Bo padało. Ale po kolei.
Naszą długą podróż nazwaliśmy Drogą do Shangri-la. Bardzo spodobał nam się opis owego mitycznego miejsca, ukrytego gdzieś daleko w górach, gdzie ludzie żyją ze sobą i otaczającym ich światem w harmonii, troszcząc się tylko o dobra duchowe. My też byśmy chcieli takie miejsce w tej drodze odnaleźć…
Shangri-la opisał James Hilton w książce pt.: „Zaginiony horyzont”. Opisał, choć nigdy w takim miejscu nie był. Z resztą jak mógł do niego dotrzeć, skoro ono tak naprawdę nie istnieje..
Czy oby na pewno?
Chińczycy jednak wiedzą lepiej i mają takie Shangri-La u siebie. Nie szkodzi, że od kilku lat, ale mają. W prowincji Yunan, przy głównej trasie do Tybetu, przeistoczyli miasteczko Zhongdian w Shangri-La. I teraz każdy może się znaleźć w tym mitycznym miejscu! Każdy może tam dotrzeć. Wystarczy kupić bilet na autobus i zwyczajnie w świecie tam dojechać. Do Shangri-La prowadzi przecież droga…
My jednak tam nie dotarliśmy… Na pewno świetnie byłoby wrzucić wpis pod tytułem: “Jesteśmy w/ odnaleźliśmy/ nareszcie w/ Shangri-La…” itd. Dlaczego więc tam nie pojechaliśmy i nie mamy zdjęcia pod tabliczką z tą nazwą?
Szczerze?
Czy Shangri-La stworzone przez Chińczyków, może być owym miejscem? Dla nas odpowiedź jest jasna… Już nam z resztą zaczęły się przejadać chińskie-tybetańskie klimaty sztuczności i plastikowatości. Tu nawet flagi modlitewne mają takie dziwnie „żarówiaste” kolory… Nie, nie chcemy tego. Chińskie Shangri-La na pewno nie będzie tym, co byśmy chcieli odnaleźć. Samego miasteczka Wam nie opiszemy. Może i jest piękne…, może i okolica taka jest. Tak przecież może być. Nie wiemy, nie dojechaliśmy tam przecież. Nie będzie więc pisać, że tak nie jest… Ale Chińczykom to my podziękujemy.
A tak przy okazji napiszemy, że w naszej drodze to już różne Shangri-la widzieliśmy. Poniżej kilka z nich. I chyba zgodzicie się z nami, że jak Bono z U2 możemy zaśpiewać: “But I still haven’t found what I’m looking for…”