Długo dochodziliśmy do siebie po przyjeździe z Pakistanu. Skutki działania brudnej wody z Hunzy udało nam się zwalczyć dopiero antybiotykiem. Szczęśliwie dla nas miejsce, w którym się znaleźliśmy sprzyjało regeneracji sił. Na kilka dni zatrzymaliśmy się w Kaszgarze, w zachodniej części chińskiego Xinjangu. Chińskiego – to dyskusyjne stwierdzenie, jeśli weźmie się pod uwagę, że obszar ten etnicznie nie ma z Państwem Środka nic wspólnego. Zamieszkują go Ujgurzy, naród bez własnej ojczyzny, wyznający islam i mówiący językiem zbliżonym do tureckiego. Od stuleci żyjący na obrzeżach pustyni Takla Makan, na przemian cieszyli się względną (choć nigdy pełną) swobodą lub popadali w zależność od Chińczyków albo Mongołów.
Wiele czytaliśmy o okupacji Xinjangu oraz polityce wynaradawiania w wykonaniu chińskich komunistów. Ujgurzy, traktowani często jako obywatele drugiej kategorii, mają status podrzędny względem przybywających tu „osadników” ze wschodnich prowincji. Podobnie jak w Tybecie dąży się do „rozcieńczenia” lokalnej ludności przez sprowadzanych tu masowo Chińczyków. Pekin pompuje miliardy dolarów w to, co oficjalnie nazywa się „rozwojem zachodnich rubieży”, przemilcza jednak fakt, że inwestycje dotyczą wyłącznie nowych mieszkańców tych terenów. Efekt? Miejsce będące od wieków własnością Ujgurów przestaje należeć do nich. Zrozumiałe jest ich niezadowolenie, które dwa lata temu przybrało postać demonstracji zakończonych rozlewem krwi i aresztowaniami.
Zatrzymaliśmy się w centralnie położonym hostelu, prawdopodobnie najfajniejszej miejscówce miasta. Nazajutrz po przyjeździe ruszyliśmy w teren by przekonać się jak pod władzą komunistów zmienia się najstarsza część Kaszgaru. Po wyjściu na główną ulicę przez dłuższy czas nie mogliśmy zrozumieć co jest nie tak. Nasza mapa ewidentnie wskazywała, że wędrujemy środkiem starego miasta, tymczasem przed nami ciągnęła się szeroka ulica, z obu stron otoczona wieżowcami i szkłem centrów handlowych. Dłuższą chwilę zajęło nam zrozumienie, że tu gdzie jesteśmy jeszcze niedawno znajdowała się stara zabudowa, po której teraz nie został nawet ślad. Dopiero wracając do hostelu weszliśmy w boczne uliczki. Położone na zachód od głównych arterii i oddalone od szklanych domów, skrywały resztki dawnego miasta. Na starych fasadach mogliśmy jeszcze czasem odnaleźć dawne kolory czy resztki pięknej snycerki, były to już jednak tylko cienie. Całe kwartały starej zabudowy są niszczone spychaczami i ustępują miejsca temu co nowe. Nie da się zaprzeczyć – tak estetycznego i nowoczesnego centrum nie powstydziłoby się żadne polskie miasto. Żal tylko, że budowa nowych dzielnic oznacza niszczenie tradycyjnej, często kilkusetletniej zabudowy. To chyba typowe dla komunistów całego świata, że budowanie swoich utopii poprzedzają zawsze zrównaniem z ziemią tego co stare, bez względu na wartość.
Na miejscu zniszczonych powstają bliźniaczo podobne domy, pokazujące, jak chińscy budowniczowie wyobrażają sobie „idealne” budownictwo ujgurskie. Na wielkiej przestrzeni miasta stworzono identycznie wyglądające, ozdobne fasady, maskując fakt, że owo fałszywe stare miasto konstruowane jest w całości z betonu. Już widzimy chińskich turystów, którym sprzedaje się bilety wstępu do „starego Kaszgaru” wmawiając im, że oglądają zabudowę sprzed kilkuset lat. Zresztą podobne oszustwa historyczne w tym kraju to podobno nic niezwykłego.
Ujgurzy, choć pozbawieni autonomii (nazwa Okręgu Autonomicznego Xinjang to jakaś gorzka ironia), stanowią jeszcze większość tutejszej ludności. Bez trudu można odróżnić ich od Chińczyków, ich twarze przypominają raczej mieszkańców różnych „-stanów” Azji Centralnej. U mężczyzn rzucają się w oczy nakrycia głowy – czworokątne, haftowane czapki, najczęściej koloru zielonego. Bywają też czarne i białe. Zabawnie wygląda ulica wypełniona identycznie ozdobionymi głowami, owa moda stanowi jednak silny wyróżnik Ujgurów. Kobiety – to osobna historia. Po 5 tygodniach w Pakistanie nareszcie widzimy dziewczyny mogące pokazać swoją urodę! Dużo tu żywych kolorów, krótkich spodni i spódnic za kolano, choć i tak większość Ujgurek zakrywa włosy. Kogoś przyjeżdżającego tu z Iranu bądź Pakistanu, połączenie swobodnego stroju i chusty może zaskoczyć, tu jednak jest naturalne. Dla równowagi nie brakuje w Kaszgarze kobiet całkowicie zasłaniających twarze czymś w stylu brązowych „ręczników” – patrząc na nie poczuliśmy się jak w syryjskim Aleppo, gdzie podobne widoki były na porządku dziennym. Jeśli będąc tu zechcecie podpatrzeć mieszkańców, ich ubiory i zwyczaje, chyba najlepszym miejscem do tego celu jest plac przed głównym meczetem miasta.
Zawitaliśmy na niedzielny bazar, „Sunday Market”, który polecają przewodniki. Miejsce sprawiło nam trochę zawodu. Wyglądało jak wiele innych bazarów jakie widzieliśmy już w krajach muzułmańskich, do tego wcale nie imponowało wielkością ani atmosferą. Długo krążyliśmy między stoiskami, poszukując pracujących tu podobno golibrodów. Spotkania z tymi ostatnimi wymagał Łukasz, który po dwóch miesiącach niewidzenia się z maszynką wyglądał jak wojownik dżihadu. Wszyscy jednak gdzieś przepadli. No cóż, może innym razem. Ale i tu można było wypatrzyć niezwykłe rzeczy, na przykład mężczyznę głośno zachwalającego środki na potencję. Jego małe stoisko otaczała zwarta grupa Ujgurów, w wieku 40 – 60 wiosen. Angielskie i rosyjskie napisy na pudełkach obiecywały ponowną młodość i sprawność w 30 minut, a ilustracje objaśniały co można, a nawet należy robić po zażyciu specyfiku. Część opakowań zdobiła podobizna śp. Osamy. Krążą pogłoski że jego seksualna sprawność nie miała sobie równych.
Dużo ciekawszy był słynny targ zwierzęcy odbywający się na obrzeżach miasta. Na wielkim placu tysiące ludzi mieszały się z tysiącami zwierząt. Tuż przy bramie przywiązanemu do drewnianej ramy koniowi kowal wymieniał podkowy, wyrównując przy tym kopyta ostrymi narzędziami – miało się wrażenie, że zedrze je do krwi. Nieco dalej wielkie stada kóz i owiec powiązanych dosłownie w pęczki czekały na nabywców. Mężczyźni w zielonych czapkach oglądali je uważnie, macali, sprawdzali stan zębów, kopyt i narządów intymnych. Handel detaliczny i hurtowy trwał w najlepsze. Co chwilę ktoś przechodził obok nas, ciągnąc na sznurku swój nowy nabytek – kozę lub dwie. Nieco dalej bez ceregieli ładowano na ciężarówkę kilkanaście owiec. Praca na targowisku przebiega szybko, nie ma tu czasu na skrupuły – zwierzęta ciągnie się za nogi i uszy, wrzuca na przyczepę i już chwyta następne, byle szybciej wrócić do swojej wioski. W dalszej części placu handlowano większą trzodą. Osły, krowy, aż w końcu jaki, sprowadzone nie wiadomo skąd, cierpiące w upale z powodu swojej długiej sierści.
W trakcie włóczęgi po mieście trafiliśmy do parku, który późnym południem zamienił się w miejsce spotkań i rozrywki. Przy stolikach panowie grali w karty, otoczeni zazwyczaj gromadą komentujących widzów. Na maleńkim stawie dzieciaki miały radochę ze sterowania plastikowymi łódkami. Na trawie obok można było siąść i zażyć drzemki bez obawy, że jakiś nadgorliwy cieć pokaże palcem tabliczkę „Szanuj zieleń”. Ogólnie sielanka na całego, jakbyśmy nie byli w mieście, gdzie jeszcze dwa lata temu trwały uliczne starcia Ujgurów z wojskiem. Chińska obecność w regionie jest jednak silnie widoczna, a dobitnym jej znakiem jest centralnie położony plac defilad. Z jednej strony luksusowy hotel, z drugiej wielkie lampiony rodem z Pink Floyd, wzdłuż ulicy trybuna, ozdobiona szeregiem czerwonych flag, nad wszystkim zaś góruje wielki pomnik Mao. W sąsiedztwie głównego meczetu ustawiono wielki telebim, transmitujący wiadomości oraz chińską propagandę sukcesu, przerywaną programami wychwalającymi budowę „nowego, wspaniałego Kaszgaru”. Obrazy na ekranie są tak dobitne, że nie trzeba znać chińskiego, wszystko tłumaczy się samo.
Najlepiej zachowaną część starówki znaleźliśmy na północ od centrum. Była to ewidentnie pozostałość Kaszgaru takiego, jakim był on trzydzieści – pięćdziesiąt lat temu: niskie domy pokryte warstwą gliny, ciasne uliczki i niezliczone zakamarki. Otaczało ją nowoczesne miasto, pełne wieżowców, uporządkowanych parków i ulic. W zaniedbanych domostwach na przekór wszystkiemu żyli ludzie, pozbawieni często podstawowych wygód, kanalizacji, bieżącej wody w domach. Ewidentnie nikt nie dbał o wygląd starej części miasta. Sami Chińczycy zdają się mieć nielichy dylemat co zrobić z takim miejscem jak to. Chętnie widzieliby je zrównane z ziemią i zamienione na plac budowy kolejnego osiedla, z drugiej strony takie właśnie miejsca przyciągają turystów. Wśród niszczejących coraz bardziej glinianych domów ustawiono więc znaki, wskazujące kierunek zwiedzania, a za sam wstęp kasuje się okrągłą sumkę. Podobno. Nas nikt nie prosił nas o pieniądze.
Jest pewne jak banku, że władze Kaszgaru specjalnie nie robią nic z najstarszymi częściami miasta, chcąc doczekać ich upadku i postawić mieszkańców przed faktem dokonanym. Stąd warunki, w jakich przyszło mieszkać Ujgurom. Nikt nie odnawia starych kwartałów, nie buduje tam kanalizacji. Ludzie żyją – dosłownie – w brudzie i smrodzie. Wielki Brat czeka chyba, aż to wszystko się zawali i wszyscy szybko zapomną, że istniał jakiś stary Kaszgar. Spacerując tam odnosiliśmy chwilami wrażenie, że każdemu wyjdzie na zdrowie jeśli dawna zabudowa zniknie. Także jej mieszkańcom, którzy będą mogli opuścić zniszczone domostwa. Wkrótce jednak przychodzi refleksja: ktoś przecież skazał ich na życie w tych warunkach. Pobyt w Kaszgarze to smutna refleksja nad tym, że we współczesnych Chinach mniejszości narodowe skazane są na wtopienie się w tłum. Niestety, gdy o tragedii Tybetańczyków słyszy cały świat, w imieniu Ujgurów nie mówi nikt. Tych którzy podnoszą głos w obronie swojego narodu, wystarczy nazwać „muzułmańskimi terrorystami” i zlikwidować.
W Kaszgarze zostajemy na kilka dni, by poznać dobrze miasto i podreperować zdrowie po pakistańskim zatruciu. Podejmujemy też ostateczne decyzje co do dalszego kształtu naszej trasy. Już wiemy, że zmiany będą bardziej niż kosmetyczne – ale o tym wkrótce.