Geoblog.pl    shangrila    Podróże    Droga do Shangri-la    Dolina Fergany
Zwiń mapę
2012
21
wrz

Dolina Fergany

 
Uzbekistan
Uzbekistan, Margilan
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 49398 km
 
Uzbekistan to dokładny środek dawnego Jedwabnego Szlaku. Tędy właśnie kursowały niezliczone karawany podróżujące między Bliskim Wschodem a Chinami i transportujące drogocenną tkaninę. Czy jednak cały jedwab trafiający do Europy pochodził z Państwa Środka? Otóż nie, choć dowiedziałem się o tym dopiero niedawno. Leżące wśród azjatyckich pustyń miasta uzbeckiej doliny Fergany były – i co niezwykłe są nadal – ośrodkami produkcji jedwabiu. Pierwszy przystanek dla zwiedzających Uzbekistan to zazwyczaj Taszkent. Przyjeżdżając od strony Kirgistanu pomyślałem: czemu by nie zajrzeć, choćby pobieżnie, na to co ciekawe w tym regionie?

Nieduża dolina odgrodzona jest od reszty kraju górami. Mówi się, że to między innymi z powodu tej izolacji kontrola rządu jest tu słaba, podobnie jak w kirgiskiej części w rejonie Osz. Fergana ma tez opinię najbardziej konserwatywnego obszaru kraju. Gdy zastanawiałem się czy w ogóle zatrzymywać się tam, uznałem wreszcie „przecież nie może być tam aż tak źle”. I nie pomyliłem się.

Pierwszy przystanek w nowym kraju to Andijon. Sama nazwa miasta jest w Uzbekistanie synonimem tragedii, od czasu gdy w 2005 władze krwawo stłumiły demonstrację w obronie niesprawiedliwie oskarżonych o terroryzm. Przyjeżdżając tu pomyślałem o udaniu się na główny plac miasta, który kilka lat temu spłynął krwią kilkuset osób, zrezygnowałem jednak. Widząc jak dużo milicji obstawia każdy kawałek tego kraju wolałem nie zwracać na siebie uwagi i narażać się na kłopoty już pierwszego dnia. Zamiast tego skierowałem się kawałek na zachód i wieczorem byłem w Margilon. Sporo czasu i wypytywania miejscowych potrzeba było, aby odnaleźć to, o co mi chodziło – fabrykę jedwabiu, produkującą tkaniny metodami takimi jak przed wiekami. W bramie fabryki „Jotgorlik” przywitał mnie Jusuf, miejscowy pracownik, zapraszając kolejnego dnia rano, tłumacząc, że tego dnia trafiłem na święto. Pokręciłem się tego wieczoru po mieście, spędziłem noc w zagajniku za miastem i zjawiłem się zgodnie z umową o ósmej rano.

Jusuf czekał już na miejscu, ale nie spieszył się z oprowadzaniem. Schroniliśmy się przed upałem pod pergolą i rozmawialiśmy, dopóki po ponad godzinie nie zjawiła się jeszcze dwójka turystów. Młody Uzbek przekazał nas swojemu koledze który przeprowadził nas po kolei przez wszystkie budynki fabryki, pokazując kolejne stadia produkcji.

Aby powstał jedwabny szal, potrzebne są liście morwy oraz jaja motyla jedwabnika. Tysiące ludzi trudnią się hodowlą larw, które w krótkim czasie przybierają na wadze i zaczynają przepoczwarzać się w motyle. Owijają się wówczas kokonem wykonanym z cienkiej acz mocnej nici. Po tygodniu, gdy larwa wygląda niczym mały, biały pączek, kokony zanurza się we wrzątku. Larwa ginie, a z jej kokonu odwijana jest nić. To pierwsze stadium jakiego świadkami byliśmy w Margilon: przywiezione do fabryki kokony trafiały do wrzątku. Kobieta siedząca nad kadzią wyławiała kokony, a końcówkę nici podawała na drewniane koło. Kilkanaście kokonów trzymanych w jej dłoni szybko rozwijało się. Druga kobieta wprawiając koło w ruch zwijała cienkie jak włos nici w jedną, mocną nitkę jedwabiu. Z niej właśnie miał powstać materiał.

W sąsiednich budynkach nici rozpina się i naciąga na wielkich stojakach, by nałożyć na nie wzory. W fabryce jaką oglądaliśmy, kolory nadaje się materiałowi od wieków używając barwników roślinnych i mineralnych, utrwalając je sodą i kwarcem. Kolorowe nitki stają się materiałem na tradycyjnych krosnach. Gdy to się stanie należy je wygładzić i wyrób gotowy. Ten krótki opis nie oddaje jednak złożoności całego procesu i czasu jaki pochłania stworzenie najprostszego choćby wyrobu. W Jotgorlik maszyn tkackich nigdy nie wprowadzono, wszystko powstaje tu dzięki zręcznym dłoniom miejscowych kobiet. Najbardziej skomplikowane, duże kilimy, powstają tu całymi miesiącami, w tempie centymetra kwadratowego dziennie!

Ceny w miejscowym sklepie nie są niskie, ale po tym co widzieliśmy trudno mieć o to pretensje. Szkoda, kilka jedwabnych drobiazgów byłoby miła pamiątką dla rodziny. Nieczęsto przecież trafia się okazja kupienia szalu z jedwabiu i sierści wielbłąda. Nie skusiłem się jednak, budżet nie jest z gumy.

Z Margilon złapałem autobus na południe, do miasta Riszton, w pobliże granicy kirgiskiej. Miasto położone jest w sąsiedztwie wielkiego złoża gliny, z którego czerpią miejscowi producenci ceramiki. Za czasów ZSRR nad miastem wznosiły się kominy wielkiej fabryki ceramicznej. Po jej upadku dawni pracownicy i ich rodziny wzięli sprawę w swoje ręce, otwierając setki domowych warsztatów. Najbardziej znanym jest pracownia Rustama Ustanowa, dawnego mistrza piecowego upadłej fabryki. Gdy po krótkich poszukiwaniach, w cholernym upale, znalazłem jego dom, przywitała mnie tabliczka z napisem „Muzeum”. W środku, na stołach i ścianach domu, stały i wisiały prawdziwe cuda, które wyszły spod rąk gospodarza i jego synów. Także tutaj, podobnie jak w Margilon, mogłem obserwować proces powstawania glinianych cudów: od bezkształtnej bryły, która na kole garncarskim przybierała cudownie kształt naczynia, przez etap drobiazgowego malowania wyschniętej gliny, pokrywanie jej szkliwem, aż po wypalanie w potężnym piecu. To co trafia do pieca nie wygląda imponująco, gdyż każde z naczyń pokryte jest szarą powłoką. Dopiero po kilku-kilkunastu godzinach w temperaturze prawie tysiąca stopni, wierzchnia warstwa topi się, zamieniając w szkliwo, spod którego ukazują się kolory. A gdy to się już stanie, na stołach wokół warsztatu pojawiają się cuda takie jak to załączone w galerii zdjęć.:

Po opuszczeniu warsztatu w Riszton, zamierzałem jechać do Taszkentu. Nie udało się jednak, a na drodze stanęła mi uzbecka gościnność.

W barze w centrum miasta zauważyło mnie trzech mężczyzn jedzących obiad. Szybko zaprosili bym przysiadł się do nich, a typowe pytania o to skąd jestem i po co przyjechałem szybko zamieniły się w zaproszenie do domu jednego z nich. Jeden z nich był zastępcą sołtysa we wsi leżącej nieopodal. Nie było wyboru, w takich chwilach się nie odmawia.

Jeszcze w barze gościnni Uzbecy, by uczcić nową znajomość, postawili na stole solidne pół litra. Gdy dotarliśmy do ich wsi, zaczepił nas sprzedawca melonów – krótka pogawędka skończyła się na tym, że przez godzinę siedzieliśmy przy jego straganie, rozpijając dwie kolejne butelki, wódkę zakąszając owocami płukanymi w przydrożnym rowie. Na koniec udaliśmy się do wiejskiej jadłodajni na szaszłyka. Nikt nie wylewał za kołnierz, a ja musiałem dotrzymywać kroku moim gospodarzom. Wódkę w Uzbekistanie podaje się w filiżankach bez uszka, takich jak do herbaty, więc tempo mieliśmy spore. Cały czas wydawało mi się, że panuję nad sobą, aż do chwili wyjścia z ostatniego lokalu. Po przybyciu na miejsce zwaliłem się jak długi na materac stojący przed domem. Umar, mój gospodarz, zaprosił na kolacje kilka osób, ale nie byłem w stanie nawet podnieść się by podać komukolwiek rękę. Ktoś wziął mój aparat i zrobił zdjęcie, jak trzymając się obiema rękami za głowę leżę nieprzytomny na poduszkach, a córka Umara wachluje mnie chustką. Rano obudziłem się leżąc na tarasie, dwóch moich znajomych spało obok. Wszyscy dobrze daliśmy w palnik, ale ja tego wieczoru przebiłem samego siebie. Jak za starych, studenckich czasów… Nazajutrz przy śniadaniu, nie wiedzieć czemu, rzuciłem się na sałatkę z ogórków.

Na tym nie koniec atrakcji. Umar odprowadzał mnie już na przystanek, gdy wyskoczył nam na spotkanie jego kolega, miejscowy rolnik, właściciel wielkiej plantacji. Nie spoczął , dopóki nie zmusił nas, byśmy wraz z nim wsiedli do samochodu i nie odwiedzili pola bawełny, z którego był bardzo dumny. Z ciekawością oglądałem tą roślinę, której uprawa stała się katastrofą dla gospodarki Uzbekistanu i przyczyniła się do zniknięcia Morza Aralskiego. Białe kwiaty przypominające watę pojawiły się już na czubkach łodyg, zbiory miały zacząć się już za miesiąc. Przez wiele lat do pracy przy zbiorach przymusowo wysyłano każdego, także małe dzieci. W ostatnich latach te ostatnie zwolniono z obowiązku, gdyż prezydent Karimow przestraszył się o wizerunek swojego kraju za granicą. cały czas miliony ludzi ruszają co roku w pole, by zrywać to, co moi towarzysze z dumą nazywali „białym złotem”. Ciekawe czy naprawdę w to wierzyli? Niewykluczone, że tak.

Po wizycie na polach bawełny mogłem już jechać. Pękający z dumy właściciel plantacji zawiózł mnie z powrotem do Riszton i wsadził do taksówki jadącej do stolicy. Jeszcze tego wieczoru byłem w Taszkencie.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (8)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (4)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
zula
zula - 2012-09-22 13:06
Bardzo dużo mówi się ostatnio w Polsce o ostrożnym piciu alkoholu ...a tam daleko za górami , lasami poją do upadłego , fotografują i jeszcze karmią ogórkami !. Pewno mają najlepszy trunek na świecie ???...lecz dlaczego ścina z nóg ??? ;)
Malowane jedwabie przepiękne a praca chłopca wzbudza mój zachwyt !! .
 
wnieznane
wnieznane - 2012-09-22 13:29
Naprawdę gościnne okolice, tylko że w alkoholizm można nieco popaść, ale to bardziej jednak korci żeby tam pojechać niż przestrasza :)
 
marianka
marianka - 2012-09-22 23:24
Nie wiem co bardziej mnie zachwyciło - proces wytwarzania jedwabiu czy środkowo-azjatycka gościnność;)?
 
shangrila
shangrila - 2012-09-27 10:55
'Naprawdę gościnne okolice, tylko że w alkoholizm można nieco popaść, ale to bardziej jednak korci żeby tam pojechać niż przestrasza :)'

Korci alkoholizm? Ostroznie, tu czasem jeszcze mozna trafic na metanol. I obejrzec ostatni zachod slonca w zyciu :)
 
 
shangrila
Oli i Łukasza podróż wokół Azji
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 179 wpisów179 371 komentarzy371 1073 zdjęcia1073 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
25.09.2010 - 30.01.2013