. Ponad dwie godziny zajął nam dojazd z peryferii do centrum i kupno gazu do maszynki, trzy godziny minęły nim opuściliśmy miasto na dobre. Opuściwszy naszą kwaterę około południa wylądowaliśmy w zupełnych ciemnościach w mieście Gebze, zaledwie czterdzieści kilometrów dalej. Było ciemno, plecaki ciążyły niemiłosiernie, my zaś wyszliśmy z busa na pobocze drogi ekspresowej nie wiedząc kompletnie co dalej. Wokół nas – nieprzyjazne blokowiska. Wyglądało na to, że utknęliśmy na dobre.

Jeśli nie wiadomo w którą stronę iść, najlepiej ruszyć przed siebie. Decyzja – łapiemy stopa na wschód, w stronę odległego o trzydzieści kilometrów Izmitu. Ciemność była już całkowita, ale stanęliśmy na poboczu, obok stacji benzynowej, trzymając kartkę z nazwą miasta. Staliśmy dosłownie pod latarnią, mając nadzieję, że dostrzeże nas któryś z jadących tam kierowców. Dość szybko wzbudziliśmy zainteresowanie nie ich, ale pracowników stacji benzynowej. Przyglądali się nam i naszej kartce, aż jeden z nich, młody chłopak o przesympatycznej twarzy, zaprosił nas do siebie. „Czaj, czaj” – powtarzał. Gdy daliśmy mu do zrozumienia, że nie mamy pieniędzy, machnął tylko ręką. Weszliśmy do dyspozytorni w budynku stacji, on zaś posadził nas na krzesłach i zaczął parzyć herbatę. „Jeść?” zapytał na migi chłopak i zadecydował za nas, że będziemy jeść. Na całe szczęście, bo byliśmy już bardzo głodni, ale zgrywaliśmy twardzieli. Po jednej chwili dostaliśmy więc pyszną, gorącą herbatę, obowiązkowo w tych małych, wyprofilowanych szklaneczkach, po kolejnej raczyliśmy się ofiarowanymi nam lahmacunami – tzw. turecką pizzą. Zaczęły padać sakramentalne pytania „skąd?”, „dokąd?”, „a czemu nie autobusem?”, na które częściowo tylko potrafiliśmy odpowiedzieć, łamiąc kilka tureckich słów. Najedzeni i napici, postanowiliśmy ruszyć dalej. Uznaliśmy, że najlepszy kierunek to droga na Ankarę, która powinna wyprowadzić nas na wschodnie przedmieścia Gebze, gdzie być może znaleźlibyśmy miejsce na nocleg. Nie marzyliśmy o hotelu, zależało nam tylko na kawałku trawnika pod namiot z dala od szosy. Problem był tylko taki, że miasto zdawało się nie kończyć, a od głównej drogi odchodziły coraz to nowe zjazdy i wszędzie było pewno jakiś fabryk. No nie, w ten sposób to nigdzie nie znajdziemy miejsca pod namiot! Jedyne „krzaki” były po drugiej stronie ruchliwej drogi, na terenie należącym do żandarmerii. Przeszliśmy, ale zasieki, worki z piaskiem i chłopcy z karabinami sprawiły, że nawet nie zapytaliśmy się o możliwość noclegu. No dobra, wchodzimy w głąb osiedla, może ono w końcu się skończy. Błądzimy jak „Jeżyk we mgle”. Zabudowania nie wydają się kończyć, a jeszcze dodatkowo ten płot żandarmerii. W pewnej chwili Ola stwierdziła: „Usiądźmy na chwilę, może rozwiązanie przyjdzie samo”. I przyszło, w formie jakiej nawet się nie spodziewaliśmy. Usiedliśmy pod jednym z bloków (bloczków raczej, jedna klatka, trzy piętra, nic z wielkiej płyty) i w pewnym momencie, zza rogu, wyszedł starszy pan i wszedł do czegoś, co wyglądało jak opuszczone pomieszczenie gospodarcze. Kątem oka zauważyliśmy kawałek podłogi. O, to byłoby świetne miejsce! Gdy starszy pan wychodził, na migi pokazaliśmy mu miejsce, że chcemy spać, że mamy karimaty… Tylko za nic nie idzie się dogadać. Pan ma przesympatyczny wyraz twarzy, śmiejące się oczy, ale ciągle coś mówi, rozkłada ręce, a my nic nie rozumiemy. Wydawało nam się, że po prostu musimy pójść. I wtedy nastąpił błyskawiczny ciąg zdarzeń, wyglądający mniej więcej tak: zza tego samego rogu wyjeżdża samochodem młoda kobieta, rozmawia przez telefon, rozmawia ze starszym panem, przychodzi kilkunastoletni chłopak, po chwili jeszcze jeden młody człowiek i w końcu lądujemy w domu tureckiej rodziny, dostajemy jeść, pić, pokój do spania i pościelone łóżka.

Tym oto sposobem znaleźliśmy gościnę w domu Salihy i Işıka, małżeństwa zamieszkującego jedno z mieszkań w niewielkim bloku, pod którym tego wieczoru usiedliśmy. Gdy, nieco skrępowani, weszliśmy w ich progi, przywitała nas gromadka ludzi. Był wśród nich brat naszego gospodarza, Mustafa, ich siostrzeńcy, sąsiedzi – w sumie prawie dziesięć osób, skupionych w saloniku i oglądających wieczorną telewizję. Nasz turecki po raz kolejny okazał się niewystarczający, na szczęście wspomógł nas Aykut, siostrzeniec Salihy i Işıka mówiący odrobinę po angielsku oraz komputer, a właściwie serwis tłumaczący firmy Google.

Tego wieczoru spędziliśmy kilka godzin na rozmowach i przy wspaniałej kolacji. Nasza gospodyni okazała się nie tylko gościnną osobą, ale również wspaniałą kucharką. Po kilku dniach oszczędzania na jedzeniu w drogim Istambule zostaliśmy poczęstowani królewskim posiłkiem. Żeby tylko jednym! Szybko okazało się, że cała rodzina za honor poczytuje sobie goszczenie nas przez cały weekend. Nie wypadało odmówić – zostaliśmy także na drugą noc.

Nazajutrz krótki wypad do centrum miasta z Salihą i Aykutem. Na początek wizyta w lokalnej cukierni i poczęstunek tureckimi słodyczami, później zaś wizyta w lokalnym centrum handlowym. Mówiąc szczerze, czuliśmy się jak ubodzy krewni w odwiedzinach u rodziny z miasta. 200-tysięczne Gebze posiada centrum handlowe jakiego trudno szukać w naszej rodzinnej Warszawie. Wybór sklepów oszałamia. Ich ceny zresztą też… A przed wjazdem do centrum każdy samochód ma sprawdzany bagażnik, a każda osoba musi przejść przez wykrywacz metalu.

Wieczorem czekała nas jeszcze większa uczta, ponownie w towarzystwie rodziny. Okazało się, że starszy pan którego spotkaliśmy owego wieczoru jest ojcem (baba) Salihy, zaś cały dom w jakim gościliśmy, składający się z sześciu lub ośmiu mieszkań, jest zamieszkały przez tą samą rodzinę: braci, siostry, rodziców, siostrzeńców i kogo tam jeszcze. Każdy z mieszkańców bez skrępowania mógł odwiedzić swoich krewnych w każdej chwili, porozmawiać i napić się herbaty.

Spędziliśmy u nich w sumie dwa dni, podglądając ich niesamowicie rodzinne życie oraz kosztując wspaniałego tureckiego jedzenia. Na pożegnanie dostaliśmy jeszcze wielką torbę jedzenia. To musi być ta słynna, turecka gościnność, którą zabijają wielkie miasta i turystyczne kurorty. Już teraz wiemy, że jest nam czego zazdrościć.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (2)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
zula
zula - 2011-02-10 16:54
Cudowni są ludzie !!!...
 
Ela z Mazur
Ela z Mazur - 2020-07-05 10:35
Ależ piękne opowiadanie, i piękna przygoda. A ludzie okazali się tacy gościnni i wspaniali. Marzę również o odwiedzeniu Turcji, a dokładnie Gebze. Niestety bariera językowa. Mam nadzieję, ze wróciliście tam jeszcze nie jeden raz. Pozdrawiam
 
 
shangrila
Oli i Łukasza podróż wokół Azji
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 179 wpisów179 371 komentarzy371 1073 zdjęcia1073 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
25.09.2010 - 30.01.2013