Geoblog.pl    shangrila    Podróże    Droga do Shangri-la    Wśród szczytów Alatau
Zwiń mapę
2012
09
cze

Wśród szczytów Alatau

 
Kazachstan
Kazachstan, Almaty
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 46711 km
 
Po podróży przez Syberię i Kazachstan potrzebowałem chwili ciszy i odosobnienia. Jedno i drugie było trudno osiągalne w mieście, czemu by nie wyskoczyć w góry? Będąc w Ałmaty szczyty Tien Szan widzi się tak, jak Tatry z Zakopanego, cel był więc w zasięgu reki. Niewiele myśląc wybrałem więc pierwszą z brzegu dolinę i bez mapy, mając tylko szkic na ¼ strony przewodnika, wyszedłem w góry. Cel – Wielkie Jezioro Almatyjskie (Balszoje Almatijskoje Oziero).

Masyw wznoszący się nad Ałmaty to Zailijski Alatau, część łańcucha Tien Szan. Kilka miesięcy wpadła mi w ręce relacja kilku Polaków, którzy za kilkudniową przepustkę do parku narodowego zapłacili ponad 100 dolarów od głowy. Taka informacja może zniechęcić. Rzeczywiście, na wjeździe do parku stoi posterunek i nawet jest tam coś przypominającego okienko kasowe. Samochody zatrzymują się, strażnicy podchodzą do kierowców. Jaka jest cena? Nie wiadomo, bo na tablicach informacyjnych jej nie ma. Możliwe więc, że rodacy których relację znalazłem w „N.P.M.” wchodzili innym wejściem. Zresztą znając Azję Centralną ich przepustka łatwo mogła powędrować do kapelusza dyrektora parku. Wolałem nie ryzykować i na teren parku wszedłem bokiem. Kilka zbędnych kilogramów (komputer, zasilacze i różne kabelki) ukryłem w skalnej szczelinie przy drodze i ruszyłem ku górom.

Droga nad jezioro dłuży się niemiłosiernie zwłaszcza, że od kilku lat leży na niej nowy asfalt. W pogodny dzień śmigają nim sportowe wozy wiozące Kazachów na rodzinne pikniki. Wokół rogi ustawionych jest sporo improwizowanych knajpek, na każdej wielki napis „SZASZŁYK”, gdzieniegdzie można tez wynająć jurtę, jeśli ktoś zasiedzi się w górach do nocy. Ślady biwakowania są niestety widoczne wszędzie, na szczęście im wyżej tym rzadziej. Marsz asfaltem w środku dnia nie był przyjemnością, w dodatku pod wieczór zjawiły się chmury i na głowę spadł grad wielkości grochu. Traf chciał, że dzień przed wyjazdem z Rosji zgubiłem czapkę, musiałem więc uciekać pod drzewo by zachować kaptur kurtki i głowę w jednym kawałku. Nie próbowałem łapać stopa. Pogoda dawała w kość, ale wyszedłem z założenia, że co ma być, to będzie i napierałem mimo wszystko.

Nad jeziorem czaili się już pogranicznicy, strzegący lokalnej ścieżki prowadzącej do Kirgistanu. Nakłamałem ile się dało przysięgając, że przyszedłem tylko zobaczyć jezioro i dalej ani kroku. Odczekałem aż zniknęli i schowałem się w pobliski lasek. A tam, trzeba trafu, odkryłem trzy niewielkie, ceglane budy. Największa stała się moim schronieniem. W nocy grad wrócił i woda zaczęła wpadać przez dziury w stropie. Długo szukałem takiego położenia, w którym jednocześnie uniknąłbym zimnego prysznica z dachu i konfrontacji z gradem wpadającym przez okno, ale w końcu się udało.

Poranek był tak piękny, jak to tylko w górach możliwe. Decyzja: idę na lekko. Torba z aparatem, dwie bluzy (kurtki brak – na kursie przewodnickim już by mnie oblali!), a do tego paczka chałwy i woda czerpana ze strumieni po drodze. Plecak został wśród skał, dobrze schowany.

Kilkaset metrów wyżej dolina rozszerzała się. Przysiadłem żeby odpocząć i wtedy uwagę przyciągnęła odległa przełęcz. Mapy oczywiście brak. Nie potrafiłem powiedzieć czy przebiega nią granica i jaka ma wysokość. Ale dzień był jeszcze młody, uznałem że warto zaryzykować. Podejście trwało kilka godzin i już pod koniec rzadsze powietrze dawało o sobie znać, ale było warto!

Droga powrotna już tak łatwa nie była, głównie przez mój pośpiech. Okolicę zakryły chmury, a rozgarnięty Łukasz przekonał się, że wybrał się w drogę nie tylko bez mapy, ale i kompasu. Kurs nie tylko na przewodnika, ale nawet początkującego turystę byłby oblany na wstępie. Szczęśliwie teren był jak na dłoni, zgubić się nie było jak. Na dole znalazłem plecak (kompas był cały czas w kieszonce). Kolejną noc spędziłem znowu chowając się przed wodą z dachu.

Po powrocie w doliny ściągnąłem radziecką mapę tych stron. Przełęcz N. N. okazała się być przełęczą Almaty-alagir, 3660 m. Jak na początek sezonu uznałem to za dobry wynik. W dodatku trzydniowy wypad odbyłem bez mapy, kompasu, pieniędzy, czapki i kremu przeciwsłonecznego. prowiant stanowiły: owsianka, chałwa i kasza gryczana. Na szczęście miałem przynajmniej osłonę na oczy. Dzięki Mamo za okulary :-)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (25)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
genek
genek - 2012-06-09 16:08
brawo!!! po gorach trzeba chodzic byle jak!!
 
 
shangrila
Oli i Łukasza podróż wokół Azji
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 179 wpisów179 371 komentarzy371 1073 zdjęcia1073 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
25.09.2010 - 30.01.2013