"...Najważniejsze w życiu to mieć odwagę porwać się na coś, na co nie jesteśmy gotowi. (…) Albo nauczycie się robić rzeczy, o których nawet nie myśleliście, że moglibyście umieć, albo poznacie swoje ograniczenia." (Marissa Mayer, współtwórczyni Google'a)
Natknęłam się na te słowa przypadkiem w jednej z gazet i od razu stwierdziłam, że świetnie pasują do naszej podróży. Bo czy można być tak naprawdę gotowym do tak długiego wyjazdu? Nie da się przecież wszystkiego przewidzieć, zaplanować. Bez końca można czytać relacje, książki, snuć plany. W pewnym momencie stwierdziłam, że najważniejsze to już po prostu wyjechać.
Jednak ostatnie dni przed wyjazdem były chwilami istnym szaleństwem. Komplikacje związane z remontem i wynajmem mieszkania, zdobywaniem wiz i sprzętu, szukanie sponsorów – to wszystko przesuwało wyjazd w czasie i powodowało, że momentami był on raczej mglistym wyobrażeniem niż realnym zamiarem.
Nerwy trzymały nas w napięciu do końca. Na dzień przed wyjazdem Łukasz odkrył brak ciepłej kurtki (przepadła gdzieś bez śladu). Już w dniu wyjazdu, gdzieś o 2 w nocy, okazało się, że nasze bilety do Lwowa również zaginęły. Okazało się, że zostawiłam je w aptece, gdzie kupowałam ostatnie lekarstwa na podróż (dobra jestem, nie?) Na szczęście apteka była czynna od 9 rano i nikt z pracowników biletów nie wyrzucił. Dziękujemy! Potem nerwowe, szybkie dopakowywanie, pożegnania, kanapek na podróż nie było już kiedy zrobić.
I tak to, co planowaliśmy od wielu miesięcy „zmaterializowało się” 23 października na dworcu Warszawa Zachodnia. Z hotdogiem i mega zapiekanką (no bo nie mamy nic na drogę przecież) wsiedliśmy do autobusu relacji Warszawa-Lwów i ruszyliśmy w naszą długą podróż.
Przy tej okazji chcielibyśmy podziękować najlepszemu na świecie komitetowi odprowadzającemu, w składzie Ula, Kuba & Paweł. Jesteście super!