Geoblog.pl    shangrila    Podróże    Droga do Shangri-la    Autostop w Turcji, czyli kierowca najlepszym przyjacielem podróżnika
Zwiń mapę
2010
17
lis

Autostop w Turcji, czyli kierowca najlepszym przyjacielem podróżnika

 
Turcja
Turcja, Banaz
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 5527 km
 
Po ponad tygodniu w Turcji możemy stwierdzić jedno – jest to najlepszy jaki poznaliśmy kraj do łapania stopa. I to nawet w porównaniu z Rumunią, w której ten sposób transportu powszechnie obowiązuje i w którą pokonaliśmy niemal całą, dzięki pomocy trzech zaledwie kierowców. W Bułgarii, choć ze złapaniem okazji nie mieliśmy drastycznych problemów, dowiedzieliśmy się, że autostop jest tam praktycznie nieznany. Nawet ci kierowcy, którzy zatrzymali się by zabrać nas ze sobą, mieli wcześniej do czynienia z ludźmi z zachodu, jak choćby właściciel sklepu z węgierskimi sadzonkami w Dupnicy. O Turcji słyszeliśmy, że jest to kraj przyjazny autostopowiczom. Rzeczywiście – przyjazd tutaj oznaczał zupełnie nową jakość.

Od chwili przekroczenia granicy niemal codziennie stajemy na poboczu drogi, machając na przejeżdżające samochody. Nasz dotychczasowy rekord, osiągnięty już dwukrotnie, to pięć „podwózek” w ciągu jednego dnia, zaś największa odległość przejechana bez wysiadania z pojazdu – 220 kilometrów z granicy tureckiej na przedmieścia Istambułu. Byliśmy goszczeni już prawie 20 razy, pokusiliśmy się więc o krótkie podsumowanie tematu pt. „Przez Turcję za jeden uśmiech”.

Przede wszystkim warto podróżować tą metodą. W Turcji kierowcy nie oczekują za to pieniędzy, przynajmniej do nas nikt nie wyciągał po nie ręki. Wręcz przeciwnie. Widząc zagranicznych turystów, zmagających się z językiem, pomagają znaleźć najlepszą drogę, podwożą niejednokrotnie nadkładając drogi, częstują wiezionymi zapasami, a nawet kupują specjalnie dla nas sprzedawane na poboczu owoce. Rzadko kiedy znają więcej niż pięć słów po angielsku, dlatego warto opanować choćby podstawowe tureckie zwroty – zawsze to miłe usłyszeć podziękowanie w swoim własnym języku. Szczególnie często udawało nam się zatrzymać kierowców ciężarówek. Być może nuda pustej szoferki nuży ich mocniej niż ludzi prowadzących osobówki.

W kabinie TIR-a zazwyczaj sporo miejsca jest w tylnej części. Znajduje się tam leżanka, prywatna przestrzeń kierowcy. Zazwyczaj prosi on o wrzucenie bagażu właśnie tam, przy czym Ola wsiada jako pierwsza, ja zaś podaję jej plecaki. Następnie zdejmuje buty i siada pośrodku kabiny, w przestrzeni między fotelami. Wtedy ja mogę zająć miejsce pasażera i jesteśmy gotowi do startu.

Przepis na zatrzymanie samochodu jest prosty. Zazwyczaj stajemy na poboczu drogi, w miejscu, gdzie jesteśmy dobrze widoczni i gdzie (ważne!) kierowca ma szansę bezpiecznie się zatrzymać. Obok nas stają nasze plecaki, aby potencjalny „cel” widział, że ma do czynienia z turystami, nie porywaczami. Jedno z nas trzyma w dłoni kawałek kartonu (przedtem była to mapa Rumunii) z nazwą miejsca do którego chcemy dotrzeć. Czas oczekiwania na samochód w Turcji waha się od 0 do 45 minut, przeciętnie jest to kwadrans. Najciekawsze jest to, że niektórzy kierowcy widząc nas zatrzymują się sami! Wydaje się, że owa łatwość w złapaniu okazji jest jeszcze jednym przejawem tureckiej gościnności.

Aby przybliżyć specyfikę podróży tym środkiem lokomocji, spisaliśmy również kilka krótkich impresji z różnych przygód autostopowych.

1.Edirne, pod granicą bułgarską. Zmęczeni długim, marszem do terminalu, machamy na wszystko co ma kółka i jedzie na wschód. Zatrzymuje się kierowca jadący z Mołdawii do… Libanu. Pokazuje Oli miejsce na leżance i każe ściągnąć buty, po czym niemal bez słowa (nie znamy żadnego wspólnego języka) jedziemy ponad 200 kilometrów. Wysadzając nas na poboczu nasz szofer daje nam butelkę wody i życzy szerokiej drogi.
2.Sakarya, na wschód od Istambułu. Po opuszczeniu Gebze łapiemy stopa na południe. Nasz dobroczyńca jedzie ciężkim tirem w stronę Kütahyi. Na wstępie wali mnie w ramię, każąc nam obojgu częstować się orzechami jakie trzyma w szoferce. Po drodze zatrzymuje się na stoisku z owocami, a wróciwszy do kabiny wręcza nam reklamówkę jabłek, nie chcąc w zamian pieniędzy. Przez kolejne dwie godziny samochód powoli pokonuje górską drogę. Drzemię przez dłuższy czas, a gdy się budzę Ola prosi „nie zasypiaj już więcej, dobrze?”. Gdy wysiedliśmy dowiedziałem się, że w tym czasie kierowca na migi namawiał ją, by go pocałowała.
3.Bozuyuk, północno-zachodnia Turcja. Siedzimy na poboczu, żując watę cukrową, otrzymaną od Salihy w Gebze. Dosłownie po minucie oczekiwania zatrzymuje się przy stacji benzynowej stary Fiat. W środku dwóch mężczyzna, starszy i młodszy. Stromą drogę wśród wzgórz pokonujemy szybciej niż TIR-em, ale już po chwili dostrzegamy, że jedziemy na rezerwie paliwa. Na podjeździe, kilkanaście kilometrów od miasta silnik gaśnie. Katowanie rozrusznika nie pomaga. Kierowca wykonuje szybki telefon do znajomych, którzy po kwadransie przywożą dwa litry benzyny. Nie wiedzieć czemu nie pomaga, rozrusznik dalej charcze bezskutecznie. Młodszy z mężczyzn odłącza jakiś przewód pod maską i ustami zasysa benzynę, plując straszliwie na wszystkie strony. Nic nie skutkuje. Po chwili wóz przyjaciół przyjeżdża ponownie, z kolejną porcją paliwa. Kolejne tankowanie, kolejne plucie wachą – na nic. Pomaga dopiero otwarcie pompy i wlanie do niej kilku kropel, które parując zasilają silnik. Potem bez przygód dojeżdżamy do Kütahyi.
4.Denizli, wschodnia Turcja. Przejechaliśmy do miasta, by odwiedzić słynne Pamukkale LINK, odległe stąd o kilkanaście kilometrów. Siadamy na poboczu lokalnej drogi i wyciągamy owoce. Gryząc je fantazjujemy, co powiedzielibyśmy kierowcy, który widząc nas, zaproponowałby podwiezienie. Może: „Jem przecież, nie widać?! Skończę, to pogadamy!”. Gdy tak żartujemy zatrzymuje się obok nas samochód, a z wnętrza pada pytanie: „Pamukkale?”. Oczywiście nie realizujemy naszego pomysłu spławienia kierowcy i już po kwadransie jesteśmy u celu.
5.Banaz, gdzieś daleko. Idziemy chodnikiem, chcąc opuścić miasto i za jego granicą złapać okazję. Jednak jeszcze w mieście trąbi na nas kierowca ciężarówki, który wypatrzył nas z drugiej strony drogi. Jest już późno, ale obiecuje podwieść nas kilka godzin na wschód. Chyba zależało mu na rozmowie, nawija bowiem co chwilę, choć nie rozumiemy niemal nic z tego co mówi. Po drodze także i on kupuje nam owoce, a chwilę później taszczy do szoferki kilka piw. Nasz dobry nastrój zaczyna znikać, gdy nie zważając na protesty kupuje jeszcze kilka butelek. Nie chcemy być niegrzeczni, spędzamy więc wieczór w szoferce popijając i próbując rozmawiać z pomocą rozmówek angielsko-tureckich. Noc spędzamy w szoferce, śpiąc na górnej leżance. Około północy przybywa jego kumpel, obydwaj budzą nas, namawiając do wypicia jeszcze jednego piwa. Odmawiamy. Wreszcie udaje nam się zasnąć, choć nasz dobroczyńca z dolnej leżanki chrapie niemiłosiernie. Rano podwozi nas jeszcze kilkadziesiąt kilometrów.
6.Akşehir, pośrodku niczego. Powietrze nad miastem jest gęste od spalin, chcemy złapać cokolwiek, byle stamtąd uciec. Udaje nam się zatrzymać kierowcę z rejestracją z południowo-wschodniej Turcji. Śniada nawet jak na Turka twarz oraz dziwny język jakim mówi każą nam przypuszczać, że spotkaliśmy Kurda. Nie rozumiemy ani słowa z tego co do nas mówi. Po drodze wysłuchujemy kurdyjskich pieśni patriotycznych (gdy słowo „Kurdystan” szofer pogłaśnia radio niemal do maksimum, pewnie chcąc abyśmy wiedzieli z kim mamy do czynienia). Rozmawiając przez telefon komórkowy wrzeszczy na całe gardło, mamy wrażenie, że zaraz eksploduje z wściekłości. Na pożegnanie przyjaźnie ściska nam dłonie.
7.Kütahyia, wschodnia Turcja. Przez pół godziny stoimy przy zjeździe drogi ekspresowej, trzymając kartkę z nazwą „Uşak”. Jest już niemal zupełnie ciemno. Nasza nadzieja zaczyna słabnąć, gdy wtem słyszymy klakson TIR-a, który zatrzymał się za nami. Uśmiechnięty Turek o okrągłej twarzy włada kilkudziesięcioma słowami po angielsku. Nazywa się Aşik i jedzie do Banaz, bardzo blisko miejsca w które chcemy się dostać. Rozmawiamy przez chwilę o celach naszej podróży przez Turcję, Pamukkale i Kapadocji. Słysząc skąd jedziemy i dokąd zmierzamy nasz kierowca kręci głową – Syria jest niedobra, a wschodnia Turcja pełna terrorystów. Potem wyjmuje telefon i przez dłuższą chwilę rozmawia z żoną, po czym bez ceregieli zaprasza nas do swojego domu na kolację i nocleg. Po chwili wahania zgadzamy się i tym sposobem spędzamy kolejną noc u gościnnej rodziny Alişa w Banaz.
Krótkie podsumowanie pokazało nam, że tylko na terenie Turcji pokonaliśmy busami zaledwie 30 km (odcinek istambuł – Gebze), zaś autostopem – 1951 km. A to wszystko za darmo i w warunkach dużo lepszych niż w niejednym autokarze. Słowem – nic tylko jechać!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (1)
  • zdjęcie
Komentarze (1)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
zula
zula - 2011-02-10 17:04
...wspaniała zachęta do drogi - dziękuję ! :)
 
 
shangrila
Oli i Łukasza podróż wokół Azji
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 179 wpisów179 371 komentarzy371 1073 zdjęcia1073 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
25.09.2010 - 30.01.2013