Przechadzam się po mieście i nie wierzę własnym oczom. A raczej wierzę, ale nie chcę. Rozsądek podpowiada, że trafiłem tam, gdzie chciałem, ale to co dokoła wydaje się być innym miejscem. Po piętnastu godzinach jazdy przez przełęcze Tien-szanu dojechałem wreszcie do Osz, drugiego miasta Kirgistanu. Górska droga w większości pokryta jest asfaltem, ale przez ostatnich kilka godzin pruliśmy dzikimi objazdami, wymijającymi uzbeckie enklawy. W mieście znaleźliśmy się o czwartej w nocy. Nie wiedząc gdzie jestem ani co powinienem zrobić, zaszywam się w czymś co wygląda na miejski park i śpię, dopóki nie obudzi mnie kobieta sprzątająca alejki.
Osz to stolica południowego Kirgistanu, którego centrum znajduje się w Dolinie Fergany. Obszar ten podzielony jest na pół pomiędzy Uzbekistanem i Kirgistanem, za pomocą absurdalnej granicy będącej pokłosiem polityki Stalina. Efektem tej polityki jest również fakt, że prawie połowa mieszkańców Osz to Uzbecy. Łatwo ich rozpoznać. Wśród skośnookich Kirgizów wyglądają niczym przybysze z Turcji lub Kaukazu, smagli, ciemnoocy, o przenikliwym spojrzeniu. Ich kobiety nie noszą spódnic, ale długie tuniki i spodnie. W porównaniu z kirgiską większością wyglądają biedniej i mniej schludnie. Oba narody żyją razem, ale nie zawsze jest to pokojowe współżycie.
Krótko po uzyskaniu niepodległości, latem 1990 roku, nieopodal miasta doszło do starć obu grup ludności. Zginęło wówczas kilkaset osób. Jeszcze w Biszkeku rozmawiałem na ten temat z Kirgizem żyjącym niedaleko. W jego opinii to Uzbecy zdecydowali się wówczas przyłączyć kirgiską część doliny Fergany do swojego, nowo utworzonego, państwa. Patrzył na cały konflikt zaskakująco trzeźwym okiem. „Wiesz Lukas, wierzę, że nie ma złych narodów. Wszyscy Uzbecy nie mogą być z natury źli. Są dobrzy lub źli ludzie i dobre lub złe czyny. Szkoda tylko, że te ostatnie pamięta się dłużej”. W istocie stary konflikt nie wygasł i odnowił się przed dwoma laty, zbierając żniwo kolejnych 300 zabitych. Tak przynajmniej się mówi, gdyż liczby tej nie potrafiłem zweryfikować. Chociaż turysta przechadzający się alejkami wielkiego bazaru, jaki codziennie wypełnia centrum miasta, może się czuć bezpiecznie, kontrola rządu nad tym terenem jest słaba, a bojówki obu stron wciąż dokonują ataków. Co roku giną tu w niewyjaśnionych okolicznościach młodzi Kirgizi i Uzbecy, zabici przez bandy obu stron.
O tym i innych niewesołych sprawach rozmawiamy siedząc w korytarzu maleńkiego „Osh Guesthouse”, miejsca gdzie prędzej czy później trafia każdy podróżujący przez tę część Azji Centralnej. Przy dziesięciu osobach powinien panować tu ścisk, ale kilkupokojowe mieszkanie w bloku, przerobione na najmniejszą gostinicę w mieście, jest zaskakująco pojemne. Danijar, jego właściciel, przesiaduje wraz z nami zagadując gości po niemiecku i angielsku. Rosyjskiego używa niechętnie. Razem ze mną trafia tu spora grupa Niemców, Holendrów i Belgów oraz para Czechów, Turek i Węgierka. No i ja rzecz jasna. Pierwszego wieczoru siadamy w kręgu by opowiedzieć o swoich podróżach, dyskusja szybko schodzi jednak na wydarzenia, jakie nie tak dawno miały miejsce w tym regionie. Gdy zastanawiam się głośno, jakie jest podłoże tych konfliktów, głos zabiera dziewczyna z Węgier. Z włosami okrytymi szczelnie chustką biorę ją w pierwszej chwili za Arabkę lub Azerkę. Mieszka w osobnym pokoju naszego mieszkania i przyjechała tu, by zajmować się spuścizną konfliktów w Dolinie Fergany.
Według niej to co działo się i dzieje do dziś na południu Kirgistanu, to efekt nie tylko etnicznej mieszanki zamieszkującej ten obszar. Chociaż Uzbecy stanowią tu niemal połowę populacji, władza leży w rekach etnicznych Kirgizów, jak w całej Azji Centralnej skorumpowanych i związanych bardziej interesami klanowymi. To sprawia, że interesy uzbeckiej ludności są reprezentowane słabo, jeśli w ogóle. Lekceważenie mniejszości w połączeniu ze złą sytuacją ekonomiczną sprawiają, że zwracają się one w stronę tych którzy mają interes w tym aby ich słuchać: radykalnych grup religijnych. W milczeniu słucham opowieści o szkołach koranicznych i meczetach stawianych za pieniądze saudyjskich wahabitów. W Uzbekistanie, po zamachach dokonanych przez radykalne grupy islamskie władza zamyka meczety, zabrania noszenia hidżabów przez dziewczynki lub uczestniczenia w modlitwach młodym chłopcom jeśli nie ukończyli 16 lat. W ramach oporu przeciw władzy ludzie zwracają się w stronę religii, zabierają swoje dzieci ze szkół publicznych i wysyłają do religijnych, gdzie studiuje się Koran i doktrynę islamu. Ostatnie lata to zaostrzanie się nastrojów i radykalizacja religijna w Azji centralnej, zwłaszcza Uzbekistanie. Niestety, problem ten zdaje się dotyka także kirgiskiej Doliny Fergany.
Młoda Węgierka przyjechała, by rozmawiać z liderami religijnymi Osz, Dżalalabadzie i okolicznych miastach. Jak sama mówi przywódcy są słabi i nie potrafią uspokoić radykalnych nastrojów wśród swojej ludności. Tragicznym tego przykładem są walki sprzed dwóch lat, kiedy ofiarami przemocy ze strony walczących padały w dużej mierze kobiety. Gwałty były stosowane jako środek zastraszający całe rodziny, ale nie tylko. W islamie ciało kobiety jest rzeczą uświęconą, sprawa jej honoru. Dodatkowo silne są w Azji Centralnej tradycje plemienne , istniejące tu jeszcze przez nadejściem islamu, które mówią, że honor kobiety jest sprawą całej rodziny – i to nie tylko tej najbliższej, ale i rozszerzonej, mówiąc wprost całego klanu. Zgwałcenie muzułmańskiej kobiety to tragedia dla niej, ale zniszczenie honoru i dobrego imienia wszystkich jej krewnych. Walczący żołnierze wiedzieli, że upodliwszy kobietę, upodlają tym samym jej rodzinę, skutecznie ją przy tym zastraszając. Nasza rozmówczyni podróżuje po regionie, nakłaniając lokalnych imamów by potępiali przemoc wobec kobiet, mając nadzieję, że uchroni to kolejne przed tragicznym losem. Ale czy płomienne kazanie wygłoszone w czasie piątkowych modłów, potępiające gwałt jako przestępstwo przeciw islamowi i Bogu, może odnieść skutek? Młoda Węgierka w to wierzyła, ale biorąc pod uwagę słabość lokalnych liderów jestem trochę sceptyczny. Gdy dochodzi do walki i skrajne emocje biorą w nas górę, zapominamy zazwyczaj o przykazaniach.
Wychodzę na miasto. W lipcu panuje tu bezlitosny upał i szybko przekonuje się jakim błogosławieństwem są stojący na każdej ulicy sprzedawcy, sprzedający wodę i soki z saturatorów, podobnych do tych, jakie stały na polskich ulicach ćwierć wieku temu. Ulice w centrum to wielki bazar, pełen Kirgizów, Uzbeków i Tadżyków handlujących wszystkim czy się da. Po spędzonym tam popołudniu jestem jednak trochę zawiedziony. Wybór produktów jest ograniczony, daleko mu na pewno do bazaru w stolicy. W sklepach trudno o podstawowe produkty jakie chciałbym zabrać w góry, a które w Biszkeku znalazłbym na każdym rogu. Jak na drugie co do wielkości miasto kraju, Osz rozczarowuje, przypominając małe, prowincjonalne miasto. Tylko dobry lagman (kluski z warzywami i baraniną) serwowany w restauracjach, ratuje sytuację. I choć niektórzy mieszkańcy z duma powiedzą, że miasto jest jednym z najstarszych na świecie i było kiedyś jedną ze stolic jedwabnego szlaku, pamiątek historycznych również tu niewiele.
Na zachodnim brzegu rzeki, widoczna zewsząd, wznosi się skała zwana przez miejscowych Tronem Salomona. Podobno modlił się tam kiedyś prorok Mohamed, którego śladami podążają teraz codziennie setki pielgrzymów. Na szczycie skały stoi, odnowiony po wysadzeniu w powietrze przez Sowietów pół wieku temu, niewielki meczet. Odwiedzają go całe rodziny. Kobiety W pobliżu szczytu znajdują się dwie wielkie jaskinie, będące przed wiekami miejscami kultu, obecnie zupełnie puste. Jeśli stanąć na balkonie przed meczetem, można ogarnąć wzrokiem całe miasto. Osz widziane z powietrza to jednobarwna układanka szarych dachów, kolorem zlewających się z piaskiem otaczających je pustynnych wzgórz, chaotyczne puzzle bez ładu i składu. A jeśli w powietrzu nie ma zbyt wiele pyłu, można dostrzec odległy o dziesięć kilometrów Uzbekistan.
Na bazarze szukam ciepłej bluzy lub kurtki przeciwdeszczowej, ale jedyne co znajduję, to podrabiane dresy sprowadzane z Chin. Kiedy byliśmy w tym kraju pół roku temu, zastanawialiśmy się gdzie trafiają wszystkie tanie rzeczy produkowane tam masowo, w Chinach nie sposób ich bowiem znaleźć. Teraz już wiem: zwożone setkami ciężarówek przez wysokie przełęcze gór Tien-Szan, trafiają na bazary Azji Centralnej.
To już koniec kirgiskich opowieści. Z radością mogę napisać, że niemal zakochałem się w tym kraju, ludziach, miejscach, zwyczajach i krajobrazach. Zupełnie niespodziewanie. Sześć tygodni spędzonych tu było pięknym czasem, nauczyło mnie wiele o istocie podróżowania oraz gościnności. Czas jednak jechać dalej. Zagadka dla Was: jaki będzie następny kraj na drodze do Shangri-la? Kto zagląda na FB ten już wie :)