Geoblog.pl    shangrila    Podróże    Droga do Shangri-la    Syberyjska Wielkanoc
Zwiń mapę
2012
11
maj

Syberyjska Wielkanoc

 
Rosja
Rosja, Irkutsk
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 42353 km
 
Od czasu naszego pobytu w Monte Vista rozmawialiśmy kilka razy o pewnym zjawisku. Zaobserwowaliśmy je już kilka razy w trakcie tej podróży. Teoria która je tłumaczy nie da się chyba udowodnić żadną metodą naukową, zjawisko to pozostaje więc na razie w sferze niewyjaśnionego. Po raz pierwszy sformułowała je kiedyś Ola, a da się je streścić w jednym, prostym zdaniu: ludzie pojawiają się, a rzeczy wydarzają w Twoim życiu dokładnie wtedy, gdy jest to potrzebne.

W podróży widać je jeszcze wyraźniej niż w tak zwanym codziennym życiu. Gdybyśmy, któregoś dnia, wyszli na drogę nieco później, nie złapalibyśmy kierowcy, który następnie podwozi nas przez ćwierć tysiąca kilometrów tureckiego Kurdystanu. Udało nam się go złapać akurat w chwili, gdy bardzo chcieliśmy spędzić Boże Narodzenie w Van i to dzięki niemu zdążyliśmy tam dojechać. Nepalska karawana traktorów pojawiła się na drodze dokładnie wtedy, gdy zorientowaliśmy się, że droga przez górską dżunglę pieszo zajmie nam przynajmniej tydzień. Także spotkanie Andy’ego na tajskiej wyspie Koh Phangan miało miejsce wtedy, gdy zastanawialiśmy się co dalej z naszą podróżą – dokładnie wtedy, gdy potrzebna nam była obecność kogoś w rodzaju duchowego doradcy. O tym zjawisku wspominaliśmy podczas jazdy Koleją Transsyberyjską i nie podejrzewaliśmy nawet jak szybko ziści się ono na syberyjskiej ziemi.

Na południowym koniuszku Bajkału spędziliśmy dwie noce. Przeczekiwaliśmy zła pogodę która minęła jak zdmuchnięta akurat wtedy, gdy zdecydowaliśmy że czas ruszać dalej. Wygrzebaliśmy się z namiotu, przeskoczyliśmy nadbrzeżne zaspy i stanęliśmy na drodze. Do Irkucka mieliśmy ponad 250 kilometrów, ale zależało nam tylko na dotarciu do najbliższej stacji elektriczki, „a potem jakoś będziemy się przemieszczać” – myśleliśmy. Zbliżała się prawosławna Wielkanoc i mieliśmy nadzieję, że ktoś jadący do domu podwiezie nas kilka kilometrów, a w okolicy Irkucka uda nam się może zatrzymać u jakiś Polaków, których w tej okolicy jest sporo. Do kolejnej wsi nie było daleko, nie udało nam się jednak nikogo zatrzymać. Czyżby szczęście do rosyjskich kierowców już się nam wyczerpało? Gdy chłód dał nam się we znaki zarzuciliśmy wory na plecy i zaczęliśmy iść. Wychodząc z porannego biwaku godzinę wcześniej lub później doszlibyśmy pewnie pieszo na stację, a tak…

Gdy tak dreptaliśmy radośnie asfaltem minął nas samochód. Kierowca zwolnił i zatrzymał się na poboczu. Wstąpiła w nas nadzieja. Podeszliśmy i odbyła się taka oto rozmowa:

- Podrzucić was?

- A jedziecie może do Myscowej?

- Tak, wskakujcie, podwiozę.

Chwila milczenia i nasze niepewne pytanie:

- A dokąd jedziecie w ogóle?

- Do Irkucka.

- A moglibyśmy z wami do Irkucka?

- Pewnie.

Nie wierząc własnemu szczęściu wrzuciliśmy plecaki do bagażnika i… tak się zaczęło.

Naszym kierowcą był Andriej. Mieszkał w Irkucku, pracował w Ułan Ude i akurat wracał do domu na świąteczny weekend do rodziny. Miał na sobie myśliwską kurtkę i w pierwszej chwili pomyśleliśmy, że wraca z tajgi. Myśliwym nie był, ale o wyprawach do tajgi opowiadał trochę po drodze. Rozmawialiśmy trochę o naszej podróży i pobycie nad Bajkałem. W pewnej chwili zadzwonił telefon, przez chwilę trwała rozmowa (usłyszeliśmy słowo „turisty”), po której Andriej powiedział:

- Chcecie jeść? Zatrzymamy się na rybę. Ale nie przejadajcie się, zapraszam was do siebie.

Zaniemówiliśmy, jak zwykle w takiej chwili. Dokładnie teraz, kiedy planowaliśmy dotrzeć do Irkucka i szukać polskiej wsi, gdzie moglibyśmy spędzić święta? Teraz, kiedy po kilku dniach marznięcia nad lodowatym jeziorem, potrzebowaliśmy kąpieli i ciepłego domu? Czy takie rzeczy są tylko ślepym trafem, przypadkiem? A może Andriej pojawił się na naszej drodze właśnie dlatego, że potrzebowaliśmy kogoś takiego jak on? Dziwne pytania przychodzą do głowy w takich chwilach, ale przecież całą naszą podróż moglibyśmy zawrzeć w takich właśnie pytaniach.

Po drodze, gdzieś nad Sludzianką, Andriej zaparkował obok kilku babuszek sprzedających bajkalski specjał – omula. Ryby wcinaliśmy wprost z gazety, mięso było delikatne i pyszne. Chwilę później rzuciliśmy pożegnalne spojrzenie w stronę Bajkału, a półtorej godzinę później zajechaliśmy przed dom na przedmieściach Irkucka. W domu czekała już żona Andrieja, Natasza i ich trzech synów oraz babcia, seniorka rodu. Z miejsca padło pytanie „jak wam na imię?”.

- Jestem Łukasz.

- A ja Aleksandra.

- Aleksandra? Znaczy Saszka!

Tak więc zostaliśmy Saszką i Łukaszem, a dla albo też „Siaśką” i „Diadią” czyli wujkiem, bo tak zaczął nazywać nas dwuletni Arkasza, najmłodszy z rodziny. Wszyscy od początku traktowali nas, jakbyśmy byli dawno spodziewanymi krewnymi, którzy zjawili się tu na święta. Fascynujące jest, jak napotykani przez nas ludzie potrafią szybko obdarzyć zaufaniem dwójkę obcych, poznanych zaledwie przed chwilą. Włóczęgów, wyglądających nie zawsze najlepiej, w ciuchach nie pierwszej nowości, objuczonych workami, mówiącymi w obcym języku. Widząc nas na drodze wielu ludzi może podchodzić do nas z nieufnością i tak pewnie było z tymi, którzy tego ranka mijali nas na drodze z Ułan Ude. Z miejsca zasiedliśmy do wspólnego stołu, z miejsca dostaliśmy swoje miejsce w domu i wszyscy z miejsca potraktowali nas jak swoich. Szybko okazało się, że nie zostajemy w domu tylko na obiad lub jedną noc, ale na całe święta.

Nazajutrz wypadała Wielka Sobota i Natasza zapyta czy chcielibyśmy pójść z nią i starszymi synami do cerkwi na nocne czuwanie. Byliśmy już kiedyś na prawosławnym nabożeństwie w Polsce, z góry wiedzieliśmy, że wielkanocna msza będzie trwała długo w noc. Kiedy jednak przydarzy się nam ponownie Wielkanoc na Syberii? Nie odmówiliśmy. I nie żałujemy.

Wierni gromadzili się w cerkwi od dziesiątej. Na świecznikach płonęły dziesiątki małych świeczek, na stołach w bocznej nawie leżał pokarm do poświęcenia. Godzinę później usłyszeliśmy śpiew, głęboki, donośny i porywający. Trudno to nawet opisać, ale jeśli wiecie jak brzmi cerkiewny chór, śpiewający wieloma głosami jednocześnie, zrozumiecie to uczucie. Pieśni przerywała co jakiś czas modlitwa księdza, który powtarzał głośno „Christos woskriesie! (Chrystus zmartwychwstał!)”. Punktualnie o północy procesja ze świecami zaczęła okrążać cerkiew. Kolejny raz ksiądz oznajmił „Christos woskriesie!” po czym drzwi do świątyni otworzyły się i weszliśmy do wnętrza. W przedsionku cerkwi rosyjskie babuszki obejmowały się, całowały wzruszone i pozdrawiały tymi samymi słowami: „Christos woskriesie!”. Ponownie rozległy się śpiewy, które trwały niemal nieprzerwanie aż do końca.

Nie każdy miał siłę lub cierpliwość by wytrzymać kilka godzin stania w świątyni. Wierni wchodzili, zapalali świece, żegnali się kilkukrotnie przed wystawionymi po bokach ikonami, inni wychodzili. Tłum zgęstniał krótko przed procesją, a już około pierwszej pojedyncze osoby zaczęły wymykać się do domów. Najtrudniejsze zadanie przypadło tej nocy chórowi, który przez kilka godzin śpiewał bez odpoczynku i służący podczas mszy kozaccy żołnierze w galowych mundurach. Przeżycie było niezwykłe. Wytrzymaliśmy do końca, cztery i pół godziny modlitwy i śpiewów, choć pod koniec trudno już było ustać.

Wiecie co jeszcze było ciekawe tego wieczoru? Obserwowanie tych ważnych, a czasem drobnych różnic między obrzędami „naszymi”, a prawosławnymi. Jak chociażby tej, że w komunii bierze udział każdy, bez względu na wiek. Gdy pod koniec mszy brodaty ksiądz udzielał sakramentu, podchodzili do niego wszyscy, także dzieci i matki z niemowlętami. Tej, że każdy kto przyjął komunię, podchodził do małego stolika, by popić ją łykiem herbaty. Lub tak jak to, że znak krzyża wykonuje się tu trzema złożonymi palcami prawej dłoni, jednak w porządku odwrotnym niż u nas. Albo że obyczaj dotyczący stroju jest w prawosławiu bardzo przestrzegany i spośród setek kobiet każda, bez wyjątku, nosiła chustę na głowie oraz spódnicę bądź dłuższy płaszcz, okrywający ciało. Brzmi znajomo? A to nie Iran, to środkowa Rosja!

W niedzielę spotkaliśmy się na uroczystym śniadaniu. Na stole pisanki i ciasto jak w rodzinnym domu! Stuknąć się jajkami też trzeba było koniecznie! Post się skończył, Andriej nalał każdemu odrobinę wina i można było wznieść toast – „Christos woskriesie!”. A potem był już cały dzień odpoczynku, grillowanie w ogrodzie na tyłach domu i zabawa klockami Lego z chłopcami. Ciężko nam było wyjeżdżać, bo przez kilka dni w Irkucku czuliśmy się jak w Polsce, do której stąd przecież nie tak daleko…


OBEJRZYJ WIELKANOCNY FILM: WWW.vimeo.com/41333450
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (5)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (8)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
zula
zula - 2012-05-12 16:59
Ludzie są wspaniali !!! - to właśnie są dowody ,że można liczyć na człowieka a my czytając dowiadujemy się o dobroci innych .
 
mirka66
mirka66 - 2012-05-12 17:00
Dobrze,ze w czasie tych pieknych swiat czuliscie sie jak w domu,w Polsce.:)
 
shangrila
shangrila - 2012-05-12 17:07
Prawosławne wypadają co prawda później niż nasze, ale tak, czuliśmy się jak u rodziny. Było cudownie!
 
Fidelis
Fidelis - 2012-11-15 14:44
A w katolickich rachunkach sumienia, aktywne uczestnictwo w obrzędach innych wyznań jest kwalifikowane jako grzech ciężki :-(
 
shangrila
shangrila - 2012-11-17 03:46
To akurat nieprawda! Będąc katolikiem można brać udział we mszy, a nawet przystąpić do Komunii w cerkwi. Niekiedy może to być jedyna szansa na spełnienie przykazania "dzień święty święcić" i na pewno nie jest to grzech. Tu znajdziesz szczegółowe wyjaśnienie:

http://www.rozmawiamy.jezuici.pl/rozmawiamy/forum/67/n/4910
 
Fidelis
Fidelis - 2012-11-23 20:59
Przecież bym nie kłamał !!!
Oto odpowiednie passusy z <a href="http://www.sendspace.com/file/ff8014" target="_blank">mszalika</a> i mojej <a href="http://www.sendspace.com/file/rpu2am" target="_blank">I-o-komunijnej książeczki do nabożeństwa</a>.

Nie <a href="http://www.teologia.pl/m_k/prz-04.htm#4b2b" target="_parent">znalazłem żadnego oficjalnego dokumentu</a>, w którym Kościół katolicki zezwalał by, ani tym bardziej zachęcał do uczestnictwa w nabożeństwach prawosławnych (chyba, że w niebezpieczeństwie śmierci).
Jeśli Jezuici twierdzą inaczej, to ktoś tu się, hm..., myli. Albo te książeczki kłamią, albo oni konfabulują.
Ja bym do jezuickich wykładni podchodził z większą dozą nieufności, sądząc po ogólnym poziomie odejścia od katolickiej ortodoksji, jaką ostatnio prezentuje ten zakon.
PS: Nawet Jezuici w przytoczonym linku nie twierdzą, że "a nawet przystąpić do Komunii w cerkwi", a wręcz przeciwnie - Piszą: "Nie zaleca się"!
 
shangrila
shangrila - 2012-11-24 13:56
Dzięki za te uwagi. Zagłębiłem się w temat i rzeczywiście nie jest to zalecane. Dobry tekst ks. Blazy tutaj: http://mateusz.pl/pow/pow_990904.htm . Tylko co z sytuacją w której ktoś przebywa z dala od jakiegokolwiek kościoła katolickiego?

Na szczęście ani Ola, ani ja nie mieliśmy tego zmartwienia, po prostu cieszyliśmy się z nowego doświadczenia, bez roztrząsania strony dogmatycznej :)
 
Fidelis
Fidelis - 2012-11-27 11:52
http://www.thecatholicdirectory.com/directory.cfm?fuseaction=display_site_info
 
 
shangrila
Oli i Łukasza podróż wokół Azji
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 179 wpisów179 371 komentarzy371 1073 zdjęcia1073 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
25.09.2010 - 30.01.2013