Geoblog.pl    shangrila    Podróże    Droga do Shangri-la    Annapurna cz. V – powrót w doliny i spotkania rodaków
Zwiń mapę
2011
18
maj

Annapurna cz. V – powrót w doliny i spotkania rodaków

 
Nepal
Nepal, Pokhara
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 18988 km
 
Dzień XIV

We wsi przez dłuższy czas szukaliśmy hotelu. Te stojące przy głównej ulicy wsi witały nas słowami „tyle i tyle rupii, ale musicie jeść we naszej restauracji”. Ceny pokoi były zazwyczaj mocno zawyżone, nie mieliśmy też ochoty jeść w drogich zazwyczaj hotelowych knajpach. Na szczęście udało nam się znaleźć prosty, choć przytulny hotelik „Sunshine”. Miła obsługa, pokój za 50 rupii od osoby, a ceny, ku naszemu zaskoczeniu, niższe niż w lokalnych restauracjach. Tego wieczoru byliśmy jedynymi gośćmi, reszta ekip zatrzymała się w centralnie położonych hotelach „Kailash” czy „Bob Marley”, które my ominęliśmy. Cieszyliśmy się więc ciszą i swobodą, jakiej nie mieliśmy od czasu opuszczenia Manang.

Muktinath to lokalne centrum buddyzmu, z kilkoma klasztorami i spora ilością przybywających tu pielgrzymów. To także koniec trekingu w dotychczasowym znaczeniu tego słowa. Wieś jest skomunikowana z Jomsom, stolicą Mustangu i największym miasteczkiem w okolicy, za pomocą jeepów. Zamiast dalszej wędrówki, większość przybywających tu od strony przełęczy korzysta z „podwózki” do głównej drogi w dolinie Kali Gandaki, którą bez większego kłopotu można wydostać się z gór. Niestety, budowa drogi do Górnego Mustangu, leżącego na północ od Jomsom, znacząco skróciła trasę trekingu wokół Annapurny. Szlak pokonywany kiedyś przez 21 dni stał się drogą która przejeżdżają samochody terenowe i autobusy. Od strony Manang już teraz skrócił się o 3 dni, od strony Jomsom o tydzień lub nawet 10 dni. Trzytygodniową niegdyś trasę, której kulminacyjnym punktem była Thorung La, można teraz pokonać w czasie trzykrotnie szybszym.

Podczas wizyty w świątyni powyżej Muktinath spotkaliśmy dwójkę Polaków, z ekipy jaka nocowała wraz z nami w Thorung High Camp. Spora grupa Polaków również planowała wejście na Tilicho Peak i w tym celu rozbiła obóz na przełęczy. Wierzchołek mieli zaatakować dzień później niż Łukasz, podobną drogą, jednak na ok. 5700 m napotkali duże pola lodowe, spod których się wycofali. W czasie gdy siedzieliśmy na tarasie hotelowym, kolejne grupki docierały do Muktinath, zmęczone nocą na przełęczy i długim zejściem. Tego dnia, zamiast schodzić w stronę Jomsom, spędziliśmy dzień w przemiłym towarzystwie naszych rodaków. Zostaliśmy, bez większego wahania, na drugą noc w Muktinath, a wieczorem, siedząc w jadalni „Boba Marleya” zdawaliśmy relację z naszych dotychczasowych przygód. Długo i zawile musieliśmy również tłumaczyć jaki jest cel naszej podróży, dlaczego właściwie opisujemy nasze przeżycia w sieci i dlaczego w ogóle robimy to wszystko? Mimo szczerych chęci nie wiemy czy udało nam się to wyjaśnić. Okazało się, że gdy chodzi o opisanie czegoś tak osobistego jak niniejsza podróż, słowa czasem zawodzą.

Dzień XV

Dzięki uprzejmości Jacka, lidera grupy, mogliśmy kolejnego dnia zjechać jeepami do Jomsom. Dwugodzinna droga, obojętnie czy pokonuje się ją samochodem, czy pieszo, jest niezwykle widokowa. Pierwsza połowa trasy to panoramy suchych, pustynnych gór Mustangu. Druga to jazda szeroką doliną Kali Gandaki, która płynie wąskim korytem wśród kamiennych usypisk. Widoki z jakich słynie dolina są rzeczywiście spektakularne, jednak pokonywanie jej na własnych nogach może być trudne. Idącemu towarzyszą samochody kursujące między Jomsom a Muktinath, wzniecające tumany kurzu, a sama dolina jest niezwykle wietrznym miejscem. Codziennie około południa zrywa się tutaj porywisty, południowy wiatr, utrudniający marsz. samo Jomsom to niewielkie miasteczko skupione wokół lotniska, przyjmującego małe samoloty Air Nepal z Pokhary. Hoteliki pełne były nie turystów, ale głównie hinduskich pielgrzymów zmierzających do świątyni w Muktinath. Tego wieczoru odwiedziliśmy po raz ostatni naszych rodaków, żegnając się i oglądając występ polko-nepalskiej ekipy taneczno-wokalnej :) Na pożegnanie zostaliśmy obdarowani zapasem jedzenia oraz lekarstw. Dziękujemy Wam serdecznie!!!

Dzień XVI

Kolejnego dnia o świcie nasi znajomi odlatywali samolotem do Pokhary, nas zaś czekał marsz do leżącej na południu wsi Marpha. Nasza stara mapa masywu Annapurny zmyliła nas, wskazując istnienie brodu tam, gdzie go w rzeczywistości nie było. Po opuszczeniu Jomsom przeszliśmy na drugą stronę rzeki, mijając po drodze pięknie kwitnące sady. Zieleń drzew była bardzo przyjemną odmianą po kilku dniach spędzonych wśród śniegu i skał. Niestety, po dojściu do kolejnego zakola rzeki, gdy Marphę było już widać, musieliśmy zawrócić. Mostu przez rzekę nie było, a przejście w bród okazało się niewykonalne. Musieliśmy zawrócić. Punktualnie o 11 zerwał się silny wiatr, sypiący piaskiem w twarz.

W Marphie krótki postój na obiad i zwiedzanie tej starej wsi. Miejscowość jest bardzo stara, dużo tam kamiennych budynków i wąskich uliczek. Jeśli tu traficie, bądźcie przygotowani na dziesiątki zaproszeń sprzedawców ze sklepów z tybetańskimi pamiątkami. W tych ostatnich, po dłuższym przebieraniu wśród półek, Iza znalazła kilka identycznych wyrobów, będących rzekomo antykami, co kazało nam wątpić w ich podawany wiek – bądźcie więc czujni robiąc tu zakupy! Prawdziwym hitem tej miejscowości okazały się jednak nie starocie, ale… sok jabłkowy. Okolice Marphy to jabłkowe zagłębie doliny Kali Gandaki. Gdy spragnieni opuszczaliśmy wieś w przydrożnym sklepie wpadły nam w oko owoce i butelkowy sok. Był znakomity! Podczas trekingu, zwłaszcza po zejściu z Thorung La, musicie tego spróbować. Litrowa butelka to wydatek rzędu 160 rupii (6,5 zł), a doznanie niezwykłe. A jeśli wasze zmagania z górami były tak ciężkie, że potrzebujecie twardego resetu, w każdym sklepie i restauracji dostaniecie jabłkowe brandy z „Mustang Distillery”. Nie polecamy natomiast nepalskiego rumu, który doktor towarzyszący polskiej grupie uznał za śmiertelną truciznę (choć wspólna degustacja tego nie potwierdziła).

Zakończenie

Z Marphy udało nam się złapać autobus do Tukche i był to rzeczywiście szczęśliwy traf. Tuż po naszym przyjeździe na miejsce usłyszeliśmy grzmoty i wkrótce spadł deszcz. Kolejny dzień spędziliśmy w Tukche, obserwując deszcz za oknami i prowadząc rekonwalescencję Łukasza, który ostro zatruł się poprzedniego dnia nieobranymi owocami. Marsz w dół Kali Gandaki nie wydawał się w tej sytuacji dobrym pomysłem, więc transportem kombinowanym (dwa autobusy i jeep) zjechaliśmy do Pokhary na zasłużony wypoczynek.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
 
shangrila
Oli i Łukasza podróż wokół Azji
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 179 wpisów179 371 komentarzy371 1073 zdjęcia1073 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
25.09.2010 - 30.01.2013