Tutaj moje zmysły (prawie) oszalały.
Zdarzało nam się odwiedzać bazary tureckie, arabskie, kurdyjskie, irańskie, chińskie, tajskie. W halach, w historycznych budynkach, na ulicach pod gołym niebem. Bogate i biedne. Nawet te nepalskie, na zakurzonych ulicach Katmandu, które poza skromnym asortymentem warzyw nie miały zbyt wiele do zaoferowania. Myślałem, że azjatyckie targowiska już nigdzie mnie nie poruszą, myliłem się jednak, przywędrowałem bowiem na Osz Bazar.
Znajduje się w stolicy Kirgistanu, jednak swoją nazwę zawdzięcza dużej liczbie przybyszów z południa kraju, z miasta Osz. To podobno oni stanowią tu dużą grupę handlujących. Nie jest największym ze wszystkich bazarów w mieście, ale i tak za każdym razem się w nim gubię. Na pewno jest najbardziej różnorodnym. Zafascynował mnie kolorami, gwarem i tym, że jest tu naprawdę wszystko.
Wchodzę na niego zawsze od strony Czujskiego Prospektu, głównej alei Biszkeku. Przed głównym wejściem dziesiątki mężczyzn handlują telefonami komórkowymi. Nowymi, starymi, legalnie zdobytymi i tymi pewnie mniej… Za główną bramą otaczają mnie sprzedawcy słodyczy i warzyw, a trochę dalej – suszonych owoców. Wśród tych ostatnich spędziłem najwięcej czasu. Jedzenie to jednak tylko część tego, co można tu znaleźć. I to nawet nie największa. Obrzeża bazaru i jego północną część zajęli handlarze ciuchami i butami. Między nimi sprzedaje się kosmetyki i pampersy. Gdzieś między tym wszystkim znaleźć można małe „cepelie” z kirgiskimi kapeluszami, płaszczami i instrumentami. Jest nawet kilka stoisk z artykułami dla koni, siodłami i podkowami. Na koniec zaś cała alejka pełna zakładów krawieckich i maszyn do szycia. Między tym wszystkich przebiegają, nawołując głośno, sprzedawcy napojów, pchający towar w wózkach dla dzieci.
Fascynuje mnie, że niczym w średniowiecznym mieście, każda alejka ma swoją specjalność. Jak przed wiekami w polskim grodzie mamy tu więc Ulicę Szewską, Krawiecką, Piekarską, Korzenną, a nawet Zwycięstwa, gdyż odległy zakątek ma tu także kilkudziesięciu handlarzy wojskowym sprzętem z demobilu. To u nich znalazłem ostatnio nowy plecak i przeciwdeszczową pelerynę, która służy mi jednocześnie za namiot. W Biszkeku jest co prawda sklep outdoorowy z prawdziwego zdarzenia, jednak ceny w nim są bardzo europejskie, okazało się więc, że w nowy sprzęt lepiej zaopatrzyć się właśnie tu. Chociaż ten sam towar znajdzie się u kilkudziesięciu sprzedawców na tej samej alejce nikt nie wyrywa nikomu klienta! Niepisana zasada obowiązująca chyba na wszystkich bazarach od Marrakeszu po Kaszgar mówi, że możesz zaczepiać klientów, nawoływać za nimi, przekonywać, targować się, jednak gdy ktoś przyjdzie do straganu twojego sąsiada – nie możesz go zniechęcać, namawiać by przyszedł do ciebie. Mimo konkurencji sprzedawcy pracują razem, pomagają, pilnują towaru, a gdy czegoś zabraknie zawsze możesz udać się po brakującą rzecz do znajomego/znajomej zza ściany. Ten system pracy na poły kolektywnej jest dla mnie zagadką, ale wyraźnie się sprawdza. Dziś ty pomogłeś mnie, jutro ja tobie, obaj jedziemy na jednym wózku.
Bazar otwiera się około siódmej, choć wielu handlarzy zjawia się na swoich stoiskach dopiero po dziewiątej rano. Gdy pojawiłem się tam po raz pierwszy wczesnym rankiem byłem zawiedziony – większość stoisk była zamknięta na głucho. Mogłem wrócić do centrum, zjeść śniadanie i wrócić w południe, gdy żar w Biszkeku był już trudny do zniesienia. Osłonę przed nim znalazłem wśród ocienionych stoisk z suszonymi owocami i orzeszkami.
W takim miejscu, wędrującego z aparatem, zauważył mnie Kalen. Młody Kirgiz znał kilka słów po angielsku, ale szybko przeszliśmy na rosyjski, którym włada tu każdy. Jego rodzina pochodzi z Dżalalabadu, z południa kraju. Kalen ukończył uniwersytet i jest z wykształcenia prawnikiem, nie stać go jednak było by podjąć pracę. Tu, w Azji Centralnej, wiele rzeczy postawiono do góry nogami. Na przykład to, że jeśli chcesz otrzymać posadę, czeka cie płacenie kilku tysięcy dolarów łapówki. Chcesz zostać adwokatem, policjantem, zwykłym urzędnikiem? Możesz, jeśli zapłacisz. Swoje pieniądze odzyskasz później w formie łapówek wymuszanych od klientów czy kierowców. Taka samonakręcająca się spirala korupcji powoduje, że wykształcony prawnik pracuje w Biszkeku jako sprzedawca suszonych owoców. Ma u siebie wszystko czego dusza zapragnie: rodzynki i morele z południa kraju, orzechy włoskie zwane tu greckimi, pistacje, suszone jabłka na kompot i kandyzowane mandarynki i ananasy z Chin. „Kupujemy po 50, sprzedajemy po 180” – informuje po cichu. Konkurencja jest jednak spora, klientów nie aż tak wielu, trudno więc zbić na tym kokosy.
Razem z Kalenem pracuje młodsza siostra, Asiel. Ukończyła marketing ale, jak się domyślacie, nie ma zbyt wielkich szans na etat w swoim zawodzie. Nie rozstaje się z małym zeszycikiem, gdzie pracowicie wypisuje całe zdania i zwroty w języku angielskim. To popołudnie spędzam pracując jako korepetytor angielskiego. Z Kalenem rozmawiamy też o cenach samochodów w Polsce. Połowa mężczyzn w Kirgistanie pyta się mnie o to, ściąganie europejskich i japońskich samochodów do tego kraju jest całkiem dobrym biznesem. Oboje żyją z rodzicami w małym mieszkanku na południu miasta, do tego mają jeszcze dom pod Dżalalabadzem. Gdy spotykamy się po raz drugi zapraszają mnie do siebie i przez dwie noce mogę zamieszkać z nimi pod wspólnym dachem. Ojciec rodziny, Dżomart, jest geologiem i wyrywającym z górskiej ziemi węgiel brunatny gdzieś w górach. O źródło utrzymania rodzina nie musi się więc bardzo martwić, a praca na bazarze nie jest ich jedynym źródłem utrzymania. Planują nawet zamienić swoje mieszkanie w stolicy na większe… Ilu jednak jest takich, którzy nie mają tyle szczęścia?
Na Osz Bazarze spędziłem kilka dni, za każdym razem gubiąc się i odnajdując nowe ciekawostki. Jedynym utrapieniem jest tu nie skomplikowany labirynt alejek, ale milicjanci, którzy człowieka z plecakiem widzą jako handlarza narkotyków lub źródło łatwych pieniędzy. Gdy spotykamy się za pierwszym razem dwóch facetów w cywilu pokazuje legitymacje, po czym prosi o otwarcie plecaka, torby, pokazanie paszportu. Interesuje ich nawet stan mojego portfela, co budzi moje podejrzenia, że zechcą skorzystać ze swoich zręcznych placów by pozbawić mnie kilku banknotów. Kilka dni później nie są już tak subtelni. Jeden z nich, odciągnąwszy mnie w bardziej zaciszne miejsce szeptem proponuje abym dał mu „w podarku” sto dolarów. Ta propozycja łapówki (nie wiem za co?) jest tak zabawna, że parskam śmiechem. Za trzecim razem o łapówce nie ma już mowy, a potem milicjanci pozdrawiają mnie już po imieniu…
Bazar zamyka się o zachodzi słońca. Asiel i Kalen dokładają owoce tak, by wszystkie skrzynki były pełne na rano, przesypują worki orzechów po czym owijają stragan materiałem. Bazar zamykany jest na noc, towar jest więc bezpieczny. Kupujemy jeszcze chleb, sprzedawany wprost z dziecięcego wózka i łapiemy marszrutkę do domu. Jutro wielotysięczny tłum wypełni Osz Bazar na nowo.
Obejrzyj galerię z Osz Bazaru w Biszkeku: