„Ruska baba” to nie „ona” i nie „on”. „Ruska baba” to tryb, funkcja. Włącza się tylko czasem lub działa 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, 365 dni w roku. Zagnieżdża się zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn. Choć u tych ostatnich zdaję się, że rzadziej. Nie musi, ale zdaje się, że wpływa na fizyczność, szczególnie kobiet. Te mają tłuste nogi w „iks” osadzone w butach na obcasie. Kolana odsłania spódnica, w którą wpuszczona jest koszula, opinająca fałdy na brzuchu oraz rozchodząca się na ogromnym biuście. Potężną szyję podtrzymują potężne ramiona. A na tej szyi spoczywa głowa z twarzą przyozdobioną karykaturalnym makijażem oraz upstrzonymi włosami.
Liczne obserwacje wskazują, że to właśnie u kobiet o takiej fizjonomii tryb „ruska baba” włącza się najczęściej. Lub i nie włącza, bo działa niczym najlepszy monopolowy: non-stop.
Gdy ta funkcja jest włączona, ona lub on się nie uśmiecha. Na każdego patrzy pogardliwie, usta ściągając w dzióbek, brwi lekko unosząc. Wyraz twarzy jakby mówił: „ty – taki owaki – długo mi jeszcze czas będziesz zabierać?” Bo ona lub on nie pyta, tylko czeka, żeby coś od-powiedzieć. Ale nie od-powie spokojnie, tylko zawarczy, odburknie. O wszystko ma pretensje, wszystko też przeszkadza.
Ruska baba
„Ruska baba” nie musi być rosyjska. Ale bywa i to często.
Ja tego trybu nie rozumiem. Jedyną sytuacją usprawiedliwiającą dla mnie „ruską babę” jest agresywny, pijany człowiek, którego trzeba jakoś przyprowadzić do porządku, obronić się. Ale nie rozumiem włączania tego trybu na co dzień, wobec zwykłych ludzi, w przeciętnych sytuacjach.
Jestem, jaka jestem. Uśmiechu nie szczędzę, mówię: dzień dobry, dziękuję, proszę, przepraszam, do widzenia. Wobec „ruskiej baby” to za dużo. Wystarczy mój delikatny uśmiech i zwykłe „dzień dobry” i widzę jakby panikę po drugiej stronie, chaos niezrozumienia. Ja swoje – uśmiech i spokój. Po drugiej stronie jakoś tryby się nie łączą, a obrysowane za ciemną kredką usta jakby szepczą: „nie wiem co się dzieje”. To co teraz? – zastanawiam się – ja też mam w sobie w TO włączyć, żebyśmy się dogadały?! O, niedoczekanie Twoje, babo” I uśmiecham się jeszcze szczerzej i mówię sobie, że nie dam się. Dziwne to i niezbyt miłe, po tylu miejscach gdzie wszyscy z „bananem” na twarzy chodzą, gdzie bez „banana” rozmowy nie zaczniesz, zobaczyć naprzeciwko siebie takie smutne oblicze.
Na szczęście ja tu tylko przejazdem. Śmieję się więc z tego, bo co mi pozostaje.
P.S. Wiktorze Jerofiejewie, myślę o Tobie dużo. Marshallu Rosenberg, oczko Ci puszczam.