Geoblog.pl    shangrila    Podróże    Droga do Shangri-la    Chiang Mai – miasto o mocy 350 watów
Zwiń mapę
2011
07
gru

Chiang Mai – miasto o mocy 350 watów

 
Tajlandia
Tajlandia, Chiang Mai
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 30583 km
 
Granicę laotańsko-tajską (Huay Xai-Chiang Khong) przekraczamy w sobotę. Sobota to jak wiadomo część weekendu, który najmilej byłoby spędzić leżąc w hamaku, a nie siedząc za biurkiem. To chyba jasne. Cóż, jednak „służba nie drużba”… Pracując w sobotę czy w niedzielę laotańscy celnicy bardzo przepracowują się. A ponieważ przepracowywanie się zdaje się nie być wpisane w naturę tego kraju, jakoś trzeba to sobie wynagrodzić. W związku z tym od każdej osoby pragnącej wejść lub wyjść z Laosu pobierana jest opłata w wysokości 1 dolara amerykańskiego lub w jego lekko zawyżonym odpowiedniku w laotańskich kipach lub tajskich bahtach. O tym, że praca posterunku granicznego w weekend jest pracą w nadgodzinach bardzo uprzejmie informuje tabliczka wystawiona przed okienkiem celników. Wieńczy ją słowo „thanks” (dzięki)… Już się nawet nie upominamy o kwitek (choć pokusa była), odbieramy nasze paszporty, nie omieszkując rzucić w stronę urzędniczki szczerego i jakże wyluzowanego „thanks” (a po polsku „dzienks”). Po czym wsiadamy na łódkę, na której nawet nie mamy czasu zadumać się nad potęgą Mekongu, który właśnie przepływamy, ani nad istotą granicy lądowej, bo z resztą to mało nas to w tej chwili obchodzi. Po chwili jesteśmy już w Tajlandii. Szeroki uśmiech, żadnych opłat, pac pieczątka i dwa tygodnie w kraju Tajów dla nas…



Dwa tygodnie… To bardzo mało przecież. Już nam się percepcja zmieniła. Już nie pamiętamy, że tyle to się ma wyczekiwanego urlopu. Już się przyzwyczailiśmy, że na każdy kraj poświęcamy minimum trzy, cztery tygodnie. Co tu robić, gdzie pojechać w tak krótkim czasie!?



Pierwszy postój wypada nam w Chiang Mai. Chiang Mai to drugie po Bankoku miasto Tajlandii. Drugie, choć liczba mieszkańców jest prawie 50 razy niższa od tej z tajskiej stolicy! To nam akurat nie przeszkadza. W Chiang Mai lenimy się do potęgi oraz odpoczywamy, choć tak naprawdę nie wiemy w sumie po czym. W końcu stwierdzamy, że jednak coś by wypadało tutaj pójść i zobaczyć, nawet jeżeli etapy naszego spaceru będą wyznaczać kolejne klimatyzowane sklepy sieciowe „7/11” (“Seven Eleven” – jeszcze bardziej powszechne niż Żabka w Polsce), gdzie będziemy się chłodzić kolejnym zimnym napojem. Jednak nie chce nam się wychodzić i „zwiedzać”, szczególnie że główną atrakcją samego Chiang Mai są buddyjskie świątynie – waty, których jest tu podobno około 350! Ile to już watów wiedzieliśmy… Bo jakbyśmy przyjechali tu na wyczekiwany, jedyny, taki właśnie dwutygodniowy urlop, to pewnie już o szóstej rano byśmy wypruli na miasto zwiedzać. A my to tak: najpierw trzeba wstać (grubo po 7), kupić coś na śniadanie, zjeść, odpocząć. Pójść na obiad, wrócić, odpocząć. „Może byśmy gdzieś poszli?” jedno z nas rzuca po cichu, nieśmiało, tak żeby drugie przypadkiem nie dosłyszało. „To może jutro, dziś jeszcze poodpoczywajmy”. I tak chyba ze dwa dni… Stan ten jednak nie może tu trwać w nieskończoność, szczególnie że miesięcznej wizy nie mamy. Trzeba się ruszyć.



Z bólem serca ;) biorę więc w swe ręce francuski przewodnik po Tajlandii. Francuzi Francuzami – zawsze będą najmądrzejsi oraz najbardziej zdystansowani i krytyczni wobec otaczającego ich świata i ludzi. Ma to jednak swoje dobre strony - nad byle czym nie będą się w superlatywach rozpływać. I oto francuski przewodnik zaznacza, że w samym Chiang Mai, w jego starej części tylko trzy buddyjskie świątynie są najciekawsze z różnych przyczyn. Nie to, że inne nie są ciekawe, ale te trzy są po prostu „naj”. Tylko trzy! Uff! To „pykniemy” je w pół dnia i największą atrakcję miasta zaliczymy. Jeszcze nie wiemy, że trzy buddyjskie świątynie nie oznacza słownie trzy. Trzy nie jest tą liczbą, o którą chodzi… można by pomyśleć: trzy to trzy. Trzy świątynie. Nie jedna, nie dwie, a trzy! Cóż, to niezupełnie tak…



W Chiang Mai buddyjskie waty są praktycznie przy każdej uliczce, za każdym rogiem. Podobno jest ich tu około 350! Od razu stwierdzamy, że wszystkich raczej nie damy rady obejrzeć więc ograniczymy się do tych trzech. Nasze niedzielne zwiedzanie rozpoczynamy od Wat Chiang Man – świątyni pochodzącej z XIII wieku i tym samym najstarszej w mieście.



Buddyjskie świątynie to tak naprawdę nie pojedyncze budynki, a całe kompleksy. Stąd też nasze zwiedzanie od momentu wejścia do pierwszej z nich zaczyna się znacząco wydłużać. Na początku w ogóle nie wiemy, jak po tajskim świecie mamy się poruszać. Zamiast zachwycać się drewnianą fasadą głównej świątyni, wypatrujemy kogoś, kto sprzedaje tu bilety. Bo przyznać należy, że Laos zdołał lekko acz skutecznie wypaczyć nasze myślenie. Skoro tam praktycznie za wszystko trzeba było płacić, a niedługo trzeba będzie pewnie za jeszcze więcej (nawet za własne pierdnięcie), to „rzutem na taśmę” po Tajlandii oczekujemy tego samego. I jakież jest nasze zdziwienie, gdy okazuje się, że nie. Nikt tu przed nami nie wyrasta z bloczkiem biletów. Oszołomieni, ale i pod szczerym wrażeniem urody pierwszej ze świątyń, udajemy się do następnych. W kolejnej z nich – mamy wrażenie powtórki z rozrywki. Bo oto w nawie bocznej (czy buddyjskie świątynie mają też nawy?) siedzi mnich. Staruszek taki, przygarbiony, w swoich ciemno-żółtych szatach. A ludzie na bezczela fotografują go, błyskają lampą przed oczami, obiektywy pod nos podtykają. A ten nawet okiem nie mrugnie… Halo, halo. No właśnie: nawet okiem nie mrugnie… bo to figura woskowa! Zwyczaj to dla nas nowy, do tej pory nieznany, a w Tajlandii już powszechny, że wybitnych mnichów w swej formie woskowej zostawia się w świątyni. Tuż obok tej świątyni jest mniejsza, jak dla mnie najpiękniejsza świątynka. Jej wnętrze wypełniają XVII-wieczne freski, których los niestety zdaje się być tu obojętny.



I tak chodzimy od świątyni do świątyni oglądamy już sami nie wiemy którą. Widzimy kolejnych woskowych mnichów, podziwiamy fasady, wnętrza, otoczenie. Buddę siedzącego, Buddę leżącego, Buddę malutkiego oraz brzucho-okrągłego. Świątynie są w Chiang Mai naprawdę na każdym kroku! I szczerze – naprawdę nam się podobały, choć myśleliśmy, że już ich tyle widzieliśmy, że nie zrobią na nas wrażenia. A jednak!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (7)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
zula
zula - 2011-12-08 09:51
Kolejny nowy kraj Waszej podróży - gratuluję i życzę moc piękna ! , pozdrawiam
 
shangrila
shangrila - 2011-12-08 20:38
Dziękujemy! I mamy nadzieje, że będzie dla nas gościnny!
 
 
shangrila
Oli i Łukasza podróż wokół Azji
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 179 wpisów179 371 komentarzy371 1073 zdjęcia1073 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
25.09.2010 - 30.01.2013