Zaledwie godzinę jazdy z centrum Katmandu znajduje się miejsce niezwykłe, choć znane i popularne. Mowa o stolicy Nepalu sprzed kilku wieków, zabytkowym mieście Bhaktapur. Mając kilka dni wolnego i nie chcąc spędzać w stolicy całego tygodnia, zdecydowaliśmy się na krótki objazd Katmandu Valley, przy okazji zahaczając o obowiązkowy punkt programu jakim jest to właśnie miasto.
Problemem Bhaktapuru jest, paradoksalnie, bliskość wielkiego kompleksu turystycznego, jakim jest stolica. Wielu turystów dociera do tego miejsca, trzeciego pod względem wielkości w kraju, jednak niewielu zatrzymuje się w nim na dłużej. Powód jest prosty: Katmandu jest większe i znacznie atrakcyjniejsze jako baza noclegowa dla większości ludzi z Zachodu. A ponieważ Bhaktapur położony jest tak blisko, większość z nich odwiedza to miejsce już po kilkudniowym pobycie w Katmandu, zaglądając tu tylko na jeden dzień. Kiedy więc syci wrażeń turyści trafiają tutaj, mają już za sobą pierwszy szok spowodowany kontaktem z Nepalczykami i zdążyli też zaliczyć pierwszy szał zakupów. Dawna stolica Nepalu pozostaje więc w cieniu nowej, wiele osób ją odwiedza, ale niewielu zostaje na dłużej lub rzuca się w wir kupowania pamiątek. Lokalni sprzedawcy i hotelarze konkurują tu nie tylko między sobą, ale i z pracującymi w Katmandu. Miasto, choć niezwykłe, nie czerpie więc z turystyki tylu zysków ile powinno, jego władze wymyśliły więc genialny w swojej prostocie sposób na zarobek. Każdy kto zechce wejść do starej części miasta, musi uiścić opłatę 15 dolarów (1100 rupii). Z wrodzoną sobie nonszalancją nie przeczytaliśmy przewodnika przed przyjazdem tutaj (jego cyfrową wersję wzięli diabli wraz z komputerem). Informacja o tym zaskoczyła więc nas przy wejściu do miasta. I napiszemy, że dobrze wyszło! Zapewne gdybyśmy o tym wiedzieliśmy to pewnie byśmy tu nie przyjechali. A szkoda by była. Przyznamy szczerze – od początku nie chcieliśmy płacić. I nie chodzi tu tylko o horrendalną jak na Nepal sumę, którą moglibyśmy jakoś znieść, ale o fakt, że wymagana jest ona za wejście na teren pięknego co prawda, ale zwykłego miasta. Kto przy zdrowych zmysłach wymagałby od zagranicznych turystów wykupywania biletu na krakowską lub toruńską starówkę? Zrozumielibyśmy opłaty za wejście do poszczególnych zabytków, tych jednak nie zamierzaliśmy w Bhaktapurze zwiedzać – ot, chcieliśmy zatrzymać się tu na noc lub dwie, pospacerować i odetchnąć atmosferą miejsca. Nie byliśmy jednak nawet w stanie dostać się do hotelu w centrum Bhaktapuru, gdyż na drodze stał uśmiechnięty urzędnik z blankietem w dłoni. Myśleliśmy przez mgnienie oka o powrocie do Katmandu, ale byłoby to przyznaniem się do klęski. Pewnie narazimy się po raz kolejny jakimś poprawnym politycznie czytelnikom, ale uznaliśmy, że wejdziemy na teren miasta za darmo. Woleliśmy zaoszczędzone pieniądze wydać w lokalnym hotelu lub barze, niż dawać je w prezencie władzom miasta, które zrobią z nimi nie wiadomo co. Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy – i było to zaskakująco łatwe. Miejskie punkty opłat ulokowane były jedynie w głównych bramach. Wystarczyło odejść kilkaset metrów i skręcić w pierwszy mały zaułek, który wyprowadził nas wprost na teren miasta. Tam bez trudu znaleźliśmy hotel i bez żadnych kłopotów przez dwa dni zwiedzaliśmy miasto.
Bhaktapur jest miejscem niezwykłym. Nie bez powodu doceniła go UNESCO, wpisując na listę światowego dziedzictwa. Warto zapomnieć jednak o przewodnikowych superlatywach oraz „must see” miejscach i przejść się jego ulicami tak po prostu. Niezapomniane wrażenie robi przede wszystkim stara zabudowa z czerwonej cegły, miejscami sięgająca kilku wieków wstecz, często wciąż zamieszkiwana przez ludzi. Choć niektóre domy wyglądają jakby miały nie doczekać kolejnego roku, wiele jest wśród nich perełek. Wielkim atutem miasta jest też drewniana snycerka, jaką zdobione są fasady budynków i świątyń. Aż trudno wyobrazić sobie jak długo i pracowicie powstawały okiennice, wsporniki i drewniane rzeźby których pełno jest na każdym domu. Większość z nich, pokryta patyną starości, nabrała czarnego koloru. Rzemieślnicze tradycje miasta widoczne są także dzisiaj, choć z opisanego już powodu nie rozwijają się tak, jakby mogły. Szkoda.
Na ulicach Bhaktapuru dostrzec można jednak dużo więcej niż w Katmandu. Tutaj życie toczy się niezmienionym od wieków rytmem i nawet obecność sporych grup turystów nie potrafi tego zmienić. Jak przed wiekami kobiety wychodzą po wodę do publicznych studni, a garncarze obracają swoimi kołami na Pottery Square. Choć popularne, miejsce to zachowało w sobie wiele autentyczności która i nas urzekła. Najbardziej niezwykłym miejscem, gdzie spędziliśmy dużo czasu, był właśnie niewielki plac, na którym mieszkańcy suszą świeżo przygotowaną, czerwoną ceramikę – jak dla nas obowiązkowy punkt pobytu w Bhaktapurze.
Najbardziej popularnym miejscem jest oczywiście Durbar Square, główny plac ze świątyniami i pałacami. Tutaj kunszt dawnych budowniczych widać w całej okazałości. Gdy tam trafiliśmy z trudem mogliśmy opędzić się od samozwańczych przewodników, którzy za dwieście rupii oprowadzają turystów po zabytkach miasta. Czasem trudno rozpoznać ich na pierwszy rzut oka i człowiek którego braliśmy po prostu za przyjaznego i ciekawego Nepalczyka szybko okazywał się po prostu kolejnym chętnym, na zrobienie z nami płatnej wycieczki po okolicy. Rozmowa z nim mogła wyglądać na przykład tak (całość w nienagannym angielskim):
- Hello!
- Hello!
- Witamy w Bhaktapurze! Skąd jesteście?
-Z Polski.
-A to dzien dobri! Podoba Wam się nasze miasto?
-Tak, bardzo, jest piekne.
-To prawda. Mamy tu mnóstwo wspaniałych zabytków. To jest na przykład Durbar Square. Czy odwiedziliście już Durbar Square?
-Nie, przysiedliśmy żeby odpocząć na chwilę i zaraz go obejrzymy.
-Durbar Square jest wspaniały! Mamy tu mnóstwo świątyń i pałaców, jeszcze więcej w innych częściach miasta. Potrzebujecie pomocy? Mogę dać wam dobrą cenę, jestem przewodnikiem po Bhaktapurze. Dwieście rupii za dwie godziny.
-…
Oczywiście wielu turystów korzysta z tej oferty, bo cóż znaczy 1 euro… Takich sytuacji w Nepalu, a i wcześniej w Indiach mieliśmy na pęczki. Niestety, tam gdzie pojawia się turystyka, w sposób naturalny miejscowa ludność zaczyna z niej korzystać. Dlatego czy będzie to Thamel w Katmandu, czy Durbar Square w Bhaktapurze, przechodząc jesteśmy bombardowani dziesiątkami zaproszeń typu „Hello sir, madam. Riksza, taxi?”. Każdy sprzedawca zapewni, że chce tylko, abyśmy zajrzeli i nie musimy nic kupować, ale gdy tylko wejdziemy zacznie rozkładać towary, zachwalać i obiecywać „dam ci dobrą cenę!”. Sposób handlowania na Wschodzie jest inny niż u nas. Tutaj nikt nie czeka na zainteresowanie klienta, ale sam stara się je sprowokować, zarzucić ilością ofert.
Co do nas woleliśmy poznawać miasto na własną rękę. Przysiąść gdzieś wysoko, na schodach Nyatapola Temple, najwyższego świątynnego gmachu w Dolinie Katmandu i patrzeć ludzi maszerujących w dole. Obserwowaliśmy kobiety kłócące się w tasiemcowej kolejce do wysychającej miejskiej studni. Zaglądaliśmy wreszcie w maleńkie zaułki, szukając najtańszych pierożków momo, za którymi przepada Ola. I do tej pory twierdzimy, że najlepsze są właśnie w tym mieście!
Bhaktapur opuściliśmy równie łatwo, jak do niego trafiliśmy. Po dwóch dniach udaliśmy się do Nagarkot, małej wsi położonej w górach, słynącej ze wspaniałego widoku na Langtang Himal. I, jak to bywa w takich miejscach, przez całą dobę widzieliśmy przez okno tylko chmury. Nepalska pogoda od kilku dni utrzymuje nas w niepewności i nie wiemy czy do czasu wyjazdu w góry się poprawi. Po nocy spędzonej w Nagarkot wróciliśmy więc do stolicy w towarzystwie wesołego Kanadyjczyka, który opowiadał dużo o podróży przez Birmę, Laos i Kambodżę. Peter był też w Polsce i z nostalgią wspomina polskie truskawki:)