Luang Prabang to prześliczne miasteczko, od 1997 roku figurujące na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Dawna stolica Laosu, pełna buddyjskich świątyń, obmywana z jednej strony przez rzekę Nam Kham, a z drugiej przez Mekong, pełna jest piękna, uroku oraz sakralnego klimatu, który podkreśla codzienna, poranna ceremonia składania mnichom darów, zwana Tak Bat. Przyjęło się mówić, że Luang Prabang to miejsce „na poziomie”, do którego przyjeżdżają turyści jakby „z wyższej półki”. Coś w tym jest, może dlatego że średnia wieku przybywających tu gości to na nasze oko 40-50 lat, a samo miejsce to nie 24-godzinna imprezownia. Tutaj nawet nie wypada chodzić roznegliżowanym, o czym przypominają odpowiednie znaki.
Te wszystkie pozytywne wrażenia, które towarzyszą pobytowi w Luang Prabang rozmywa jednak godzina 6 nad ranem…
Oto codziennie rano setki mnichów zamieszkujących świątynie Luang Prabang wychodzą po żywność. Ustawieni w jedną linię, w ciszy i skupieniu przechodzą obok kobiet i mężczyzn, którzy do mnisich mich wkładają pożywienie, na które składa się przede wszystkim ryż. Ceremonia Tak Bat, charakterystyczna dla buddyzmu Therawady, różnie wygląda w różnych miejscach, tak jak i różne są dary dla mnichów i sposób ich dawania. W Luang Prabang jest ona wciąż bardzo silnie pielęgnowana i stała się też tutaj jedną z „atrakcji turystycznych”. Uczestnictwo – przyjrzenie się Tak Bat – pozostawia naprawdę niezapomniane wrażenie… niestety niezbyt pozytywne.
Ze względu na wzrastającą liczbę turystów przybywających do miasta i często tym samym pragnących zobaczyć poranną ceremonię, w wielu miejscach Luang Prabang oraz świątyniach bez problemu można odnaleźć zasady uczestnictwa – czynnego lub biernego – w ceremonii. Brzmią one następująco:
- Zachowaj ciszę podczas trwania ceremonii.
- Uczestnicz w składaniu darów tylko wtedy, jeżeli naprawdę ma to dla Ciebie znaczenie oraz wiesz, jak należy się zachować.
- Jeżeli nie zamierzasz składać darów, prosimy, zachowaj odpowiednią odległość (jeżeli jesteś w stanie dotknąć mnicha, oznacza to, że już jesteś za blisko!) Nie stawaj na drodze mnichom ani nie ustawiaj się pomiędzy osobami składającymi ofiary.
- Fotografuj mnichów z odpowiedniej odległości. Zamiast podchodzić zbyt blisko, użyj teleobiektywu. Pamiętaj, że lampa błyskowa bardzo rozprasza zarówno mnichów, jak i wiernych.
- Jakikolwiek kontakt fizyczny z mnichami jest surowo zakazany!
- Pamiętaj o stosownym ubiorze: ramiona, klatka piersiowa oraz nogi powinny być zakryte.
- Prosimy, nie kupuj ofiarnego ryżu od sprzedawców czekających na ulicy, którą przechodzą mnisi. Zamiast tego kup go przed ceremonią od lokalnych sprzedawców na porannym bazarze.
- Nie przyglądaj się ceremonii zza okien autokaru – w ten sposób znajdujesz się ponad mnichami, co w Laosie oznacza brak szacunku oraz jest dla nich obraźliwe.
- Chcąc uczestniczyć w ceremonii poprzez składanie darów, pamiętaj o odpowiednim ubiorze oraz o tym, że mężczyzna stoi. Ponieważ głowa kobiety nie może być wyżej niż głowa mnicha (nawet 10-letniego nowicjusza) oznacza to, że powinna ona klęczeć lub jeżeli stan zdrowia na to nie pozwala, siedzieć na małym taborecie.
Wstaliśmy w pół do szóstej rano, o szóstej już staliśmy po drugiej stronie ulicy i to, co zobaczyliśmy sprawiło, że poważnie zwątpiliśmy w „wyższy poziom” przybywających tu ludzi… Z powyższych zasad możemy od razu napisać, że jedynie autokar nie podjechał (co z resztą byłoby dziwne, bo te podobno do historycznej części miasta – czyli tej, na terenie której można obserwować Tak Bat, wjeżdżać nie mogą) oraz nie widzieliśmy, by ktoś dotykał mnichów. Poza tym, to uczestnictwo „białych” wyglądało naprawdę żenująco.
Na samym początku dostrzegamy młodą parę, która widocznie zaspała. Z rozwianym włosem biegną, by dogonić idących spokojnie, lecz dość szybko mnichów. Lekko roztrzepani, na szybko zajmują gdzieś miejsca, by bardzo nieporadnie nakładać mnichom ryż. Niby prosta czynność lecz im zupełnie nie wychodzi. Mnisi przechodzą dość szybko – jakby chcieli jak najszybciej „odrobić swoje” i nie patrzeć na ten cały cyrk… więc ci nie nadążają z wkładaniem ryżu. Widać przejęcie i zdenerwowanie na ich twarzach, szczególnie u rozczochranej dziewczyny, która czy to z przejęcia, czy z barku wiedzy zapomniała, by być niżej od mnichów. A że jej rysy wskazują na pochodzenie na pewno nie azjatyckie, łatwo się domyślić, że nawet najwyższych mnichów przewyższa średnio o głowę… Jej chłopak widać że też o zasadach zapomniał, bo stojąc tuż obok niej, pstrykał zdjęcia jedno po drugim.
Według tradycji poranne składanie ofiar mnichom odbywa się wtedy, gdy na wnętrzu własnej dłoni można już dojrzeć linie papilarne. Obecnie, przy istnieniu w wielu miejscach ulicznych latarni ta zasada nie ma już takiego znaczenia, a w wielu miastach godzina Tak Bat jest odgórnie ustalona. W Luang Prabang mnisi rozpoczynają swój marsz o 6.10, w czasie jeszcze trwającej porannej „szarugi”. Jak więc zrobić zdjęcie w takich warunkach? Tylko z lampą błyskową, najlepiej strzeliwszy nią mnichowi prosto w twarz, z odległości mniejszej niż metr… Oczywiście to nie koniec fotograficznej odysei. Chęć zrobienia zdjęcia podczas tej uroczystości sprawia, że stoimy jak zbaraniali, nie wiedząc co się dzieje. Nie wiemy już czy śmiać się, czy płakać. Odczuwamy jedno wielkie zażenowanie. Obok nas ustawiła się grupka może z pięciu osób, które widać że poświęciły chwilę na zapoznanie się i przyswojenie zasad Tak Bat. Stoją w ciszy i tak jak my przyglądają się wszystkiemu z dystansu, fotografują z miejsca, w którym stoją, nie używając lampy. Chcą, by w jak najmniejszym stopniu ich obecność była zauważalna. Wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia i patrzmy na apogeum żenady, które się naprzeciwko nas odbywa. Lampy błyskają, ludzie biegają – dosłownie biegają – między mnichami lub wzdłuż korowodu, którym ci się poruszają. Fotografie powstają od góry, od dołu, z boku, z tyłu, bez żadnego skrępowania i wyczucia. Naszym „ulubionym” patentem na „świetne zdjęcie” jest fotografowanie samego siebie w czasie składania darów. Klęczę – nieważne, że jestem mężczyzną – jedną ręką składam jałmużnę, drugą robią sobie zdjęcie… Tak, czasem trudno wcelować w mnisią michę więc nie każdy wtedy zostanie obdarowany… Albo nadal klęczę i robię zdjęcie mojej żonie obok, albo robię zdjęcie mnichom, albo chwilowo odkładam tę czynność na bok, bo właśnie rozsypały mi się banany…
Pomiędzy mnichami i wiernymi, krążą kobiety chcące sprzedać turystom ryż dla mnichów. Na stanie mają również szarfy oraz maty, na których się klęczy w czasie składania darów. Można zadać sobie pytanie, co właściwie złego jest w ich obecności? Turysta w hotelu ma przecież ograniczone możliwości przyrządzenia ryżu, raczej też nie podróżuje z matą. Władze miasta jednak przypominają, że ceremonia Tak Bat jest tradycją, a nie „produktem” – nakręconą atrakcją dla turystów. By ofiarować ryż religijni mieszkańcy Luang Prabang codziennie, naprawdę dużo wcześniej sami go przyrządzają, bowiem cały rytuał i intencje jakie mu towarzyszą mają dla nich wielkie znaczenie. Uliczni sprzedawcy nie zawsze troszczą się o jego jakość i wciskają turystom dawno już nieświeży produkt, który odleżał już swoje. A mnich nie może odmówić przyjęcia daru.
Jakość pożywienia jakie wręcza się mnichom w Laosie ma znaczenie nie tylko dla obdarowanych. Czekają na nie ich chorzy i niedołężni współbracia. Mniszki z klasztorów żeńskich, zgodnie z regułą, nie mają prawa zbierać jedzenia, są więc zależne od tego, czym dzielą się z nimi członkowie męskiej wspólnoty. Część darów trafia też do najuboższych, żyjących często w okolicy świątyni, którym sami mnisi udzielają jałmużny. Taki łańcuch wzajemnego obdarowywania powoduje, że nie marnuje się prawie nic i zapewnia, że część dóbr trafi do najbardziej potrzebujących. Ci którzy dają, spełniają dobry uczynek, zapewniając sobie dobrą karmę. Otrzymujący unikają uczucia zawstydzenia i poniżenia jakie towarzyszyłoby im, gdyby musieli żebrać. Każdy, biedny czy bogaty, zyskuje w tej ceremonii coś ważnego.
Rytuał Tak Bat zostawia w nas bardzo duży niesmak i to nie ze względu na dużą obecność turystów, bo oni w takim miejscu jak Luang Prabang po prostu zawsze będą. Niesmak pozostawia bardzo niestosowane zachowanie większości z nich. I tu też pojawia się problem, bo ta sytuacja, jak i wiele innych wcale nie jest czarno-biała. Luang Prabang z roku na rok staje się miejscem coraz bardziej popularnym wśród turystów. Oznacza to, że powstaje tu coraz więcej hoteli, hosteli, restauracji, kawiarenek, salonów masażu, agencji turystycznych itd. Mogą one powstać wtedy, gdy rodowici mieszkańcy sprzedadzą swoją ziemię, której cena, ze względu na wspomnianą popularność miejsca, rośnie do tego stopnia, że nie stać już na nią samych Laotańczyków. Kupują ją bogaci inwestorzy, by stworzyć kolejne miejsca potrzebne turystom. I tu koło się zamyka. Przybywa turystów, ubywa religijnych mieszkańców, nie ubywa tylko mnichów, którzy są zależni od tego, co dają im ci ostatni. Okazuje się więc, że uczestniczenie turystów w porannej ceremonii wcale nie jest tak niechciane, jakby się mogło to wydawać. Rzeczywiście, problemem jest ich zachowanie. Dla nas jest jasne, że porozwieszane naprawdę w wielu miejscach zasady uczestnictwa w ceremonii trafiają do garstki osób. Na trzymanie na odległość żądnych fotografii turystycznych paparazzi pomogłyby chyba tylko metalowe barierki, za którymi musieli by stać, pilnowani przez odpowiednią policję, która najlepiej, by także nie dopuszczała do uczestniczenia w składaniu darów osób niestosownie ubranych. Może i tak w przyszłości będzie… Jak na razie mieliśmy wrażenie, że sami Laotańczycy są po prostu za grzeczni, by zwrócić komukolwiek uwagę, a mnisi sprawiali wrażenie naprawdę speszonych całym tym zamieszaniem. Maszerowali tak, jakby chcieli jak najszybciej schować się przed błyskiem fleszy, choć według tradycji ceremonia Tak Bat powinna zakończyć się podziękowaniami mnichów dla składających ofiary. Po ich przyjęciu mnisi śpiewają błogosławieństwo w języku Pali, w którym dziękują za ofiary, a składającym je życzą zdrowia, szczęścia i długiego życia. Jakoś nie dziwi nas, że tego zwyczaju w Luang Prabang zaniechano.