Geoblog.pl    shangrila    Podróże    Droga do Shangri-la    Istambuł
Zwiń mapę
2010
09
lis

Istambuł

 
Turcja
Turcja, Istambul
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 5051 km
 
Od czterech dni jesteśmy w Istambule i już wiemy, że to zbyt mało by choćby pobieżnie poznać to miasto. Możemy co najwyżej, w tak krótkim czasie, poczuć przelotnie jego atmosferę, rzucić okiem na życie mieszkańców, zajrzeć w kilka zakątków. I to wszystko. Kilka dni to czas wystarczający by poznać mniej więcej jedną milionową tego miasta. Nie sposób w tak krótkim czasie opisać tak wielkiego i złożonego miejsca.

Jaki jednak jest Istambuł, miasto na pograniczu kontynentów? Wyobraźcie sobie miasto w którym:

- powierzchnia jest 5-6 razy większa niż największego miasta Polski, a liczba mieszkańców wynosi około 12 milionów,

- dojazd z przedmieść do centrum zajmuje 1,5 godziny i to tylko dlatego, że nie ma dużych korków, a kierowca Waszego autobusu pruje dwukrotnie szybciej niż w polskim mieście,

- w ruchu drogowym priorytet ma samochód, a przejścia dla pieszych, światła, linie przerywane i podwójne są jedynie niezobowiązującymi sugestiami, których absolutnie nie trzeba przestrzegać,

- klaksony samochodowe są powszechnym i uniwersalnym sposobem porozumiewania się na drodze, przy czym ten sam dźwięk wyraża złość, zniecierpliwienie lub pozdrowienie, zależnie od kontekstu,

- kierowca trąbi na ciebie wrzeszcząc „to jest Turcja!” gdy wszedłeś mu pod koła,

- obcy człowiek pomaga znaleźć drogę, a jeśli sam nie wie, wypytuje wszystkich dokoła aby tylko ci pomóc, przy czym może to być także wspomniany kierowca,

- przystanki autobusowe, poza pętlami, nie posiadają rozkładów jazdy i nie wiadomo jaki autobus się tam zatrzymuje,

- kierowca autobusu otwiera drzwi podczas jazdy, 20 metrów przed przystankiem (aby umożliwić pasażerom opuszczenie pojazdu jeszcze w trakcie ruchu) i zamyka nawet 20 za nim (albo w ogóle, bo przecież kolejny już niedaleko),

- kilka razy dziennie gwar ulicy przerywa zawodzący śpiew z pobliskiego meczetu; po chwili włączają się głosy z sąsiednich świątyń i w tym samym momencie słyszysz głos np. czterech muezinów wzywających ludzi na modlitwę,

- na kilkadziesiąt kościołów przypada około 2500 meczetów, jednak większość muzułmanów w tym mieście jest niepraktykujących,

- na ulicy przed wami idą obok siebie: dziewczyna w sukience tak krótkiej, że nawet w Polsce uchodziłaby za prowokującą, obok niej kobieta w czarnym czadorze, obie zaś są sąsiadkami,

- w centralnej dzielnicy Turcy są mniejszością (przynajmniej w dzień),

- chociaż nie mieszkasz w Amsterdamie ani Wenecji, często łatwiej Ci dopłynąć do domu promem niż dojechać autobusem,

- mieszkasz w Europie i pracujesz w Azji lub na odwrót

Ta lista nie wyczerpuje ciekawostek i paradoksów Istambułu, ale nie podejmujemy się opisywania tego miejsca. Kilka dni pobytu tutaj pokazało, że na jego posmakowanie trzeba mieć naprawdę sporo czasu. Istambuł jest miastem wielkim, głośnym, ruchliwym, wielokulturowym i kolorowym. Warto pomału zagłębiać się w niego, poznawać miejsca nie tylko te opisywane w przewodnikach, zagubić się w wąskich uliczkach, podglądać ludzi i zaprzyjaźniać się z nimi. Dopiero pod koniec naszego pobytu tutaj udało nam się odnaleźć miejsca, do których rzadko zaglądają przybysze.

Dotarliśmy tutaj wieczorem, wprost do turystycznej dzielnicy Sultanahmet. To miejsce w którym znajduje się większość najważniejszych zabytków i najtańsze noclegi. Po wyjściu z tramwaju wyrosła przed nami wielka kopuła z minaretami. „Hagia Sopia!” – pokazujemy sobie palcami. Po chwili okazało się, że patrzymy na Błękitny Meczet, ale potem było już tylko lepiej. Noclegu szukaliśmy mniej niż pół godziny. Po obejściu czterech hosteli odkryliśmy miejsce zwane „Best Island Hostel”. Noc w wieloosobowym pokoju za 7,5 euro od osoby była najtańszą opcją jaką znaleźliśmy, w dodatku ze skromnym śniadaniem i darmowym WiFi w cenie. Standard przyzwoity, jeśli ktoś szuka taniego noclegu w tym mieście – polecamy. Widoki z okien darmowe – jeden na Morze Marmara, drugi na oświetloną w nocy Hagia Sophię.

Rano dołączyliśmy do tłumu czekającego na wejście do świątyni. Hagia Sophia (Mądrość Boża) okazała się kosztowna. Za wejściówkę płaci się 20 lirów (40 złotych) plus drugie tyle jeśli chce się wnieść statyw, gdyż tureckie instytucje kultury traktują jego posiadacza jako profesjonalnego fotografa i każą słono za niego dopłacać. Samo fotografowanie we wnętrzu świątyni wymaga anielskiej cierpliwości i wiele czasu, gdyż nieprzerwanie napływający do wnętrza tłum wciska się w najmniej odpowiednie miejsca. Na pytanie „czy warto?” trudno odpowiedzieć. Najbardziej znany zabytek Istambułu nie rzuca na kolana kolorami, kunsztem, detalami; ot – jeszcze jedna ładna, dobrze zakonserwowana pamiątka. Jeśli ktoś jest, jak my, miłośnikiem sztuki wschodniego chrześcijaństwa, powinien tam koniecznie zajrzeć dla bezpośredniego obcowania z ponad tysiącletnimi, słynnymi mozaikami. Ale jeśli szukacie czegoś porywającego – można sobie darować. Szczerze. Po wyjściu stamtąd nie wiedzieliśmy czy dobrze wydaliśmy 40 lirów.

Podobnie jest z pobliskim Błękitnym Meczetem (Sultanahmet Kamii), choć tam wstęp jest już za darmo. Trzeba jednak przestrzegać godzin w których odbywają się modły i uszanować skupienie tych, którzy przychodząc tam, szukają chwili sam na sam ze Stwórcą. W trakcie oczekiwania w długiej kolejce do wejścia, zaskoczyła nas odbywająca się na dziedzińcu obok ceremonia. Zgromadzeni modlili się, niektóre kobiety płakały. Gdy zastanawialiśmy się nad przyczyną ich wzruszenia zobaczyliśmy nagle stojącą niedaleko trumnę. Na oczach setek turystów odbywał się pogrzeb, a wokół trzaskały migawki aparatów. W ogóle cały czas zastanawialiśmy się, jak miejscowi muzułmanie mogą modlić się, mając setki osób fotografujące i rozmawiające cały czas za ich plecami. Przed wejściem do świątyni ustawiono tablicę ze wskazówkami jak zachować się w środku, ale straż miała i tak sporo pracy, wyławiając mężczyzn ubranych w szorty lub panie w bluzkach na ramiączkach. Osoby takie otrzymywały specjalne chusty do osłonięcia odkrytych części ciała.

Jadąc do Istambułu na pewno przeczytacie o miejscu zwanym „Grand Bazar” – Wielkim Bazarem. Zaręczamy – nie warto, omijajcie szerokim łukiem. Nie ma tam nic z tradycyjnego, krytego bazaru jaki kiedyś tam pewnie istniał. Obecnie jest to galeria handlowa ze sklepami światowych marek pełnymi tej samej tandety co w Warszawie, Londynie czy Kaliszu. Uciekliśmy stamtąd bocznym wejściem po przejściu zaledwie 50 metrów. Do dawnego pałacu sułtanów Topkapi nawet nie zajrzeliśmy, szkoda nam było pieniędzy.

Jeśli jednak nie Hagia Sophia, Błękitny Meczet, to co? Przede wszystkim warto omijać oklepane atrakcje i ulice pełne horrendalnie drogich knajp. Jeśli szukacie czegoś wyjątkowego zapuśćcie się poza dzielnice turystyczne, z dala od miejsc opisywanych w przewodnikach. A gdy czasu macie mało, podajemy gotowy przepis na wycieczkę. Spod meczetu Sulejmana Wspaniałego (w tym roku był zamknięty i zastawiony wewnątrz lasem rusztowań) zejdźcie na wschód. Traficie na biedniejsze dzielnice, z zabudową może niezbyt urodziwą, ale oryginalną, z biegającymi kurami a nawet pasącą się kozą. Znajdziecie tam, tak jak my, tanie knajpki, gdzie pysznego dönera (mięso przełożone cebulą i ostrą papryką) lub zupę zjecie już za półtora lira, zamiast za cztery, jak w centrum. Ostry obiad popijcie pysznym sokiem z granatu, który od tamtego dnia zaczęliśmy ubóstwiać (duża szklanka za 1,5 lira, w centrum za taką ilość około 3 razy więcej). Zajrzyjcie też do rzadziej odwiedzanego ale dla nas najpiękniejszego jaki widzieliśmy – Nowego Meczetu. A gdy zapadnie zmrok, zejdźcie w rejon mostu Galata, do Bazaru Egipskiego (zwanego też Korzennym), który, choć odwiedzany przez przyjezdnych, zachował klimat prawdziwego wschodniego targowiska, z olbrzymią mieszanką kolorów, zapachów i dźwięków. Możecie tam spróbować tureckich pyszności, kupić jakiś drobiazg (od małego breloczka po wielki serwis do herbaty), spróbować tutejszych owoców. Jeśli cena tureckiej baklavy zbije Was z nóg nie zrażajcie się, ale poszukajcie obwoźnego sprzedawcy słodyczy, oferującego przysmak zwany halka. Jest to rodzaj niewielkiego precla, wprost ociekającego słodyczą. Na jeden raz można zjeść najwyżej dwa, potem ma się dość na długi czas.

Dwa dni naszego pobytu w Istambule spędziliśmy w hostelu, kolejne dwa – w północnej dzielnicy miasta, korzystając z gościnności polskich księży prowadzących tu misję katolicką. Odległe części miasta wyglądają inaczej, panuje tam spokój i można podglądać codzienne życie mieszkańców. A jedyne co nam przeszkadzało, to zapach straganów z rybami rozstawionych w sąsiednich uliczkach i oferujących świeży połów wprost z Bosforu. Na ten przysmak nie skusiliśmy się – obydwoje po prostu nie lubimy ryb.

Wiele osób poleca rejs samym Bosforem, który jest podobno świetną, choć drogą atrakcją. Wierzymy na słowo. Jeżeli jednak ktoś, tak jak my, nie na wszystkie rozrywki ma środki, a zależy mu na obejrzeniu wybrzeża, polecamy autobus linii 42T:) Wystarczy wsiąść na placu Taksim, zapłacić 1,75 tl i przez około godzinę jechać wzdłuż brzegu, przyglądając się rybakom, jachtom, mostom od spodu (robią wrażenie!).
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (2)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
geminus
geminus - 2010-11-20 18:26
Macie czego zalowac. Topkapi jest bardzo interesujace a klejnoty tam zgromadzone moga przyprawic o bol glowy. Pozdrawiam i trzymam za Was kciuki.
 
zula
zula - 2011-02-10 16:48
Bardzo ciekawy opis - taka pigułka miasta ...nie byłam a wiem co zobaczyć jak pojadę ...może kiedyś ???, pozdrawiam
 
 
shangrila
Oli i Łukasza podróż wokół Azji
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 179 wpisów179 371 komentarzy371 1073 zdjęcia1073 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
25.09.2010 - 30.01.2013