Po nocnej podróży pociągiem z Waransi dojechaliśmy nad ranem do Agry. Tak, postanowiliśmy być najprawdziwszymi turystami i zobaczyć najprawdziwszą turystyczną atrakcję, indyjską ikonę – słynny Taj Mahal. Ah, jakież było nasze rozczarowanie. Rzeczywistość szybko zweryfikowała te nasze prawdziwie turystyczne zapędy, ale o tym za chwilę.
Na stacji Agra Fort, na której zatrzymują się pociągi jadące z Waranasi, postanawiamy zostawić plecaki w przechowalni i udać się „na miasto”. Najpierw jednak należy stoczyć walkę z panem w przechowalni, który nie przyjmie bagażu bez kłódki. Jest to jedną ze wspólnych cech dworcowych przechowalni bagażu w tym kraju. Poza tym, że są one tanie (około złotówki za cały dzień), to wymagają również, by bagaże były zamknięte kłódkami. I o ile w innych miastach plecak był zwalniany z tego obowiązku (ile kłódek na jeden wór?), tak w Agrze nie było przebacz. Ale jakoś się udało. Z jedną kłódką, dwoma pokrowcami i sznurkiem stworzyliśmy bezpieczny pakunek, bez potrzeby zaklejania plecaków ducktapem, jak to sąsiadki z Czech przy nas czyniły. Udaliśmy się na zwiedzanie. Pierwsze co nas w Agrze uderzyło to smród. Oczywiście Indie słyną z najróżniejszych, mniej lub bardziej przyjemnych woni, jednak tu był to jeden zapach dominujący i niestety permanentnie nam towarzyszący – smród gnijącej wody.
Udzielając negatywnych odpowiedzi na trzysta pytań „riksza sir?”, zbliżyliśmy się do Czerwonego Fortu, który po Taju jest kolejną atrakcją Agry. I tak nie mieliśmy zamiaru do niego wchodzić – za drogo, chcieliśmy jedynie przyjrzeć się jemu z zewnątrz. Porobiliśmy więc zdjęcia samej budowli oraz małpom, za obejrzenie których w warszawskim zoo trzeba by zapłacić i jeszcze uważać by nie dostać odchodami. Tutaj za darmo siedzą na fortowym murku, wiodą swoje małpie życie, ale zdenerwowane potrafią też zaatakować więc i tu trzeba uważać! Następnie spacerkiem doszliśmy do słynnego Taj Mahal.
W 1631 roku, po śmierci drugiej żony Mumtaz Mahal, oddawszej ducha w wieku 39 lat podczas wydawania na świat 14 potomka, zrozpaczony król Jahan wydał rozkaz wybudowania grobowca dla swojej ukochanej. Na łożu śmierci Mumtaz podobno poprosiła, by Jahan pokazał całemu światu jak bardzo się kochali. I zaczęło się. Przez ponad 20 lat 20 tysięcy chłopa pracowało by stworzyć ten „pomnik miłości”. 1000 słoni transportowało marmur z odległego o 300 km Radżastanu, a cenne kamienie przybywały z Bagdadu, Pundżabu, Chin, Afganistanu, Cejlonu, Tybetu, Egiptu, Persji, Rosji… Jednak imperium Mughalów nie było stać na ten wydatek. Zrozumiał to syn króla, Aurangzeb, który widząc jak kurczyły się imperialne fundusze, zamknął własnego ojca we wspomnianym forcie na ostatnie 8 lat jego życia. Ale budowla koniec końców powstała, stając się pewnikiem jedną z najsłynniejszych na całym świecie, po dziś dzień przyciągając wielu odwiedzających.
Taj Mahal nie da się obejrzeć z zewnątrz, nie płacąc. Nie wiedzieć czemu byliśmy pewni, że będziemy mogli usiąść w parku obok i nasycić się widokiem białego marmuru. Niestety nie. Cały kompleks jest otoczony wysokim murem i przejść go można tylko z ważnym biletem, który dla obcokrajowców kosztuje 750 rupii!!! (Hindusi płacą 20! Dla przypomnienia 1PLN to ok. 15 rupii). To cena zupełnie wytrąciła nas z równowagi. Zdarza się, że ceny biletów wstępów w różnych krajach są wyższe dla przybyszów z zagranicy, ale żeby ta różnica była tak duża?! Aż musieliśmy usiąść i pomyśleć co dalej. Mieliśmy w końcu cały dzień do dyspozycji i przyjechaliśmy tu specjalnie by zobaczyć ten słynny Taj. Uznaliśmy więc, że przy tych kosztach wejdzie jedno z nas. Poszła Ola.
Wraz z biletem dostaje się butelkę wody i szpitalne kapcie na buty, bo w obuwiu nie można wejść do samego grobowca. Przejście przez bramkę, przeszukiwanie i już jestem na terenie obiektu. Przechodzę przez jedną z bram i widzę przed sobą majestatyczną białą budowlę… więc to jest ten Taj Mahal? Ta perła architektury, ten marmur który lśni każdą porą dnia szczególnym blaskiem? Szczerze, na zdjęciach wygląda o wiele ładniej. I te tłumy wszędzie, przez które nie można zrobić zdjęcia oraz fotografowie, którzy proponują swoje usługi. Sam grobowiec to mała salka, w której znajdują się dwie repliki grobowców. W owych czasach powszechnym było wystawiane na widok publiczny replik, podczas gdy oryginalne były w krypcie. Grobowce otoczone są bardzo ładnym (tak, to trzeba przyznać) marmurowym „parawanem”, który zastąpił poprzedni ze srebra, a kwiatowy ornament na ścianach rzeczywiście jest piękny. Mając latarkę można oświetlić motywy i zobaczyć jak ślicznie mienią się kolorami. I to jedyne, co mnie zachwyciło w całej budowli.
Z Taj wyszłam rozczarowana. Do tej pory uważam, że nie było to warte tej ceny i czasu. Niby było nam po drodze, ale zawsze to dzień w plecy, który mogliśmy lepiej wykorzystać na podróżowanie po tym wielkim kraju. Cóż, następnym razem Agra na pewno nie będzie obowiązkowym punktem na trasie, przewodnikowym „must see place”. Na dworcu odebraliśmy plecaki i pojechaliśmy do ptasiego raju.