Geoblog.pl    shangrila    Podróże    Droga do Shangri-la    Annapurna cz. II – wejście w wysokie góry
Zwiń mapę
2011
05
maj

Annapurna cz. II – wejście w wysokie góry

 
Nepal
Nepal, Bagarchhāp
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 18850 km
 
Dzień IV

Kolejny dzień, po opuszczeniu Danaque, był słoneczny tylko do południa. Podejście w stronę Chame to pierwsze widoki na wysokie szczyty wokół Annapurny i wielki masyw Manaslu na wschodzie. Mijamy Bagarchap, małą, drewnianą wioskę. Jest dużo ładniejsza od Danaque i jeśli będziecie mieli wybór zatrzymujcie się raczej tam.

Za wsią ścieżka weszła w las i zaczyna wspinać się południowym zboczem doliny na wysokość ponad 400 metrów. Roślinność pomału zmienia swój charakter i zamiast gęstego lasu sprzed kilku dni pojawiają się drzewa iglaste i rododendrony. Na obiad zatrzymujemy się wczesnym popołudniem, w Thanchok. W nepalskich knajpach nie warto się spieszyć, nie wolno też liczyć na to, że zamówione danie otrzymamy szybko. Tutaj wszystko przygotowywane jest od początku! Gdy więc złożyliśmy zamówienie na dahl bat, podstawę naszego wyżywienia w czasie tego trekingu, nepalska gospodyni zabrała się za… przesiewanie ryżu. Tym razem na prosty obiad czekaliśmy prawie godzinę, choć w bardziej uczęszczanych miejscach jest to 30 minut. A więc generalna rada: nie warto przychodzić ze szlaku głodnym jak wilk i oczekiwać baru szybkiej obsługi!

Po południu wszystko tradycyjnie zakryły chmury. Wieczorem, gdy siedzieliśmy już w górskim hoteliku, zaczął padać gęsty śnieg z deszczem. Zaczęliśmy mieć wątpliwości czy do czasu naszego wyjścia na przełęcz Thorung La pogoda się poprawi i czy w ogóle pokonamy najwyższe miejsce tej drogi?

Dzień V

Poranek, ku naszej radości, wstał piękny. Pokryte śniegiem góry i słońce sprawiły, że był to najpiękniejszy dotychczas dzień trekingu. Droga prowadziła u stóp masywu Annapurny II (7937 m), głębokim kanionem, który po kilku godzinach rozszerzył się. Powyżej 3000 metrów krajobraz stał się bardziej surowy. W Pisang powitało nas osiedle kamiennych domów, przypominających nieco alpejskie schrony i kamienista dolina otoczona ośnieżonymi pięcio- i sześciotysięcznikami. O czwartej, punktualnie jak w zegarku, zaczął padać śnieg.

Pogoda w Himalajach, pomijając dni deszczowe, jest regularna. Poranek wita nas wspaniała pogodą, która utrzymuje się mniej więcej do południa. Wtedy to zaczynają pojawiać się pierwsze cumulusy, które około drugiej całkowicie pokrywają niebo. Godzina trzecia to ostatni dzwonek by znaleźć miejsce na nocleg, gdyż wtedy właśnie zrywa się silny wiatr i zaczyna padać – na nizinach deszcz, wyżej śnieg. Zazwyczaj aura wraca do normy jeszcze przed świtem.

Dzień VI

Pobudkę w Pisang ustaliliśmy na 5.20 i gdy wyjrzeliśmy przez okno na niebie nie było ani jednej chmurki, za to cała dolina i okoliczne szczyty przyprószone były śniegiem. Tego dnia rozdzieliliśmy się. Iza wybrała drogę wiodącą dnem i doliny wprost do Manang, my zaś, chcąc poprawić swoją aklimatyzację, wyszliśmy na okrężną ścieżkę prowadzącą do Upper Pisang i dalej, przez wsie Ghyaru i Ngawal, leżące na zboczach doliny u stóp masywu Chulu, na około 3700 m. Jeśli zechcecie iść wokół Annapurny, zdecydowanie polecamy wam ten wariant! Podejście ścieżką do Ghyaru jest strome i wyraźnie czuje się tu rozrzedzone powietrze, ale wizyta w mijanych wioskach jest ciekawa, a widoki na masywy Annapurny są naprawdę fantastyczne. Tego dnia mieliśmy szczęście – gdy byliśmy już wysoko nad doliną ze stoków Annapurny II zeszła potężna lawina, na chwilę przykrywając chmurą śnieżnego pyłu okolice Pisang. Niestety, mieszkańcy mijanych osiedli stali się nagle niechętni robieniu im zdjęć, być może zmęczeni tysiącami turystów którzy co roku nawiedzając ich robią to samo! Wieczorem dotarliśmy do Manang, gdzie już czekała na nas Iza.

Manang, podobnie jak Pisang, zbudowane jest kamienia, jedynego dostępnego tu materiału. Oglądane z góry wyraźnie dzieli się na część starszą, gdzie kamienne domy stoją ciasno obok siebie, rozdzielone wąskimi uliczkami. Nowa część, do której trafia turysta idący z dolnych partii doliny, to hotele, sklepy i restauracje. Jest nawet salek kinowych, gdzie w niewielkich pomieszczeniach wyświetla się filmy świetnie wpasowujące się w otaczający klimat, np.: „Wszystko za Everest”, „Siedem lat w Tybecie”, „Karawana” czy „Into the wild”. Miasteczko żyje wyłącznie z turystów, pełno tu hoteli, barów i sklepików. Przy głównej ulicy są nawet piekarnie, oferujące francuskie pieczywo i bułki z czekoladą.

To odległe miejsce jest najdalej położoną, stałą osadą w dolinie Marsyangdi – dalej są już tylko osiedla złożone jedynie z hoteli, stworzone z myślą o turystach. Zostajemy tu na jeden dzień, wykorzystując go na kolejne wyjście aklimatyzacyjne. Wyraźną ścieżką prowadzącą na północ od Manang, w ciągu trzech godzin, wspięliśmy się na około 4000 metrów docierając do niewielkiej opuszczonej gompy ukrytej w skałach. Iza postanawia czekać na nas w tym miejscu. My we dwójkę zdobywamy jeszcze około 400 metrów wysokości. Przez długi czas siedzimy na zboczu góry, rozkoszując się widokami na całą dolinę. Wczesnym popołudniem schodzimy do hotelu.

Warto napisać tu kilka słów o specyfice noclegów podczas tej wędrówki. Generalnie właściciele hoteli udzielają tanich noclegów pod warunkiem, że posiłki je się u nich. Napotkana po drodze para Brytyjczyków zdradziła nam, że udawało im się wytargować darmowy nocleg w zamian za obietnicę, że jeść będą w hotelu. Niestety, jest to mocno drenujące dla naszych kieszeni, jeśli dahl bat, w stolicy kosztujący 80-100 rupii, na początku trekingu osiągnął cenę 250, zaś tutaj – 350. Koszty transportu jedzenia do tego miejsca nie są jednak małe. Sytuacji nie poprawia wprowadzony w całym dystrykcie Manang (na obszarze którego przebiega połowa trekingu) obowiązek ujednolicenia cen. Każde menu w hotelu wygląda identycznie, na okładce posiada również uwagę „menu zaaprobowane przez podkomitet turystyki w…”. W praktyce oznacza to brak wolnej konkurencji na szlaku i uniemożliwia targowanie się – ceny są narzucone przez lokalne władze i kropka! Dojście maoistów do władzy po obaleniu monarchii, dzięki takim właśnie obserwacjom, zaczynamy coraz częściej postrzegać jako nieszczęście tego kraju…

Jeśli hotele mogą czymś kusić gości, to niskimi cenami pokoi i gorącym prysznicem – na tej wysokości ten ostatni okazuje się rzeczą wprost bezcenną! Znikomą cenę noclegu (rzędu 2-3 zł od osoby) muszą więc odbijać sobie na kosztach posiłków. Za prosty obiad w Manang musielibyśmy więc zapłacić 20 zł. Tamtego dnia decydujemy się więc tylko na śniadanie i kolację, a zasadniczy posiłek dnia jemy w barze „Buddha’s Kitchen”. Polecamy wam to miejsce – dahl bat dostaje się tam za cenę dwukrotnie niższą niż w hotelu. Pijemy też rozgrzewający hot lemon i jemy najpyszniejszą chyba rzecz od czasu opuszczenia Kathmandu – tybetański chleb smażony na głębokim oleju, gorący i tłusty. Opuszczając Manang zajadamy się nimi na pożegnanie.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (13)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
 
shangrila
Oli i Łukasza podróż wokół Azji
zwiedzili 13% świata (26 państw)
Zasoby: 179 wpisów179 371 komentarzy371 1073 zdjęcia1073 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
25.09.2010 - 30.01.2013