Geoblog.pl    shangrila    Podróże    Droga do Shangri-la    Jak stracić 10 tysięcy w minutę – irańskiego pecha ciąg dalszy
Zwiń mapę
2011
23
lut

Jak stracić 10 tysięcy w minutę – irańskiego pecha ciąg dalszy

 
Iran
Iran, Bandar
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11630 km
 
Kiedy w jakimś miejscu prześladujne cię pech, czasem najlepiej jest je szybko opuścić. Jakoś tak jest, że zła aura znika gdy tylko zmienimy miejsce pobytu. Tak chyba też jest z Iranem. Kraj który już od dłuższego czasu spędza nam sen z powiek przykrymi niespodziankami (czekanie na wizy, awaria komputera, tępi urzędnicy) daje nam najwyraźnniej do zrozumienia, że powinniśmy jechać dalej. Zaś to co wydarzyło się na południu kraju było chyba ostatecznym ostrzeżeniem.

Uzbrojeni w wizy do Pakistanu i Indii, ostatni wieczór w Teheranie spędziliśmy ze znajomymi, którym tak wiele zawdzięczamy. Nazajutrz wsiedliśmy w autobus do Bandar Abbas. Południe Iranu było naszym ostatnim celem w tym kraju i stamtąd zamierzalismy udać się prosto w kierunku Pakistanu. Czekało nas 20 godzin jazdy, tyle bowiem czasu potrzebuje autobus by dotrzeć do miasta położonego nad Zatoką Perską, 1000 kilometrów od Teheranu. Miał to być nasz największy „skok” w tej podróży, na szczęście minął całkiem bezboleśnie. Irańskie autobusy to zazwyczaj nowoczesne Volvo lub Scanie, pozwalające na w miarę komfortową podróż. Ich jedynym mankamentem jest telewizja. Kierowcy umilają życie pasażerom, puszczając współczesne hity irańskiego kina. Filmy z oficjalnego obiegu są zazwyczaj mało ciekawe i przewidywalne, dobro triumfuje nad złem, a komedie zazwyczaj kończą się ślubem. Aktorki nie zdejmują chust nawet w łóżkach, a kontakt fizyczny między bohaterami przeciwnych płci nie istnieje. Jakość irańskiego kina nie różni się jednak znacząco od poziomu wielu polskich tzw. komedii, jakie ujrzały światło dzienne w ostatnich latach. Telewizja w autobusach była naszą zmorą, o dziwo w drodze na południe nic nie wyświetlano.

Gdy wysiedliśmy w Bandar Abbas poczuliśmy się trochę jakby przeniesiono nas do innego kraju. W mieście panowało gorąco, nad brzegiem morza, wzdłuż ulic i chodników rosły palmy, a ludzie wokół nas czasem przypominali bardziej ciemnoskórych Hindusów lub wręcz Afrykańczyków, niż Irańczyków. Wielu mężczyzn ubierało długie koszule do kolan i spodnie, strój charakterystyczny dla Pakistańczyków. Najbardziej niezwykłe były jednak wielobarwne stroje kobiet. Wiele z nich nosi tutaj kolorowe spodnie, zazwyczaj czerwone lub zielone, wyszywane złota nicią, ciasno opinające łydnki na podobieństwo getrów. Niektóre noszą także kolorowe czadory, wspaniale odmienne od klasycznych, czarnych „namiotów” w innych częściach Iranu.

Rejon Bandar to także jedyne miejsce Iranu gdzie ujrzeć można kobiety w burkach. Nie są to jednak worki nna kartofle z siatką w miejscu twarzy, jakie lansowali do niedawna afgańscy talibowie, ale kolorowe (zazwyczaj purpurowe) maski, osłaniające całą twarz z wyjątkim oczu. To właśnie ten niezwykły ubiór i chęć sfotografowania choćby jednej kobiety w takiej masce zwabiły nas tutaj. Najlepszym miejscem na takie spotkanie był tradycyjny czwartkowy bazar w Minab, 90 kilometrów na wschód od Bandar.

Z dworca taksówką dostaliśmy się do centrum, gdzie szybko znaleźliśmy „shared taxi” do Minab. Kurs 4 dolary za osobę. Przez godzinę przesuwaliśmy się drogą wzdłuż wybrzeża. Po dotarciu na miejsce prosimy kierowcę by zatrzymał się przy bazarze. Wyciągamy plecaki z bagażnika, płacimy, samochód odjeżdża. OK, jesteśmy na miejscu. Trzeba tylko przenieść bagaże w jakieś spokojniejsze miejsce. Jeden worek, drugi, trzeci…o Boże, plecak podręczny!

W trakcie podróży nie rozstajemy się z naszym małym plecakiem, w którym trzymamy najcenniejsze rzeczy – aparat i komputer. Tym razem, dla wygody, cały sprzęt wylądował pod tylną szybą auta, za naszymi głowami. Wysiadając zupełnie zapomnieliśmy o nim i tak oto znaleźliśmy się przed bazarem w Minab bez najcenniejszych przedmiotów. Aparat z kompletem trzech szkieł, komputer z zasilaczem, baterie, filtry – sprzęt zbierany przez kilka lat i warty tysiące odjechał razem z taksówkarzem.

Moment w którym zdaliśmy sobie sprawę ze straty to druzgocąca chwila. Po chwili pozostaje gorączkowa myśl „co robić?”. Samochód zniknął już za zakrętem. Łapanie kolejnego nie ma sensu, nie wiemy przecież gdzie szukać naszego szofera. Pojechał do Minab czy zawrócił do Bandar? Ścigać go? A jeśli tak to czym i w którym jechać kierunku? Ola, z przerażeniem na twarzy, siada na dużych plecakach, ja starając sie opanowac gonitwę myśli w głowie staję na poboczu. Mijają nas kolejne taksówki, kierowcy pytają dokąd podwieźć, każdego jednak przeganiamy wściekłym gestem. Gdybyśmy chociaż pamiętali jak wyglądał „nasz” samochód! Poza ty, że był to Peugot nie wiemy nic.

Gorączkowa wymiana zdań – zostajemy na poboczu. Nie ma sensu rozdzielać się, gdyż mamy tylko jeden telefon i nie moglibyśmy porozumieć się w żaden sposób. Nigdzie jechać nie możemy bo a) nie wiemy gdzie i b) nasz kierowca może tu zaraz wrócić. Tej myśli trzymamy się jak ostatniej deski ratunku. Ola pilnuje plecaków, ja przeganiam kolejnych kierowców i wypatruję na horyzoncie samochodu francuskiej marki. Cholera, skąd ich tyle w tym Iranie? Połowa to Peugoty!

„Jeśli w ciągu godziny nie przyjedzie wracamy do Bandar i łapiemy go tam na postoju, dziś lub jutro” - mowię Oli. Oboje wiemy jednak, że to ostateczność. Mimo beznadziejności całej sytuacji (rzut oka do środka i gośc zorientuje się ile zarobił na tym kursie!) trzyma mnie na poboczu jakaś podświadoma wiara w naszego kierowcę. Kolejny Peugot, po nim wóz zaprzężony w osła, taksówka, jeszcze jedna… I gdy tak wypatrujemy na dwie strony drogi przed bazarem hamuje gwałtownie jasny samochód z ciemnymi elementami na drzwiach. Oczywiście! Przecież jeszcze godzinę temu zwróciliśmy uwagę na niewielkie odbijacze z gąbki, jakie chronią drzwi przed zarysowaniem! Unikając przejechania przez inne pojazdy podbiegam do niego. Przez otwarte okno widzę uśmiechniętą twarz, a po chwili wyłania się nasz zielony plecak. Oczywiście niczego nie brakuje. Mocno ściskam rękę Irańczykowi. I tak po chwili kończy się ta przygoda, która mogła kosztować nas, jak szybko policzyliśmy, 10 patyków.

Gdy tylko ochłonęliśmy weszliśmy na teren bazaru. Spóźniliśmy się, było bowiem wczesne popołudnie, a handlujący pomału rozjeżdżali sie do domów. Pokręciliśmy się przez godzinę, co zaowocowało kilkoma zdjęciami, w tym także kobiet w maskach, o jakie nam chodziło. Ale tego dnia mówimy sobie szczerze – dość! Kłopot z wizą indyjską i pakistańską, przedłużanie wiz irańskich, awaria komputera, a teraz jeszcze to – Iran najwyraźniej daje nam znać, że powinniśmy go opuścić. Gdy więc Ola mówi „a może jedźmy już do Pakistanu” decyzja zapada w sekundę. Może zmiana miejsca odczyni naszą złą aurę.

Kolejna taksówka do Bandar, szybki zakup biletu i jedziemy. Następnego dnia o szóstej rano, po kolejnej całonocnej podróży wylądowaliśmy w Zahedanie, 80 kilometrów od granicy z Pakistanem.

Opuszczaliśmy Iran z dziwnym uczuciem w sercu. Trudno nawet dokładnie je nazwać. Jakby rozczarowanie? Niesmak? Znudzenie? Nie, to wszystko zbyt mocne słowa. Może po prostu zbyt wiele obiecywaliśmy sobie po tym kraju, o którym tak wiele czytaliśmy i tyle dobrego słyszeliśmy? A może to przez ciągłe problemy wizowe i ostatnią „kropkę nad i” nie dane nam było go tak pokochać jak pokochało go wielu podróżników. W pewnym momencie, trudno nawet powiedzieć dokładnie w którym, przestaliśmy się tam po prostu dobrze czuć. To było troche tak, jakbyśmy zaczęli dusić się w tym jednym miejscu, nie mając możliwości pojechania dalej. Jedyne, co nam chodziło po głowie, to chęć szybkiego opuszczenia Islamskiej Republiki – problem w tym, że nie mogliśmy. Może przez to poczuliśmy się jak wielu Irańczyków, którzy tak bardzo chcieli by wyjechać ze swojego kraju, a naprawdę nie mogą. Gdy dostaliśmy nasze wizy poczuliśmy wielką ulgę – w końcu możemy jechać dalej. Po akcji z podręcznym plecakiem zrozumieliśmy, że nawet powinniśmy.

Wiemy, że potrzebujemy ten kraj „odczarować”. Tylko jak to zrobić? Być może powinniśmy do niego przyjechać raz jeszcze, odwiedzić ponownie te wszystkie osoby, które były dla nas tak życzliwe i pomocne, a których wspomnienie wypełnia nasze serca ciepłem.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
zula
zula - 2011-03-05 12:56
Makabryczna historia ...szczęśliwie zakończona dzięki uczciwości człowieka - super!
 
zula
zula - 2011-03-05 12:57
zdjęcia fantastyczne , pozdrawiam
 
 
shangrila
Oli i Łukasza podróż wokół Azji
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 179 wpisów179 371 komentarzy371 1073 zdjęcia1073 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
25.09.2010 - 30.01.2013