Geoblog.pl    shangrila    Podróże    Droga do Shangri-la    Południowym Szlakiem Jedwabnym – gdzie jest prawdziwy Hotan?
Zwiń mapę
2011
02
wrz

Południowym Szlakiem Jedwabnym – gdzie jest prawdziwy Hotan?

 
Chiny
Chiny, Hotan
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 22685 km
 
Z Kaszgaru ruszyliśmy na wschód południowym skrajem pustyni Takla Makan, czyli ogólnie mówiąc dawnym południowym Szlakiem Jedwabnym. Trasa, która przez wieki łączyła kraje i imperia, pokonywana przez miliony kupców i podróżników, to, wydawałoby się, droga znakomicie przetarta. Ile razy mamy okazję przemierzać szlak istniejący od tysiącleci? Prawda jest jednak inna. Ta trasa to nie „bułka z masłem”. Tego odcinka nie da się przejechać na jeden raz. Nawet na dwa będzie ciężko. Nasza droga z Kaszgaru na wschód prowadziła nie do początku/końcu Szlaku, którym jest miasto Xi’an, a do Xining w prowincji Qinghai. To, bagatelka, prawie trzy tysiące kilometrów i kilka dni podróży prawdziwie aturystycznej.

Uwaga, uwaga! Istnieje już linia kolejowa łącząca Kaszgar z Hotanem. Mniej więcej na miesiąc przed naszym przyjazdem do Chin otwarto nowe połączenie kolejowe – „rozwój zachodnich rubieży” nie może być przecież tylko na papierze. O istnieniu pociągu dowiedzieliśmy się wieczorem, gdy Łukasz wrócił spod Łuku Schiptona. Uświadomił nas Andy, czyli Andrzejek, Szwajcar, który podobnie jak my następnego dnia chciał się dostać do Hotanu. Podobnie jak my nie miał biletu na ten pociąg. My siłą rzeczy nie mogliśmy go mieć, bo jak kupić bilet na pociąg, o którego istnieniu nie ma się pojęcia? Wieczorem, poznawszy dobrą nowinę, nie udaliśmy się dzikim pędem po bilety, gdyż zwyczajnie było już za późno. Gdy w Chinach nie ma się biletu na pociąg wcześniej, należy stawić się na dworcu na jakieś dwie godziny do odjazdu – może coś się kupi.

Następnego dnia, bladym świtem, z podkrążonymi oczyma udaliśmy się na dworzec. Do kas kolejka. Ale ja coś zagaduję i przepuszczają nas. Obowiązkowe skanowanie bagażu, przejście przez wykrywacz metalu i po odczekaniu swojego, możemy kupić bilet. To, że możemy jako tako skomunikować się z kasjerką jest tylko i wyłącznie zasługą obsługi hostelu, która wszystkim potrzebującym analfabetom daje małe karteczki z napisaną trasą, miejscowościami i rodzajem biletu. Lecz biletów brak. Jedyne, co możemy kupić to bilet bez miejscówki, czyli bilet na miejsce stojące. Bierzemy. Ciekawe, że kosztuje tyle samo co na miejsce siedzące. Z biletami w garści pragniemy zasiąść spokojnie w poczekali i zdrzemnąć się. Jest to jednak trudne do wykonania, bo do poczekalni wejść nie można. Należy ustawić się w innej kolejce. Słońce coraz mocniej zaczyna grzać, a my stoimy i czekamy. Gdy tylko można wejść na teren poczekalni, tłum się rzuca. Cóż, Ujgurzy, bo to oni głównie wsiadają do tego pociągu, nie wykazują się zbytnio delikatnością. Łokcie wchodzą w ruch i ludzie, których wcześniej nie widzieliśmy, są teraz przed nami. „Człowieku, nie irytuj się” – myślimy sobie i gdy przychodzi na nas kolej, ponownie oddajemy nas bagaż do prześwietlenia. Do pociągu w Chinach, podobnie jak do samolotu, wielu rzeczy wnieść nie można. Czasem jest to bardziej przestrzegane, czasem mniej. Na szczęście butli z gazem nikt się nie czepia (a powinien – nie wolno jej do chińskiego pociągu wnosić!). Problemem okazują się jednak… nożyczki do papieru. Pokazują mi na migi „nożyczki”, mówiąc że mam metal w plecaku. Głupa zgrywam, bo nożyczek nie zamierzam oddać. Otwieram plecak ale nie mam przecież pojęcia o co im chodzi. Akurat na wierzchu mam łyżkę – pokazuję ją – oto mój „metal”. Ściema nawet wychodzi, jestem puszczona wolno. Dziwne, że Ujgurzy wchodzą do pociągu z nożami przy paskach, a mi moje niewinne nożyczki chcieli zabrać. W końcu można wejść do poczekalni. Tu traktują wszystkich jak bydło, które spędza się do zagrody. Nie, nie można usiąść, gdzie się chce. Kilka osób w mundurach, z twarzami mówiącymi „nienawidzę cię!”, wskazuje miejsca w długich rzędach metalowych foteli. Gdy rzędy się zapełnią, metalowe ogrodzenie jest zamykane i już wyjść nie można. Dobrze, że do toalety można przejść ale kto by tam chciał… Smród uryny wypełnia całą poczekalnię… W takich oto miłych warunkach czekamy jeszcze z pół godziny. Oczywiście na peron wyjść nie wolno, a skąd!

W końcu wjeżdża pociąg. Wielkie drzwi się otwierają i możemy wsiąść do swojego wagonu – bo pomimo tego, że bilety mamy stojące, jesteśmy przypisani do konkretnego. Miny nam rzedną, bo tłum niesamowity – nie tylko my jesteśmy bez miejscówki. To chyba osiem godzin postoimy… Jest ciasno, duszno, pakunków co niemiara. Gdy tylko tłum się jakoś rozkłada, chcemy usiąść na jednym plecaku. A gdzie tam! Przychodzi konduktorka-prowadnica (jak w Rosji, odpowiada za konkretny wagon), herod-baba z miną „zabiję cię” i drze japę, że tak być nie może. Poddajemy się, plecak wrzucamy na półkę. Z resztą możemy to zrobić, bo ona wcześniej bez ceregieli rozpycha inne bagaże i robi tam miejsce. Młoda Ujgurka pozwala mi przycupnąć półdupkiem na ich siedzeniu, Łukasz się męczy. Na kolejnych stacjach ludzie wysiadają więc udaje nam się normalnie siąść, co jest niezwykłą ulgą. Co raz przechodzi ktoś z obsługi pociągu z kramikiem na kółkach. Artykuły różnorodne. Od przegryzek, typu kurza łapka zapakowana próżniowo, po piłeczki czy krzyżówki. Mamy wrażenie, że każdy z obsługi tego pociągu przeszedł szkolenie z traktowania ludzi jak jakiś podgatunek. Jak pracownik nie może przejechać ze swoim kramikiem, bo ktoś śpiący właśnie nogami zagrodził przejście, to nie przebudzi tej osoby delikatnie. Po co, skoro łatwiej z całym impetem uderzyć w te nogi, sycząc przy tym jakieś niezrozumiałe treścią ale tonem jak najbardziej, słowa…

Podróż trochę nam się dłuży. Za oknem pustynia po horyzont. Co jakiś zatrzymujemy się na stacji pośrodku zdaje się niczego. Na każdej wjeżdżający pociąg wita umundurowany człowiek, stojący na baczność… Mówi się, że podróż najtańszą klasą każdego pociągu jest czymś, co warto, a nawet trzeba przeżyć. To nam już wystarczy.

W końcu jesteśmy w Hotanie. W sumie dość wymęczeni zaczynamy szukać hotelu. Upatrzony i polecany przez przewodnik rzekomo nie ma miejsc. Czy na pewno, trudno stwierdzić. Zdaje się, że częściej wolą tu nie przyjąć obcokrajowca, machając mu odmownie ręką na powitanie i waląc ściemę, niż trochę zarobić. Idziemy do ujgurskiego hoteliku „Happy Hotel”, który znajduje się w pobliżu dworca autobusowego. Miejsce niewątpliwie kiedyś było ładne, teraz jego potencjał się marnuje, a ludzka bezmyślność wciąż zaskakuje. To bardzo dobry przykład, jak chcąc przyciągnąć ludzi, niszczy się to, co wartościowe. Otóż bierzemy chyba jedyny trzyosobowy pokój w całym lokalu. Jak magnes na podróżnych ma działać hasło „pokój z łazienką”. Szkoda, że dla tego celu w rogu pokoju pierdyknęli ohydną łazienkę, niszcząc kwiatowy ornament na jednej ze ścian, który od razu przypomina zdobienia w meczetach. Łazienka to jakieś płyty, pasujące jak pięść do nosa w tym wnętrzu. Woda ze zlewu spływa na podłogę, ciepłej nie ma, a kibel nie spełnia w pełni swojej funkcji, no i Andrzej go zatkał;) Jak nam oznajmia – „woda schodzi, ale shit nie schodzi”. Wszyscy stwierdzamy, że będziemy korzystać z łazienki na dole. Pewnie ktoś stwierdzi, że skoro tak krytykuję to miejsce, to czemu tam zostaliśmy? Szczerze? Jak ktoś mi ręką przed nosem nie macha na zasadzie „spieprzaj człowieku” i oferuję w miarę rozsądną cenę, to już jestem zadowolona i mogę się przemęczyć. Z resztą chciałam to napisać, by pokazać, jak można bezmyślnie zniszczyć to, co piękne. Bo ten ornament naprawdę był piękny!

W Hotanie zostajemy na dwie noce. Niestety do niedzielnego targu jeszcze kilka dni więc się nie doczekamy. Szkoda nam, bo wiemy, że warto i że jest o wiele ciekawszy niż ten w Kaszgarze :(

Czytaliście Tomek na tropach Yeti Alfreda Szklarskiego? Bohaterowie tej książki, uciekając przed chińskimi i rosyjskimi oddziałami, przekradają się przez Karakorum w stronę pustyni Takla Makan. Szklarski, z duża dbałością o szczegóły, opisuje stare miasto otoczone murem, przez który prowadzą bramy na wschód i zachód – do Chin i Azji Centralnej. Łukasz, będący w dzieciństwie fanem przygód Tomka, zamierzał po przybyciu tu odkrywać ślady przeszłości. Z Hotanu Szlakiem Jedwabnym transportowano jadeit – i wciąż można go tu nabyć. A to bransoletki, wisiorki, inne ozdoby. Nie trzeba iść do sklepu jubilerskiego – zdaję się, że każdy, kto ma tu swój mały straganik, czy po prostu rozłożoną na chodniku płachtę z różnym towarem, sprzedaje ten kamień. Za dnia samo miasto nie jest ciekawe. Przechadzamy się jego uliczkami w poszukiwaniu tego, czego już tu nie ma. Bo przecież nie ma przeszłości… nawet jej śladów tu nie ma. Zawód Łukasza jest wielki. Ledwie zachowane mury starego miasta są jakąś miniaturką, otoczoną przez nową, ładną, równiutką chińską konstrukcję, na wzór muru oczywiście.

Za dnia zaczyna nam się nudzić do tego stopnia, że nawet wybieramy się do muzeum. Już się nawet napaliłam, że mumie zobaczę, a tu wejść nie pozwalają – bo niebezpiecznie, ostatnio jakieś problemy z Ujgurami mieli to i nas nie wpuszczą… Kpina jakaś.

Miasto staje się ciekawe po zmroku. Na nudnym, niepozornym skwerku otwierają się stragany z jedzeniem, które przyrządza się tu na bieżąco. Dym z różnorodnych szaszłyków wypełnia okolicę smakowitym zapachem. A szaszłyki niebanalne – nawet jajo na patyku można zamówić. Można też zjeść jajo w węglu przyrządzone, można zjeść pierożki, które ujgurskie kobitki lepią w tempie błyskawicznym, można zjeść makaron, który właśnie powstaje, a lepszego w życiu nie jadłam. Wiele tu można! Zero sztuczności, wszystko pyszne, naturalne, bez syntetycznych dodatków. Jakby nie pasujące do tych Chin, które dopiero co poznajemy. Dopiero co, a jednak już jakiś obraz ich mamy – obraz „plastikowatości”. Wszystko zdaje się takie sztuczne. Wszystko, oprócz tych wieczornych stoisk z jedzeniem. Kto czytał 1984 Orwella może pamięta czerwony koral – przycisk do papieru, który Winston Smith znajduje w antykwariacie. Dla mnie te stragany, to taki właśnie czerwony koral. Coś, co w jakiś sposób przetrwało, wciąż jest autentyczne, niezmienne. Jedyny powiew naturalności w tym wspaniale ułożonym świecie. Łącznik z tym, co było. Takie wieczorne stragany z jedzeniem odwiedziliśmy dwa – jedno na rogu, na prawo od dworca autobusowego (pierożki i makaron), drugie przy głównym placu w mieście (jajka „pieczone” w żarze) – tym z pomnikiem Mao. Polecamy!

Hotan był naszym pierwszym przystankiem w długiej drodze przez pustynię. Kolejnego ranka ruszyliśmy w dalszą trasę – przez „dawne” oazy południowego Szlaku Jedwabnego jechaliśmy dalej na wschód.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (3)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
 
shangrila
Oli i Łukasza podróż wokół Azji
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 179 wpisów179 371 komentarzy371 1073 zdjęcia1073 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
25.09.2010 - 30.01.2013