Zawsze wydawało mi się, że te kirgiskie nakrycia głowy, które przywozili do Polski koledzy, to jeden wielki żart. Sztywne, niewygodne i niepraktycznie wystające wysoko ponad głowę, tylko proszą się żeby spaść. To zresztą niemożliwe, żeby coś takiego sprawdziło się podczas jazdy konno, a z zamiłowania do koni słynie przecież ten naród. Mimo zainteresowania jakie wzbudzały, kirgiskie czapki oglądane w ojczyźnie wydawały mi się pamiątką robioną z myślą o turystach i noszoną tylko przez nich. Jakże się myliłem!
Pierwszy dzień w Kirgistanie. Na głównej ulicy Biszkeku trafiam na małą, antyrządową demonstrację. W tej części świata to rzadkość, w pozostałych państwach Azji Centralnej taka impreza zostałaby już w zarodku spacyfikowana przez milicję i wojsko. Kirgistan to jedyny spośród pięciu „stanów” w którym narodowi udało się i to aż dwukrotnie, obalić prezydenta. W sąsiednich krajach urzędujący po 20 lat Karimov czy Nazarbajev wydają się być niezniszczalni. Nie widok demonstracji był dla mnie zdumiewający, ale to, jak ubrani byli mężczyźni, stanowiący większość zebranych: co najmniej połowa z nich nosiła kapelusze, niemal identyczne z tymi, które z zazdrością oglądałem w Warszawie. A więc ci ludzie naprawdę ich używają!
To odkrycie poruszyło mną do głębi. Zadałem sobie pytanie: czym tak naprawdę jest tradycyjne nakrycie głowy Kirgiza?
Kalpak, bo tak nazywa się ów przedmiot, to tradycyjne i używane na co dzień i przy oficjalnych okazjach, nakrycie głowy. Składa się z czterech kawałków filcu, czasem owczej skóry, o kształcie mniej więcej trójkątnym, zszytych na brzegach. Jest bardzo praktyczny w zmiennym klimacie gór. Latem odbija słońce, zimą zaś utrzymuje ciepłą głowę. Brzegi kalpaka są podwinięte i tworzą rondo, które chroni oczy właściciela przed promieniami słońca i deszczem, zależnie od pogody. Niektóre można łatwo składać, kiedy nie są używane, inne są sztywnie i twarde. Białych kalpaków zakłada się się zazwyczaj na specjalne okazje, te na co dzień posiadają od środka czarną wyściółkę – tak się przynajmniej mówi. Łatwo zobaczyć ją, gdyż wywinięte podczas noszenia rondo ma wtedy także czarny kolor.
Skąd taki spiczasty kształt? Wydaje mi się, że pozwala on kroplom deszczu spływać. Kirgizi twierdzą jednak czasem, że ich narodowe nakrycie głowy ma przypominać lodową piramidę Chan Tengri, najpiekniejszy szczyt ich kraju, leżący daleko we wschodnich górach Tien Szan.
Niektóre kapelusze pozbawione są ozdób, większość tych, które widziałem ma z przodu wyszyty ornament. Niektóre posiadają też niewielki „chwościk” dyndający na czubku.
Kalpak, choć znany głównie dzięki Kirgizom, nie jest wynalazkiem tylko tego narodu. Podobne kapelusze, nazywane zresztą tak samo, noszą mężczyźni zamieszkujący góry Bułgarii, Turcji, Iranu czy Kaukazu. W Kirgistanie nakrycie głowy wskazuje czasem na to skąd pochodzi osoba. Na południu możesz spotkać mężczyzn noszących… dwie czapki. Z wierzchu będzie to kalpak, noszony wśród Kirgizów, pod spodem zaś – tradycyjna, muzułmańska czapeczka, preferowana przez Uzbeków. To, które w danej chwili ma na sobie zależy od tego, jaka ludność dominuje w danym regionie, mieście, wsi. Niestety, relacje uzbecko-kirgiskie nie zawsze bywają różowe i taka maskarada to jeszcze jedno świadectwo niełatwej historii tych narodów.
Kirgiz szanuje swój tradycyjny kapelusz. Zgodnie z tradycją kalpak nie powinien być kładziony bezpośrednio na ziemi, w nocy zaś kładzie się go zawsze w pobliżu głowy, nigdy stóp. Stary zwyczaj zakazuje też zabicia człowieka który go nosi. Mi jednak do gustu przypadło kirgiskie porzekadło, które dobrze oddaje przywiązanie tutejszych mężczyzn do tego tradycyjnego stroju:
„Jeśli sprzedasz swój kalpak, sprzedasz też swój rozum”.