Geoblog.pl    shangrila    Podróże    Droga do Shangri-la    Kirgiskie „Into the wild”
Zwiń mapę
2012
29
lip

Kirgiskie „Into the wild”

 
Kirgistan
Kirgistan, Narynskaya Oblast’
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 47713 km
 
Po okrążeniu jeziora Issyk-Kol (podobno drugiego co do wielkości na świecie jeziora górskiego, brzmi dumnie, co?), niezwykłych spotkaniach w górach Alatau, rozmowach na bazarze w Biszkeku, przyszedł ten moment, kiedy człowiek chce być sam. Może niekoniecznie sam jak palec, pośrodku pustyni, ale z dala od miast, tłumów, nagabujących kierowców marszrutek, klaksonów, internetu i tego wszystkiego, co potocznie nazywamy cywilizacją. W wydaniu kirgiskim ta „cywilizacja” nie jest jeszcze taka zła, kraj zaskoczył mnie swoim spokojem i luzem mieszkańców, ale sami rozumiecie. Trzeba sobie czasem polatać po odludziu. Ponieważ kupiony tydzień temu plecak stracił już ochotę do życia kupiłem nowy, znacznie solidniejszy i z zapasem jedzenia na tydzień udałem się na południe. Cel – centralny Tien-szan, góry Kokshal-Too, pod granicą z Chinami.

O Kokshal-Too słyszałem już przedtem za sprawą kilku polskich ekip wspinaczkowych, które działały w tamtym regionie, odnajdując miejsca nigdy nie odwiedzane przez alpinistów i wchodząc na dziewicze szczyty. O dziwo są jeszcze takie na świecie. A odległy kirgiski masyw należy do najrzadziej odwiedzanych miejsc w tym kraju, za sprawą odległości jakie trzeba tam pokonywać. Oczywiście na żadną niezdobytą górę chrapki nie miałem. Chciałem ot tak, zniknąć na kilka dni w nieznanych górach.

Ostatni samochód dowozi mnie do Bosogo, małego osiedla pasterskiego na końcu doliny Ak-Muz. Dalej już tylko pieszo. Dziurawa droga prowadzi na drugą stronę gór, ja wybieram jednak pasterską ścieżkę przez sąsiednią przełęcz. Noc zastaje mnie jeszcze w dolinie, gdzie rozkładam śpiwór i moją płachtę-zamiast-namiotu w małym zagajniku. Rano zaczynam podejście niewyraźną ścieżką wzdłuż strumyka, by po godzinie spotkać pasterza. Właściwie to on spotyka mnie, doganiając konno. Słysząc że jestem z Polski pyta „Paszport masz?”. „Mam”. „Pokaż”. Zaraz, zaraz, a wy kto? Milicja? Państwo policyjne? Granica chińska niedaleko, ale od kontrolowania turystów jest tu chyba kto inny niż kirgiski pasterz. Rozmowa schodzi na szczęście na inne tory, a na pożegnanie robię mu zdjęcie. Przełęcz Araszan jest obietnicą tego, co czeka dalej w górach Kokshal-Too. Właściwie nie jest to przełęcz, ale rozległy, zielony płaskowyż pełen błyszczących w słońcu skał. Niżej trafiam na jurtę. Kirgiskie małżeństwo zaprasza, częstuje herbatą i… pyta o paszport. Dla świętego spokoju pokazuję im ważną wizę i jest OK. Jeszcze dalej czeka zaś niespodzianka: araszan, czyli źródło mineralne. Spod ziemi wydobywa się tu gazowana woda, która bulgocze i pieni się wśród kamieni. Dokoła powstało coś w rodzaju małego Pamukkale, mały taras wapiennych osadów. Tu jednak nikt nie pobiera opłat i nie dba by chodzić po delikatnym wapieniu boso. Jacyś miejscowi przyjechali tu na wódkę, a dwóch chłopców z pobliskich jurt nabiera wodę, pozwalając osiołkom deptać po tym cudzie natury. Dalej na południe jest już szeroka dolina rzeki Aksaj i zamykający ją od południa potężny grzbiet Kokshal-Too i biegnąca nim granica z Chinami. Decyzja: idę tak daleko jak się na na wschód, potem zaś przebijam się przez góry i ich północnymi stokami wracam w kierunku Naryna.

Dolina Aksaj jest tym czego szukałem. Pustka, pustka i jeszcze raz pustka dokoła, wokół kilometry łąk i kręta droga między nimi. Dokoła góry, dwa ośnieżone łańcuchy na północy i południu. Co jakiś czas na pastwisku pojawia się jurta, przy niej nawet jacyś ludzie, czasem dym z komina, ale nikt nie nawołuje ani nie podchodzi. Czasem na poboczu drogi pojawi się jakieś zabłąkane stadko koni, raz nawet uciekało przede mną kilka wielbłądów, ale poza tym idę zupełnie sam. Niezwykłe uczucie, jakbym trafił na koniec świata, gdzieś daleko poza miejsca zaznaczone na mapach. Maszeruję kilometrami, a krajobraz dokoła niemal się nie zmienia, tylko uporczywy wiatr i padający co chwilę deszcz odbierają siły. Wieczorem znajduję na poboczu zrujnowany budynek, jedyne zabudowanie w promieniu kilku godzin drogi. Tam spędzam noc.

Nazajutrz pogoda nie zmienia się. Z początku zdaje się mi sprzyjać, gdyż tam gdzie wczoraj wędrowałem pada, nade mną zaś pogodnie, ale tylko do czasu. Około południa docieram do większej doliny,u wylotu której stoi duży budynek, jakby wojskowa strażnica. Na wzgórzach dokoła niej jakieś śmieszne twory przypominające piecyki, mija chwila zanim orientuję się, że są to bunkry z otworami strzelniczymi. Skręcam w tym miejscu na północ, w góry, ale wystarczy chwila by ulewa dotarła i do mnie. Namiotu nie mam, rozpinam moją pelerynę nad niewielkim zagłębieniem w ziemi, przyciskam kamieniami i chowam się pod nią, ale już wkrótce jestem mokry. Nie ma mowy o dalszej drodze. Zwijam prowizoryczny obóz i wycofuję się z powrotem w dolinę Aksaj. Z powrotem wita mnie słońce.

Pogoda w Kokshal-Too jest niesamowita. Każdego dnia zdaje się tu padać w innym miejscu gór. Tego dnia na północ od drogi która szedłem unosiły się czarne chmury. Gdy wróciłem nad rzekę znalazłem się w pełnym słońcu. Może to znak abym szedł dalej doliną, nie zapuszczając się w nieznany masyw na północy? Albo prezent urodzinowy? Im dalej na wschód idę, tym piękniejsze ukazywały mi się widoki. Pogoda zmienia się, przynosząc niezwykły spektakl kolorów, chmur i światła.

Rano, kierując się cały czas sowiecką mapą, skręcam w końcu na północ i przez cały kolejny dzień maszeruję na północ, mając nadzieję, że na końcu długiej zielonej doliny znajdę przełęcz i wygodne przejście na druga stronę gór. Zawód mój jest wielki, gdy po kilku godzinach znajduję się pośrodku wielkiego kotła, otoczonego niedostępnymi skałami. Wygląda na to, że przez pół dnia wędrowałem inną doliną, niż zamierzałem. Przede mną noc w cienkim śpiworze, pod peleryną, na wysokości prawie 4 kilometrów. Ubrany we wszystko co mam dość dobrze znoszę ten biwak, ranek nie przynosi jednak rozwiązania. Przejścia na północną stronę gór nie znajduję. Na pocieszenie pozostaje mi wejście na wznoszący się nad okolicą czterotysiecznik.

Szczyt zdaje się być na wyciągnięcie ręki, niemal tuż nad głową gdy wychylam rano głowę spod wojskowej plandeki. Wschodnia grań, na którą się wybieram, okazuje się być jednak niespodziewanie stroma, a jej górne partie zasypane głębokim śniegiem. Muszę okrążyć szczyt szerokim łukiem by wejść na niego od południa. Widok stamtąd, gdy już na niego wchodzę, rekompensuje cały trud. Wokół mnie nie widać nic, dosłownie NIC, poza morzem szczytów. Na ile z nich nikt jeszcze nie wszedł? Ile z nich nie ma swojej nazwy? Nawet „mój” wierzchołek nie nosi śladów człowieka. Może to pierwsze polskie wejście na ten szczyt? Jeśli rozpoznajesz przypadkiem wierzchołek ok. 4100 m znajdujący się na mapie lub byłeś tu koniecznie daj znać, a do czasu aż ktoś nie zgłosi swojego pierwszeństwa mogę uważać się za pierwszego Polaka na Piku Wielkiej Pomyłki.

Dopiero później, uważnie studiując mapy, odkrywam na nich miejsce w którym rzeczywiście się znalazłem. O ironio, skręciłem w góry zaledwie o jedną dolinę za wcześnie. Co gorsza, tuz obok mnie znajdowało się wygodne przejście na drugą stronę gór, którym w ciągu dwóch dni dostałbym się z powrotem do Ak-Muz lub Bosogo. Nie wiedząc jednak o nim wycofuję się tą samą drogą którą przyszedłem. Powrót doliną Aksaj, z lekkim już plecakiem, zajmuje już tylko dwa dni. Wieczorem mijam wojskową strażnicę, na której młody pogranicznik sprawdza mój paszport. Czegoś mu brakuje, ale nie mówi nic, pyta tylko dokąd idę i gdzie zamierzam spać, po czym odprowadza kilometr w dół rzeki i wraca do ciepłego budynku. Tej nocy nie pada, jest jednak tak zimno, że chowam się w betonowym przepuście pod drogą by choć trochę osłonić się od wiatru.

Nazajutrz szybko pokonuję resztę drogi. Mam do wyboru: kilka godzin marszu na północ, przez góry, albo dalej drogą, łatwiej ale bardziej okrężna drogą. Jestem już prawie zdecydowany iść na przełaj, gdy nagle pojawia się na drodze stary „Moskwicz” z kirgiską rodziną. Macham od niechcenia ręką, a samochód… zatrzymuje się. Jadą aż do Narynu, osiemdziesiąt kilometrów! Szybko dogadujemy się do ceny i po chwili jedziemy razem.

I to mogła być jedna z najgorszych decyzji w tej podróży…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (10)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (4)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
zula
zula - 2012-07-29 17:24
Urodzinowo na 4100m - Gratuluję !!!
 
shangrila
shangrila - 2012-07-29 17:29
Dziękuję, dziękuję :) Zdjęcia oczywiście też będą - jak uda mi się przewalczyć lokalny internet...
 
marianka
marianka - 2012-07-31 22:29
Oj, wiele bym dała za te zdjęcia;)
 
Geoblog
Geoblog - 2012-08-05 16:10
Nocleg zupełnie jak hotel kapsułowy w Japonii :)))
 
 
shangrila
Oli i Łukasza podróż wokół Azji
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 179 wpisów179 371 komentarzy371 1073 zdjęcia1073 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
25.09.2010 - 30.01.2013