Pamiętamy, jak jeszcze w Warszawie rozmawialiśmy ze znajomą o naszej podróży. Gdzie, kiedy, co i jak. Wtedy Chiny były dla nas tak odległe, jak nieznane galaktyki. Powiedzieliśmy jej, że to właśnie w tym kraju „zobaczymy”. Zobaczymy „co dalej”. To tu zadecydujemy którędy jechać. I oto postawiliśmy swoje cztery (w sumie) stopy na terytorium Chin i decyzja padła. Dojrzewała długo ale w końcu jest. Zdecydowaliśmy się na zmianę trasy.
Już wcześniej musieliśmy dokonać jej zmiany – z powodów formalnych zrezygnowaliśmy z odwiedzenia Bangladeszu. Ale „co się odwlecze…”. Raczej już nie w tej podróży, ale kiedy indziej. Następnie, po różnych doświadczeniach z wyrabianiem wiz, czy to indyjskiej, czy pakistańskiej, postanowiliśmy na pewien czas odpuścić sobie walki z ambasadami i konsulatami. Dlatego też, wbrew pierwotnym założeniom, nie pojedziemy z Chin do Azji Centralnej, a do Azji południowo-wschodniej. Nie rezygnując z odwiedzenia „-stanów” uznaliśmy, że warto przedłużyć naszą podróż o kilka miesięcy, by trafić również do najdalszych krajów Azji: Malezji, Indonezji i Filipin. Od tej chwili kierujemy się więc w stronę Półwyspu Indochińskiego, który opuścimy zimą, skąd Inshallah drogą morską osiągniemy te trzy państwa. Rok 2012 zastanie nas z powrotem w Chinach. Jak się tu z powrotem (i czy w ogóle) dostaniemy? Nie mamy pojęcia. Dalej mamy zamiar przez Rosję dotrzeć do Azji Centralnej, skąd przez Morze Kaspijskie na Zakaukazie. Stąd promem na Ukrainę, czyli już prawie w domu. Taki jest plan. A co z tego wyniknie? Nie wiadomo.
Taka modyfikacja wymusiła na nas przedłużenie podróży. Zamiast 18 miesięcy, zajmie ona prawdopodobnie 22. No, chyba że wpadniemy na jeszcze jakiś inny pomysł. Nasze najbliższe relacje będziemy więc pisać nie spośród szczytów Pamiru i Tien Szan, ale pogranicza Tybetu oraz południowych Chin.